Czansi Ogrodnik Czansi Ogrodnik
430
BLOG

Ojciec Redaktor.

Czansi Ogrodnik Czansi Ogrodnik Media Obserwuj temat Obserwuj notkę 1

Wziąłem udział w rekrutacji na stanowisko kierownika działu reklamy w pewnym wydawnictwie o naukowych aspiracjach. Było to zgoła 10 lat temu, przeskoczyłem sprytnie między działem reklamy lokalnej gazety na kierowniczy stołek w ogólnopolskim wydawnictwie periodyków związanych z samorządami. Rekrutacja była kilkuetapowa. Najpierw cv i list, przeszedłem. Mam wieloletnie doświadczenie menedżerskie. Potem rozmowa kwalifikacyjna z redaktorem naczelnym, dyrektorem wydawnictwa. Przeszedłem, aczkolwiek zauważyłem istotne podobieństwo tegoż redaktora do jednego z programistów-planistów w Jeronimo Martins i spytałem czy nie ma starszego brata w tejże spółce, bo podobieństwo jest uderzające. Zareagował ów redaktor dziwnie, osłupieniem i sytuacyjną złośliwością. Znajomości z tymże się wyparł. Rozmowę przeszedłem. Pojechałem na stopa do domu jakieś 200 km żeby zresetować się po tym zjawisku empirycznym rozmowami z normalnymi ludźmi w czasie podwózki. O 16.00 dzwoni ów redaktor, że na następny dzień na 12.00 mam pojawić się z prognozą reklamową i planem rozwoju działu oraz strony internetowej wydawnictwa. No cóż, nie miałem komputera w domu, bo zepsuty, uprosiłem bibliotekarkę i napisałem pierwszą stronę w swojej bibliotece. Przeniosłem tekst na pendrive, przespałem się w chacie i ruszyłem do wielkiego miasta do mojej starej biblioteki wydziałowej.

Byłem tuż przed jej otwarciem. Miałem 2 godziny czasu i czułem się jak na szkoleniu w firmie farmaceutycznej. Jeszcze są tacy, którzy takie szkolenia pamiętają – nasiadówka przez 8 godzin potem 100 stron tekstu do opanowania na następny dzień. No cóż przejrzałem po raz kolejny stronę i podstrony, napisałem co widzę jako rozwój i wydrukowałem wszystkiego jakieś trzy strony A4. Pobiegłem na tramwaj, dojechałem godzinę przed czasem i zapytałem z szerokim uśmiechem czy mogę mieć rozmowę godzinę wcześniej, bo się spieszę. Rozmowę przeprowadzali ze mną we dwóch – wiceprezes wydawnictwa i oczywiście wybitny redaktor naczelny - dyrektor wydawnictwa. Co niektórzy widzą w tak rozbudowanych tytułach nie wiadomo. Pewnie ważność i prestiż. Podałem im jeden egzemplarz treści prognoz i planu rozwoju. Byli zdziwieni, że po pierwsze zrobiłem tego aż tyle i z sensem, a po drugie byłem jedynym kandydatem, który wykonał polecenie w tym krótkim czasie. No zależało mi na tej pracy, więc się maksymalnie spiąłem. Przyjęli mnie na okres próbny, na umowę zlecenie 2,5tysia netto. Dyrektor wydawnictwa – redaktor naczelny solennie mi obiecał, że jeśli wykonam 100% postawionego przede mną planu w trzy miesiące, to zatrudnią mnie na etat na czas nieokreślony z podwójnym wynagrodzeniem. Może dalej pisząc o tym niewątpliwie wykształconym, ale strasznie bufonowatym redaktorze, zrobię skrót tytułu do Ojciec Redaktor. W branżę wydawniczą, dla mnie nową, wprowadzał mnie poprzednik Kostek (imię zmienione). Kiedy w drugim tygodniu jego wypowiedzenia kazał mi pokazać mój plan do realizacji w powierzchniach reklamowych oczywiście mu go pokazałem. Kostek złapał się za głowę i prawie się zaśmiał. Powiedział mi, że ten plan to jest plan podkręcony o 30% w górę w stosunku do planu jaki on przed zwolnieniem miał w kolejnych miesiącach zrealizować. Pomyślałem, a tu Cię mam złośliwy Ojcze Redaktorze. Zapytałem Kostka, gdzie leży "klu" tego pomysłu. Powiedział, że Ojciec Redaktor będzie mnie, tak jak jemu, kłody pod nogi rzucał. Będzie to zmniejszanie powierzchni do dyspozycji działu reklamy kosztem artykułów, będzie to blokowanie innowacyjnych pomysłów wyciągających wydawnictwo z dołka finansowego oraz wszystko inne co będzie mi przeszkadzać w bieżącym zarządzaniu działem i 10-cioma specjalistami wraz z zastępcą. Spytałem dlaczego tak działa, Kostek odpowiedział – bo lubi gnoić ludzi.

Zawziąłem się. Pokazałem przedstawicielom specjalistom, że można kontrakt na 12-15tysi podpisać niemalże przez telefon z dziekanem wydziału środowiska jednego z większych uniwersytetów w Polsce, pokazałem jak można zmienić obsługę prawną i graficzną zleceń. Pierwszą kłodę betonową Ojciec Redaktor rzucił mi po trzech tygodniach. Oświadczył, że niemożliwe jest aby wydanie targowe jednego z miesięczników było powiększone o 6 stron reklam kosztem artykułów branżowych czy naukowych. Targowe wydawnictwo, jak zdążyłem się zorientować po wynikach kilkuletnich, nie przynosiło takich efektów jak zakładane. Obszedłem wszystkich redaktorów, pogadałem, ponegocjowałem. Jeden z nich polecił mi porozmawianie o zwiększeniu liczby stron z szefem profesorskiego składu naukowego. Poszedłem, przedstawiłem korzyści dla wydawnictwa, poprosiłem o wstawiennictwo ze zgodą na rozszerzenie u Ojca Redaktora. Wystarczył jeden telefon, miałem wrażenie, że po drugiej stronie słuchawki Ojciec Redaktor stoi w czasie rozmowy i to na baczność. Dostałem więcej stron. Poinformowałem zespół – okrzyknięto mnie cudotwórcą. Zespół podążył za rozszerzeniem także w pozostałych miesięcznikach.

Następnego dnia, zastępca podszedł do mnie tuż po tym jak weszliśmy do biura. Zapytał mnie jak mnie się to wszystko udaje, bo on tu już piętnaście lat pracuje i nie widział czegoś takiego, że jadę jak lokomotywa i ciągle przyspieszam. Odpowiedziałem, że to sprawa umiejętności i honoru oraz próba pokazania nieuczciwemu w podejściu do zasad współpracy Ojcu Redaktorowi, że można osiągać wyniki nawet tak wyśrubowane. Zastępca powiedział mi potem, że trzy dni temu Ojciec Redaktor ustawił pluszowego misia na regale naprzeciwko mnie i żebym uważał co do kogo mówię, bo to stara jego zagrywka wobec nowych kierowników działu, że po prostu mnie nagrywa i filmuje, bo miś ma w oku kamerkę. Szczęka mi opadła poniżej piwnicy wydawnictwa. A to cham, lojalkę podpisałem, a chamuś zbierać materiał słowny i wizualny będzie, a o zgodę nie zapytał. Spytałem zastępcę po co to jemu jest. Jeśli zaliczysz jakąkolwiek wpadkę niezgodną ze standardami będzie Cię później szantażował - odpowiedział mi zastępca i życzył dobrej zabawy. Polubił mnie, a świństwa Ojca Redaktora mu się nigdy nie podobały. Zależało mi na etacie, praca była da mnie łatwa, zespół się wykruszył o dwie osoby, które zwolnił Ojciec Redaktor i po półtora miesiąca czasu od podjęcia pracy na tym stanowisku musiałem się zająć rekrutacją, projektem zmian stron internetowych, współpracą projektową z informatykami oraz przyswajaniem treści artykułów wiodących we wszystkich czasopismach. Miałem na to 8 godzin w biurze, nie otwierano wcześniej i zamykano dokładnie o 16.15 cały budynek. Nie żalę się. Normalka. Podobną jazdę miałem jako key account manager i potem network manager w jednej z zagranicznych spółek korporacyjnych w branży paliwowej. Wracałem po pracy w wydawnictwie do akademika, gdzie mieszkałem po starej znajomości na waleta za zgodą kierowniczki. W czasie tych trzech miesięcy zmieniłem dwa akademiki, można było waletować na pustych łóżkach tylko miesiąc. Nie stać mnie było przy takiej pensji na wynajem mieszkania w wielkim mieście, chciałem maksymalnie oszczędzić. Poza tym miałem nieograniczony dostęp do komputerów dla studentów z Erasmusa, mogłem większość pracy koncepcyjnej związanej z projektami w wydawnictwie wykonać od 17.00 do 23.00. Pracy był ogrom, czułem się wykorzystywany przez Ojca Redaktora na takich polach jakich do tej pory nie rezerwował dla kierownika działu reklamy. Nie chciał rozmawiać natomiast o kontencie reklamowym w mediach społecznościowych, ani o kupowaniu baz klienckich, by rozszerzać możliwości wydawnictwa w poszczególnych branżach. Nie to nie zgredziku, pomyślałem. Po upływie 2,5 miesiąca miałem zrealizowany 100% plan z trzech miesięcy, ten podkręcony. Większość powierzchni reklamowych była opłacona już przed wydaniem, szybki zysk dla wydawnictwa. Zarząd był w szoku.

Ojciec Redaktor zaczął kręcić. Że niestety, ale nie jestem tak dobry jak się spodziewał (o co kurna chodzi, plan wykonany po trzech miesiącach na 104%?), że nie znam branżowego języka angielskiego, a taki będzie potrzebny przy kontaktach na targach (nie było takiego wymogu w ofercie pracy, język angielski znam, ale słabo, biegle znam rosyjski, kontrahenci to sami Polacy), poza tym używam potocznego języka w kontaktach ze specjalistami i redaktorami. Wobec powyższego on Ojciec Redaktor proponuje mi jeszcze trzy miesiące okresu próbnego na umowę zlecenie za taką samą kasę. Bo nie jest pewny, czy się sprawdzę. Zapytałem, czy pamięta co obiecywał mi za zrealizowanie planu. Odpowiedział, że pamięta, ale nie przewidział, że go zrealizuję. "Łoo laboga", Ojciec Redaktor nie przewidział. Pośmiałem się, powiedziałem, że albo etat, albo się żegnamy, bo umów należy dotrzymywać. Obraził się i powiedział, że wobec tego mogę spadać. Było to na dwa dni przed końcem umowy. Popytałem ludzi w dziale, czy Ojciec Redaktor zawsze był taki wobec ludzi, czy tylko wobec mnie. Zastępca powiedział, że zawsze i wymaga bezwzględnego posłuchu. Jeśli ktoś się ze swoimi pomysłami jemu nie podporządkuje będzie się mścił. Brak etatu to jest taka zemsta. Staliśmy całym zespołem koło automatu z kawą, powiedziałem o co mi chodzi, ludziom rozwiązały się języki.

Wiesz, mówi specjalista pracujący tam dziesięć lat Ala-wskazuje na najlepszą pod względem sprzedaży powierzchni reklamowych kobietę – musiała iść z nim na układ. Ma zajęcie komornicze, a on się o tym dowiedział, choć nic nie przyszło do księgowości. Chciał ją zwolnić, chyba że przejdzie na umowę zlecenie z etatu. Nie zgodziła się, ale cwanie zaproponowała, że pensję niech jej obniży, etat zostawi, a nadwyżkę – ponad trzy "tysie" z premii z realizacji niech zapisze na jej córkę na umowę zlecenie i odejmuje sobie 20% z kwoty do kieszeni. Ojciec Redaktor się zgodził, Ala zachowała pracę, jej córka studentka się cieszy, że może sobie za free wpisać do cv doświadczenie zawodowe w wydawnictwie i ma kasę na studia, a on Ojciec Redaktor zabiera 600zł do 1000zł z tej premii Ali do własnej do kieszeni. To nie pierwszy i ostatni przypadek. Paru się z tego powodu zwolniło. Nasz młody informatyk na przykład miał mu pomóc zawieźć jakieś rzeczy do jego chaty. Pojechał swoim autem, zrobił co trzeba, wniósł klamoty, a w środku jakiś koleś się do niego przyczepił, że go nie zna, chyba na prochach był. Wiesiek się wkurzył, bo tamten był agresywny i zaczął rozpirzać po całej chacie przywiezione rzeczy. Poza tym, gdyby nie to, że był niższy od Ojca Redaktora, to wyglądał jak on dwadzieścia lat później. Wtrąciłem, że może to jego stary. Nie, Wiesiek mówił, że jego stary zmarł dwa lata temu w wypadku. Powiedziałem, że widziałem też gościa podobnego do Ojca Redaktora, tylko w firmie spożywczej od planowania logistyki dostaw z największego magazynu tej firmy. Tak, tylko, że ten w furii, gdy Wiesiek zaczął klamoty ustawiać i poprawiać, żeby się Dyro nie wkurzył jak wróci z delegacji na prowincję, doskoczył do niego z nożem i go dziabnął w brzuch. Afera była na cały kraj. Gostek, ten co dziabnął Wieśka się zmył z chaty zanim przyjechało pogotowie. Wiesiek nie wzywał policji, żeby Ojcu Redaktorowi nie robić problemów. Wiesiek był w szpitalu dwa tygodnie, a ten skubany obniżył mu premię i zapomniał oddać kasę za przewóz klamotów. Taka szuja. Potem odezwała się Lila, młoda panna jak z żurnala, blondynka IQ 160, niesamowita w czasie rozmów z kontrahentami wydawnictwa. Ojciec Redaktor mimo tego, że ma żonę Dorotę i dwójkę ślicznych blond dzieci – chłopca i dziewczynkę, dostawia się do mnie na każdym kroku i nie daje żyć na targach. Lila, oprócz studiów branżowych skończyła też anglistykę. Wiesz, że potrafi do mnie zadzwonić w nocy i żądać na rano tłumaczeń jakichś tekstów z angielskiego dla wydawnictwa, choć nie jestem tłumaczem. Poza tym wstawia sprośne uwagi i nie mogę z nim normalnie porozmawiać.(Lila ma też czym oddychać i ma piękne duże oczy).

Wysłuchałem jeszcze kilku opowieści i poszedłem do biura. Miś z regału zniknął. Do dzisiaj nie wiem po co mnie Ojciec Redaktor nagrywał w trakcie rozmów z pracownikami, kontrahentami i w czasie pracy. Przyszedł ostatni dzień umowy, zapytałem Ojca Redaktora, czy zatrudnia mnie dalej na etacie. Odpowiedział, że nie. Zażądałem rozmowy z wiceprezesem. Miała się odbyć za dwa dni. Następnego dnia przyszedłem normalnie do pracy licząc na to, że u wiceprezesa wynegocjuję etat, który mi się zgodnie z umową należał. Jakież było moje zdziwienie, gdy ok.9.00 wparował do działu Ojciec Redaktor z ochroną, kazał mi zabrać wszystko co przyniosłem i wyjść, bo tu nie pracuję. Poza tym przy mnie powiedział wszystkim pracownikom, że ja się nie nadaję na szefa działu i dlatego mnie zwalniają. Chciałem się wtrącić, że przecież to on mnie oszukał, że nie dał mi etatu, ale ochroniarz szarpnął mnie do wyjścia i wyszedłem. Dogonił mnie na parkingu zastępca, gdy szedłem w stronę przystanku tramwajowego i powiedział: Stary uważaj, to gnida, wszyscy tutaj go podejrzewamy o to, że pogrzebał w samochodzie prezesa i dlatego prezes wydawnictwa zginął w wypadku. Podobno Prezes chciał go wywalić z roboty za te wszystkie szwindle i wpływanie na kształt miesięczników czy innych treści wydawnictwa. Ubiegł go i po jego śmierci córka prezesa pozwoliła mu zostać. Wiceprezes to jego kumpel i przymyka oczy na niskie wyniki finansowe wydawnictwa. Ojciec Redaktor podobno po śmierci prezesa nosił się z zamiarem kupna wydawnictwa, ale córka prezesa się nie zgodziła. Stary, on zrobi wszystko, żeby to wydawnictwo upadło. Powinieneś się cieszyć, że tu już nie pracujesz. Wykończyłby cię nerwowo jak Kostka trzymając sprzedaż na granicy opłacalności. Przeszkodziłeś mu realizacją planu w zamknięciu jednego działu. Masz wroga. Zastępca jeszcze zapytał, czy dostałem coś komputerowego od Ojca Redaktora do domu, jakąś płytę do analiz, jakiś pendrive? Odpowiedziałem, że tak płytę i dwa pendrive. Przestrzegł mnie, żebym ich nie używał, bo na pewno jest tam oprogramowanie śledzące. Zdziwiłem się, A po co to robi?- spytałem. No kolego, na pewno nie dla sportu, tylko dla kasy za informacje.

Wyszedłem trochę spanikowany, spakowałem się w akademiku i wróciłem do domu. To co, Ojciec Redaktor wtapiając do telefonów, komputerów menedżerów robi z nich nieuświadomionych współpracowników? I pewnie jeszcze bierze za to od kogoś grubą kasę, a ci chodzą obwieszeni jak choinki po nowych biurach i o tym zupełnie nie wiedzą. Sprawdziłem telefon, coś nie grało. No zapachniało PRL-em. Jakieś kilka lat później, gdy opracowywałem artykuły na zlecenie jednego z dziennikarzy spotkałem Ojca Redaktora w związkach zawodowych policji, podawał się na konferencji za funkcjonariusza, podobno był autorem strony internetowej związku policjantów. Potem spotkałem go w biurze jednej z wojewódzkich komend – szedł do biura CBŚP, wszyscy mu się kłaniali i pozdrawiali go. Nie dalej jak dwa miesiące temu spotkałem Ojca Redaktora w jednostce wojskowej. Poszperałem, wyciągnąłem dane wrażliwe – uzależniony od leków psychotropowych i kokainy, biseksualny, ma żonę i trzy kochanki, czasem nie pamięta, gdzie w przypadkowym kontakcie z kobietą zrobił jej dziecko. Ma dwa doktoraty, naukowcy go nie lubią. Z powodu fotograficznej pamięci nauczył się biegle kilku języków obcych, ma zdolności aktorskie, każdego może sparodiować, lubi prostytutki, nie lubi kobiet i matek. Nie umie wnioskować indukcyjnie, jeśli coś sprawia mu problem uczy się tego na pamięć. Potrafi opowiadać o czyimś życiu, jeśli wcześniej zamontował u obiektu kamerki i mikrofony, nawet w łazience. Typ funkcjonariusza podglądacza po godzinach pracy. Wielokrotne przekroczenia uprawnień z powodu nimbu wielkości otaczającego Ojca Redaktora - na pewno, przestępstwa - liczne. Mam nadzieję, że mnie nie widział w ostatnim miejscu, w którym ja go widziałem.

Morał z przytoczonych wyżej faktów: nie ulegać presji i walczyć, jeśli kto potrafi walczyć idealnie taką samą bronią jak agresor. Mam nadzieję, że w swojej łazience Ojciec Redaktor nie wpiął kamer i mikrofonów żeby podglądać własne dzieci przy kąpieli. Natomiast nie mam pewności, czy tego nie zrobił u aktualnej kochanki (rozwódki z dwójką synów) w Gdańsku w jej łazience i całym domu. Taki wieloetatowiec, z braku czasu podgląda i na tym zarabia dla czystej przyjemności. Pieniądze i władza nie jednego zgubiły za kratkami.

Czytam, oglądam, wnioskuję. Lubię fakty, kieruję się zasadą słuszności. Being There.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura