Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko
2504
BLOG

Problem z transformacyjnymi elitami. Łoziński i spółka

Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko Protesty społeczne Obserwuj temat Obserwuj notkę 15

W 2017 r. opozycja starała się wygrać wszystko. I właściwie wszystko przegrała. Skąd tak wyraźny brak skuteczności przy potężnym przecież wsparciu zaprzyjaźnionych mediów? Opozycję gubi pycha.

Głośny tekst jednego z liderów Komitetu Obrony Demokracji, Krzysztofa Łozińskiego, jest nie tylko kolejnym zgranym pamfletem na polskie społeczeństwo, ale czymś znacznie ciekawszym z punktu widzenia psychologii społecznej. To materiał badawczy pokazujący stan samoświadomości transformacyjnych elit. Ludzie, którzy uważają się za wyrafinowanych intelektualistów (a przynajmniej pełnoprawnych inteligentów), nie są w stanie spostrzec, że bezradnie powielają wciąż te same stereotypy o złym polskim chamie i dobrym liberalnym salonie. To opowieści, którymi przesiąkli przez kilka dekad czytania „Gazety Wyborczej” i jej pochodnych. Są w tym dziś chyba o wiele bardziej gazetowyborczy niż sama „Gazeta”, w której Grzegorz Sroczyński przynajmniej stara się podważać transformacyjne dogmaty dotyczące naszej rzeczywistości. A jeden z tych dogmatów brzmi: polskiemu społeczeństwu nie można ufać. To tragikomiczne, ale mało zaskakujące, że pogląd ten podziela „obrońca demokracji”.

Kto tu naprawdę jest chamem?

Jednym z najpoważniejszych, etycznie szkodliwych i poznawczo niezbyt mądrych (operuję eufemizmami) mniemań pana Łozińskiego jest aż nadto u niego widoczne utożsamienie niższych warstw społecznych z chamstwem: cham jest głupi, na racjonalne argumenty odpowiada biciem w mordę, nie jest ciekawy świata, oczywiście wybrał Prawo i Sprawiedliwość, nienawidzi elit, daleko mu do salonowej ogłady i subtelności widzenia świata. Co prawda, pokazano nam niedawno w migawkach, jak się bawi po warszawskich kawiarniach śmietanka towarzyska liberalnych elit: zadany kobiecie przez mężczyznę cios w głowę jako środowiskowy żart, z którego długo musiała śmiać się nawet ofiara, jeżeli nie chciała zostać wygnana z tego szemranego olimpu. Ale nawet gdyby uznać, że to incydent, to zabawny jest pogląd pana Łozińskiego, że oto transformacyjna elita to najlepsze, co nas spotkało w III RP.

Elity są potrzebne, także różnorodne, czyli takie, które wywodzą się z różnych tradycji, środowisk i mają przeciwstawne cele i interesy. Kłopot polega na tym, że transformacyjne elity w dużej mierze nie były i nie są zainteresowane niczym poza własnym interesem. I chciały Polskę tylko dla siebie. Dlaczego? Świetnie pokazał to sam Łoziński – jednym z najpotężniejszych nawyków tej części elit, która dziś utożsamia się z KOD-owską opozycją, jest głęboko zakorzeniona w tym środowisku awersja wobec w znacznej mierze wyobrażonego plebsu. Odnoszę wrażenie, że samych siebie tacy ludzie uważają za społeczeństwo, a całą resztę za lumpenspołeczeństwo. To pozwala zachować im świetne samopoczucie, mimo totalnej ślepoty poznawczej.

Zwykli Polacy jako ciekawostka

Dla ludzi, których świat zamyka się na niewielkich uprzywilejowanych cywilizacyjnie obszarach III RP, którzy często przez większość życia poruszają się po ściśle określonych nitkach komunikacyjnych, ogromne połacie Polski zamieszkuje opisany przez pana Łozińskiego cham. Zwykły człowiek to dla nich ciekawostka,  etnograficzne kuriozum dobre do ostrej puenty w publicystyce, statyści na obrzeżach ich wyobrażonego świata. Dlatego tak łatwo sprowadzić ich do chamskiej masy o autorytarnych ciągotach, bez wyższych pragnień i społecznego kapitału kulturowego. Na marginesie: bardzo lubię w pociągach relacji Kraków–Warszawa nieledwie ostentacyjnie rozkładać płachtę „Codziennej”. „Nie ma ryzyka, nie ma zabawy” – jak mówią Anglicy.

Kłopot polega na tym, że jeśli taki cham w przyrodzie polskiej występuje, to w znacznej mierze za jego stworzenie odpowiadają ci, którzy przez dekady III RP pogardzali „robolem”, krzywili się na homo sovieticusa (utożsamiając go nie z „ludźmi honoru” pokroju Czesława Kiszczaka, ale z ofiarami terapii szokowej). Dzisiejsi miłośnicy demokracji z pewnego komitetu najwyraźniej zapomnieli, że przez blisko trzy dekady przemian brzydko bawili się ekskluzywizmem, że nie przeszkadzało im ekonomiczne i kulturowe upośledzenie dużej części uboższego społeczeństwa. W III RP nie było niczym niestosownym załatwianie mnóstwa interesów opartych na prywatyzacji zysków i upublicznieniu strat ponad głowami społeczeństwa – płacimy dziś za to wszyscy sporą cenę. Przy okazji: jeśli pan Łoziński narzeka dziś na chama, który nie ma naukowej wiedzy specjalistycznej albo kulturowej ogłady, to niech powie, jak chciałby upowszechniać dobrą edukację w społeczeństwie? Zapewne mało go to obchodzi. Kieszonkowi Petroniusze z KOD‑u to jakiś smutny żart. Pół biedy, jeśli nieświadomie wydrwią siebie – gorzej, że na swoich uprzedzeniach chcieliby nadal budować polską rzeczywistość.

Komitet obrony pretensjonalnego arystokratyzmu

Nie ufam transformacyjnym elitom – mają się z reguły za Sokratesa, co stoi naprzeciw tępego wołu. Za głupie bydlątko uważają niższe warstwy społeczne. Ale czy to nie te same elity zrobiły bardzo dużo, żeby Polskę A na różne sposoby odgrodzić od Polski B i Polski C? Komitet Obrony Demokracji? A może komitet obrony pretensjonalnego arystokratyzmu, nadętego salonowego ego, które bezradnie rozgląda się wokół w poszukiwaniu winnych własnej porażki – i jak zwykle koncentruje się nie na grzechach swojej kasty liberalnych świętych krów transformacji, ale na sprowadzonym do parodii społeczeństwie. Pan Łoziński wyżywa się na przywarach chama, ale na własnej skórze przekonał się przecież niedawno o przywrach własnego, ponoć elitarnego środowiska, gdy musiał sprzątać w KOD-zie po Mateuszu Kijowskim.

Pan Łoziński boi się brutalności chama (pytanie, czy także takiego, który rzuca bluzgami na dziennikarkę TVP), ale powinien dobrze wiedzieć, jak niezwykle przemocowe – choć często obywa się bez fizycznej rozprawy – są inteligenckie środowiska i koterie, grupki wpływów, saloniki wewnątrz salonów. Jak się tam ludzie wzajemnie niszczą w imię ambicji, jak się układają grupy wpływów, w imię jakich celów otwiera się i zamyka przed ludźmi drzwi do tego liberalnego (pół) światka. Nie, to nie tylko słabość tej części transformacyjnej elity. Ale kłamstewka na temat ich wspaniałości, przeciwstawione bajaniom o złowrogim chamstwie, stają się już nadto nużące.

Doceńmy wysiłek prowincjonalnej Polski!

Jest jeszcze jeden problem z opowieściami pana Łozińskiego. Przez trzy dekady transformacji rodziny z małych wsi, miasteczek, miast średniej wielkości wydawały nieraz niemal całe zdobyte z trudem pieniądze na wykształcenie swoich dzieci. Równocześnie to ludzie wywodzący się najczęściej z niższych warstw społecznych, często naprawdę zdolni, nierzadko o dużym apetycie na awans społeczny, dostosowujący się niekiedy aż nazbyt konformistycznie do narzucanych odgórnie trendów, stanowili ciągły obiekt żartu wielkomiejskiej elitki, którą dziś kojarzymy z KOD‑em.

Wielu z tych ludzi oszukano, wyciągając od nich pieniądze na kiepskiej jakości prywatnych uczelniach, na których kokosy zarabiali ludzie transformacyjnej elity. Wielu z nich wpędzano w poczucie winy, wykpiwając prowincjonalne pochodzenie i wmawiając im, że identyfikacja z własną rodziną, okolicą czy krajem nie przystoi nowoczesnemu człowiekowi, który chce odnieść sukces na wielkomiejskich salonach.

Dzisiejszy bunt wobec transformacyjnych elit to nie triumf chama, panie Łoziński, ale akt obrony sporej części lekceważonego także przez Panu podobnych społeczeństwa.


Tekst pierwotnie ukazał się w "Gazecie Polskiej Codziennie"


Krzysztof Wołodźko Utwórz swoją wizytówkę Krzysztof Wołodźko, na ogół publicysta. Miłośnik Nowej Huty. Wyją syreny, wyją co rano, grożą pięściami rude kominy, w cegłach czerwonych dzień nasz jest raną, noc jest przelaną kroplą jodyny, niechaj ta kropla dzień nasz upalny czarnym - po brzegi - gniewem napełni - staną warsztaty, staną przędzalnie, śmierć się wysnuje z motków bawełny... Troska iskrą w sercu się tli, wiele w sercu ognia i krwi - dymem czarnym musi się snuć pieśń, nim iskrą padnie na Łódź. Z ognia i ze krwi robi się złoto, w kasach pękatych skaczą papiery, warczą warsztaty prędką robotą, tuczą się Łodzią tłuste Scheiblery, im - tylko radość z naszej niedoli, nam - na ulicach końskie kopyta - chmura gradowa ciągnie powoli, stanie w piorunach Rzeczpospolita. Ciąży sercu wola i moc, rozpal iskrę, ciśnij ją w noc, powiew gniewny wciągnij do płuc - jutro inna zbudzi się Łódź. Iskra przyniesie wieść ze stolicy, staną warsztaty manufaktury, ptaki czerwone fruną do góry! Silnym i śmiałym, któż nam zagrodzi drogę, co dzisiaj taka już bliska? Raduj się, serce, pieśnią dla Łodzi, gniewną, wydartą z gardła konfiskat. Władysław Broniewski, "Łódź"

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo