Polityka ma to do siebie, że lubi zaskakiwać. Jeszcze kilka lat temu Alternatywa dla Niemiec (AfD) była traktowana jako egzotyczny margines niemieckiej sceny politycznej, a Grzegorz Braun w Polsce uchodził za radykalnego outsidera. Dziś oboje – Alice Weidel w Berlinie i Braun w Warszawie – stają się symbolami rosnącej siły ugrupowań, które żywią się kryzysem zaufania do tradycyjnych partii.
AfD notuje rekordowe wyniki w sondażach, sięgając 25–26 proc. poparcia. To już nie jest partia protestu, lecz realny konkurent dla CDU/CSU. Liderka Alice Weidel, najpopularniejsza polityczka w Niemczech, wyprzedza w rankingach wielu uznanych chadeków. Jej sukces pokazuje, że wyborcy coraz częściej szukają wyrazistych postaci, które mówią prosto i bez ogródek o migracji, bezpieczeństwie czy kosztach życia.
Problem w tym, że wyborcy nie mają kaprysów – mają rachunki do zapłacenia, obawy o migrację i poczucie, że rządzący od lat zajmują się sobą, a nie nimi. AfD mówi prosto, czasem brutalnie, ale trafia w sedno. A establishment? Zamiast odpowiedzieć na pytania, woli straszyć delegalizacją. To trochę jakby próbować ugasić pożar benzyną. Paradoks polega na tym, że im mocniej partia jest krytykowana przez establishment, tym bardziej cementuje swój wizerunek „ofiar szykan” i przyciąga kolejnych rozczarowanych wyborców.
W Polsce podobny mechanizm działa w przypadku Grzegorza Brauna i jego środowiska. Choć jego wypowiedzi często budzą oburzenie, a mainstream polityczny traktuje go jak persona non grata, to właśnie ta aura outsidera staje się atutem. Braun i jego ugrupowanie rosną w siłę, bo potrafią zagospodarować emocje wyborców, którzy czują się ignorowani przez duże partie. Mainstream reaguje przewidywalnie: „Skandal! Oburzenie! Zakaz!”. A Braun? Uśmiecha się i mówi: „Widzicie, boją się mnie”.
Podobnie jak AfD, partia Brauna korzysta z narracji o „szykanach ze strony obozu rządzącego”. Każdy zakaz, każda krytyka, każde potępienie – zamiast osłabiać, wzmacnia przekaz o walce z systemem. AfD i Braun to tylko dwa przykłady szerszego europejskiego zjawiska. W czasach kryzysów – migracyjnych, gospodarczych, społecznych – ugrupowania radykalne rosną w siłę, bo oferują prosty język i poczucie wspólnoty. Nie proponują skomplikowanych reform, lecz emocje: gniew, sprzeciw, nadzieję na „nowy początek”.
AfD i Braun nie są cudownym objawieniem polityki, lecz skutkiem zaniedbań elit. Gdy reżyserzy politycznego spektaklu przestają słuchać widowni, pojawiają się nowi aktorzy, którzy krzyczą głośniej i grają ostrzej. I nagle okazuje się, że to oni dostają owacje na stojąco.
Można się zżymać na radykalizm, można ostrzegać przed niebezpieczeństwami, ale nie można ignorować faktu: AfD w Niemczech i Braun w Polsce rosną właśnie dlatego, że tradycyjne partie utraciły zdolność słuchania obywateli. Szykanowanie czy próby marginalizacji paradoksalnie tylko wzmacniają ich pozycję.
Polityka nie znosi próżni – jeśli mainstream nie odpowiada na realne lęki i frustracje, zrobi to ktoś inny. A wtedy nawet najbardziej kontrowersyjni liderzy mogą stać się głosem gniewu, który z dnia na dzień zamienia się w realną siłę.
I tu, niczym w sejmowym wystąpieniu Grzegorza Brauna, można by dodać jego rozpoznawalny, religijny slogan otwierający każde przemówienie:
„Szczęść Boże!”
#AfD #AliceWeidel #Braun #Konfederacja #Mainstream #Establishment #Polityka #GniewSpołeczny #SzczęśćBoże
Piszę z pogranicza idei i faktów. Interesuje mnie to, co polityczne, zanim stanie się decyzją — i to, co filozoficzne, zanim zostanie nazwane. Eseje, komentarze, refleksje — czasem z nutą ironii, czasem z powagą. Nie szukam odpowiedzi, lecz lepszych pytań.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka