Filipiny to jedno z lepszych miejsc na wakacje. Każdy znajdzie tu coś dla siebie: piękne krajobrazy tarasów ryżowych, monumentalne wulkany, samotne romantyczne wysepki, białe plaże, cudowne miejsca do nurkowania i zwierzaki w parkach narodowych. Tajemnicze plemiona, magiczni uzdrowiciele, barokowe kościoły i żywy katolicyzm w egotycznej formie przyciągają miłośników etnografii i tych, którzy nie chcą całymi dniami przesiadywać na plaży. Tymczasem Manila, stolica tego kraju, na ogół nie zachwyca przybyszów. Bardziej ogłusza. Nikt chyba nie wie dokładnie, ilu liczy mieszkańców – jedenaście milionów? Pewnie raczej dwadzieścia! Dzielnice slumsów otaczają centrum, wdzierając się w nie licznymi odnogami. Sąsiadują z terenami biznesowymi, gdzie ceny są wyższe a wieżowce rosną gęściej niż w Warszawie, i z dzielnicami mieszczańskimi, poprzecinanymi szerokimi, zielonymi alejami. Kombinacja Hong-Kongu, Madrytu i wysypiska śmieci. Jedno z nielicznych na Wyspach miejsc, gdzie można zobaczyć zarówno ludzi obdartych i brudnych (na prowincji nie do pomyślenia), jak i milionerów w niezwykłej wielkości samochodach rzadkich marek. Naturalnie jest tu mnóstwo sklepów i restauracji, a noce na ulicach Adriatico czy Macati to całoroczny karnawał – jednak klasycznych atrakcji turystycznych stolica ma do zaproponowania niewiele. Siedemnastowieczna starówka została zniszczona japońskimi bombami w takim stopniu, że nazwano niegdyś Manilę „azjatycką Warszawą”. Zachowało się kilka hiszpańskich kościołów, niewielka ilość budynków powstałych przed drugą wojną światową oraz fragmenty murów obronnych. Na forach internetowych, wśród feerii zachwytów nad Filipinami, stolica zbiera z reguły cierpkie opinie oraz jest przedmiotem porad z cyklu jak ominąć…lub jak najszybciej wyjechać z…. Jest jednak w Manili miejsce, niezbyt zresztą reklamowane, któremu warto się przyjrzeć bliżej. To chiński cmentarz.
Za przysadzistymi pokolonialnymi budynkami rządowymi biegnie linia nadziemnej kolejki Light Rail Transit, szybkiej, cichej i punktualnej. Zbyt drogiej dla większości Manilczyków, tłoczących się kilka metrów poniżej na zakorkowanych ulicach w swych autach, motorowych tricyklach i jeepnejach (minibusy powstałe z przerobionych jeepów). Manilskie jeepneye bywają poważne, błyszczące stalą i niklem i chlubiące się nazwą swojej linii, ale sporo jest też przyjezdnych, jeepnejów wiejskich – kolorowych, ozdobionych przez lokalnych artystów fantazyjnymi graffiti. Na ich blaszanych budach prezentowane są prawdy ostateczne lub hasła sportowe, a wnętrza pełne są świętych obrazków, różańców, maskotek i sztucznych kwiatów. Niezależnie od wyglądu i pochodzenia, wszystkie te pojazdy, i to równocześnie, pragną prezentować światu urodę i moc dźwięku swych klaksonów. A może to odgłosy jeepneyowych godów? Trudno powiedzieć, natura tych stworzeń pozostaje zagadkowa.

Na cmentarz można więc dojechać kolejką lub którymś z tych naziemnych wehikułów – to niezbyt daleko od centrum, poza szczytem najwyżej pół godziny jazdy. Złym wyborem jest to tricykl. Ten podstawowy środek transportu filipińskiej prowincji w stolicy nie jest godny polecenia. Dłuższa jazda z nosem na wysokości dziesiątek rur wydechowych może wywołać stan zbliżony do kaca oraz radykalnie zmienić cerę.
Po wściekle rozwrzeszczanej, roztrąbionej Manili cisza położonego nieco ponad miastem cmentarza oszałamia. Kłapanie sandałów dozorcy i zapowiadający monsun szum wiatru w koronach palm – to tutaj jedyne dźwięki. Przed nami miasto ciszy. Miasto kompletne, z asfaltowymi ulicami, wyposażone w chodniki, kanalizację, tablice z nazwami ulic i placów. Za wysokimi ogrodzeniami widać dobrze utrzymane ogródki i domy. Domy-grobowce. Budynki są rozmaite; małe i duże, parterowe, piętrowe, dwupiętrowe, z balkonami, wieżyczkami, kopułami. Wygodne wille i pałace otoczone ogródkami, pseudo-kościoły i niby-pagody, należą do najlepszych rodzin. Są też uliczki mniejszych, parterowych grobowców, połączonych ze sobą szeregowo, niczym domy na przedmieściach, to miejsca pochówku przedstawicieli klasy średniej.

Zaglądając za ażurową bramę grobowca zawsze znajdziemy obszerną salę z katafalkiem i sarkofagami. Wizerunek zmarłego, w formie obrazu olejnego lub fotografii, usytuowany jest centralnie nad sarkofagiem. Jeśli nad drugim sarkofagiem umieszczona jest inskrypcja na czerwonym tle oznacza to, że jest on zarezerwowany dla żyjącego współmałżonka – czerwień to symbol życia. Za tym głównym pomieszczeniem znajduje się zwykle jeszcze kilka innych – toalety z prysznicami, w pełni wyposażone kuchnie, gabinety a nawet sypialnie. W najokazalszych grobowcach są wszelkie wygody; ciepła i zimna woda, ogrzewanie, klimatyzacja, sprzęt stereo, czasem podłączony do internetu zestaw komputerowy lub urządzenie do karaoke. Wszystko, co jest potrzebne rodzinie do opieki nad grobem oraz przedmioty, które używał i lubił zmarły. Konfuzja Europejczyka wzrasta gdy zauważa, że to wszystko jest na serio, nie z dykty i gipsu, lecz z najlepszych i najdroższych materiałów. Z powodu kultu przodków i specyficznego sposobu postrzegania czasu, bez preferencji dla teraźniejszości, dom na cmentarzu jest dla manilskich chińczyków równie ważny jak mieszkalny.


Godne pochowanie rodziców i stała opieka nad ich grobem to jedno z najważniejszych zadań życiowych. Powinnością jest spędzenie minimum jednego dnia w miesiącu przy ich grobie oraz wizyta w dniu Wszystkich Świętych (jak u nas – 1 listopada, Filipiny to katolicki kraj). Odwiedziny zwykle nie ograniczają się do tego minimum, są naturalną częścią codziennego życia i wynikają z prawdziwych potrzeb. W niedzielę przyjeżdża się z jedzeniem, na piknik, który odbywa się w głównej sali grobowca. W budynkach większych jest na stałe ustawiony stół, a w mniejszych, wyciąga się składane stoliki i krzesełka z zaplecza. Rodziny biesiadują w towarzystwie zmarłego, nieraz cały dzień, dlatego toaleta i minimum umywalka są niezbędne. Tu spotykają się kuzyni, którzy w innych okolicznościach nie widzieliby się latami, tu umawiani bywają klienci, by w świętym miejscu zawrzeć ważne kontrakty, kwitowane lekkim skinieniem głowy lub, co najwyżej, uściskiem dłoni. Tu spotykają się „król wołowiny” z „królem proszku do prania”, a prezesi konkurencyjnych banków, zarazem opiekunowie sąsiadujących kwater, mogą podczas rytualnej wymiany grzeczności, szepnąć sobie do ucha kilka cyfr, które jutro decydować będą o rozwoju wielomilionowego rynku. Tak częste wizyty wymagają zaplecza technicznego, ale jest jeszcze jeden powód budowania w grobowcach tych wszystkich wygód, na cmentarzu mieszkają bowiem na stałe także ludzie jak najbardziej żywi. Groby są codziennie sprzątane, okurzane, polerowane, wszystko tu lśni nienaganną czystością, wszędzie widać świeże kwiaty a ogródki dopieszczone są w stopniu mogącym wywołać nerwowość najbardziej pedantycznego działkowca. Wynajmowane są do tych prac ubogie chińskie lub mieszane rodziny. Wynajmowane na lata. Rodziny te opiekują się jednym lub częściej kilkoma grobowcami a jeden z nich staje się po prostu ich mieszkaniem.

– Czy oni mogą korzystać z tego wszystkiego, włączyć sobie klimatyzację lub wieżę stereo? – pytam przewodnika.
– Ależ naturalnie, przecież są to ludzie najwyższego zaufania. Od ich właściwej pracy zależy honor rodziny. Muszą mieć zapewnione godne warunki. Dla nich też funkcjonuje na terenie cmentarza mały bar i sklep spożywczy. Cmentarz jest więc zarazem nekropolią i jedną z piękniejszych i najciekawszą dzielnicą willową tej części świata.
Nadchodzi wieczór, zbierają się ciemne, monsunowe chmury. O tej porze na cmentarzu nie ma już turystów. Prawdopodobnie nigdy nie ma tu ich wielu. Społeczność chińska nie pragnie dla swej nekropolii rozgłosu, nie reklamuje jej, to święte i społecznie ważne miejsce. Chińskie cmentarze zasadniczo nie są udostępniane dla turystów. W wielu miejscach w Chinach kontynentalnych trzeba by mieć istotny powód wizyty i w dodatku umieć go zreferować we właściwym dialekcie, inaczej grzecznie, z wieloma ukłonami i jawnie chłodnymi uśmiechami odprowadzono by zwiedzających do wyjścia. Tu jest inaczej, mieszane małżeństwa doprowadziły do tego, że większość manilskich chińczyków to obecnie katolicy. Każdy z nich posiada przynajmniej kilku nie-chińskich powinowatych, których obowiązkiem jest odwiedzanie pochowanych tu osób. Teren cmentarza był ponadto miejscem masowych straceń w czasie drugiej wojny światowej i w związku z tym musi być otwarty dla wszystkich Filipińczyków. W tej sytuacji nie sposób już było uchronić teren przed najściami osób całkiem obcych a ciekawskich. Jest natomiast mile widziane, choć nie wymagane rygorystycznie, aby zwiedzający wynajął przewodnika, który będzie miał nań oko i który może reagować na barbarzyńskie uchybienia „długonosa”. To zresztą jest korzystne także dla samych zwiedzających, gdyż chroni ich przed ewentualnymi kłopotami a przewodnicy, wsparci finansowo, bywają niechińsko wręcz otwarci i chętnie dzielą się swą egzotyczną wiedzą.

Społeczność chińska żyje w Manili od dawna. Archeolodzy znajdują w tej części Luzonu ślady migracji chińskich sprzed kilkunastu stuleci. Kroniki dynastii Sung z X-XI w. odnotowują istnienie Archipelagu Filipin jako celu wypraw handlowych. Na Morzach Wschodnim i Południowym poszukiwali wówczas Chińczycy także mitycznych Wysp Nieśmiertelności.
Odnotowano, iż w roku 1570, gdy po raz pierwszy przypłynęli tu Hiszpanie, na terenie dzisiejszej Manili, u ujścia rzeki Pasig, znajdowała się trattoria handlowa i osada ze stałymi mieszkańcami w liczbie około 150 osób. Wśród jej mieszkańców odnotowano Tagalów – członków plemienia, którego język stał się podstawą współczesnego filipińskiego, oraz właśnie Chińczyków. Ci zaś, prześladowani przez Hiszpanów jako ekonomiczni konkurenci, dyskryminowani później przez wszystkie kolejne władze, przetrwali przez wieki, radząc sobie fantastycznie, zawsze stanowiąc grupę ważną dla wyspiarskiego rzemiosła i handlu. Obecnie ta 1.5% mniejszość narodowa stanowi elitę finansową, kontrolującą gospodarkę kraju. Powiada się nawet, że jeśli istnieje gdzieś na wyspach dobrze prosperujący nie-chiński interes, to jego właściciel jest zapewne figurantem.
Początkowo Chińczycy nie byli grzebani na Filipinach. Ich prochy odpływały za morze do Ojczyzny. Niektóre rodziny kultywowały ten obyczaj jeszcze w XX wieku. Jednak większość z nich, nie posiadając już krewnych na kontynencie, nie mogła tam zagwarantować opiekiswym zmarłym. Cmentarz został ufundowany w połowie XIX w. przez ówczesnych przywódców społeczności chińskiej. Ziemia pod inwestycję została wynajęta od władz miasta i do dziś stanowi własność municypalną. Budowa była koniecznością. Kościół Katolicki odmawiał pochówku osób nieochrzczonych na swoich cmentarzach, tymczasem mieszane małżeństwa (buddyjski mąż Chińczyk i katolicka, filipińska żona – to typowy przykład) chciały, i wedle obyczaju powinny, spocząć obok siebie.
Nekropolia położona jest na niewielkim wzgórzu, rozpościera się na obszarze równym 50 boiskom piłkarskim i jest otoczona wysokim, miejscami nawet na 10 metrów, murem. W nim zaś umieszczonych jest wiele tysięcy prostych nisz grobowych dla biedaków i dla dzieci, które, nie dopełniwszy jeszcze właściwych rytuałów, nie mogły być chowane w pełnym obrządku.
Centralnym miejscem jest mała, wielowyznaniowa świątynia, wzniesiona w tradycyjnym chińskim stylu. Na ołtarzu stoi kilka figur. Dziś złoty Chrystus skromnie chowa się za złotego Buddę. Ostatni pogrzeb miał widać charakter buddyjski. Jutro układ figur na ołtarzu się zmieni, a ceremoniał będzie miał silniejsze akcenty taoistyczne lub konfucjańskie. Katolicy, po mszy pogrzebowej w manilskiej katedrze, także spotykają się w tej świątynce.
Ceremonie pogrzebowe mają charakter synkretyczny. Są długotrwałe, bywa, że trwają nawet do trzech tygodni. Ich istotą jest pokora, pokuta i modlitwa. Ceremoniał różni się w zależności od płci, wieku, pozycji majątkowej i rodzinnej zmarłej osoby. Jego uczestnicy są pewni, że niewłaściwe lub niegodne ziemskiej pozycji zmarłego przeprowadzenie uroczystości przyniesie rodzinie choroby, nieszczęścia i kłopoty materialne. Z powodu utraty przez takich żałobników szacunku, a co za tym idzie kontrahentów jest to domniemanie co najmniej prawdopodobne. Główna uroczystość związana jest z ceremonią spalenia zwłok. Pali się wówczas wraz z ciałem specjalnie wydrukowane na tę okoliczność papierowe pieniądze (niegdyś palono prawdziwe banknoty), płonie makieta domu, papierowy model auta, statku, samolotu – takiego środka lokomocji, z jakiego zmarły zwykł korzystać. Przedmioty te, choć symboliczne, mają na celu niesienie duszy zmarłego, jak najbardziej materialną lub techniczną pomoc w trakcie długiej wędrówki w zaświaty.
Scenografię ceremoniału określają zasady feng-shui. Nie do pomyślenia jest np. przyniesienie kolczastych kwiatów, zwłaszcza róż, które zakłócają energie i mogłyby zmącić spokój zmarłego. Ciekawe, że preferowane są, podobnie jak u nas, białe i żółte chryzantemy. Poszczególne elementy uroczystości, nie są dla nas całkiem obce. Są czuwania i modlitwy. Są mowy, w których przedstawia się dzieje życia zmarłego i zachwala zalety jego charakteru. Nawet oprawa uroczystości nosi cechy podobieństwa do naszych pogrzebów: jest dużo kwiatów i zniczy, i tak jak u nas bije się w dzwony. Elementem egzotycznym jest orkiestra złożona z bębnów, gongów i piszczałek. Podobno ostatnią modą jest wynajmowanie zespołów młodzieżowych z całkiem współczesnym instrumentarium i, o zgrozo, repertuarem. Po wstawieniu urny do sarkofagu główne uroczystości kończą się stypą w wersji „zastaw się, a postaw się”. Serwowane są ulubione potrawy zmarłego. Przy pustym honorowym miejscu stoi wolne nakrycie – dusza zmarłego, nie osiągnąwszy jeszcze celu swej ostatecznej podróży, może bowiem się nieco cofnąć i przybyć na uroczystość.
Po pogrzebie rodzina przez dłuższy czas codziennie odwiedza grób zmarłego, Gdy wreszcie wszyscy są już nieodwołalnie pewni, że pogrzeb odbył się jak należy, a ukochany zmarły nie rozmyśli się, przystępuje się do finalizacji spraw majątkowych. Jedną z ważniejszych decyzji w tym zakresie jest – o paradoksie – właśnie kwestia grobów rodzinnych. Opieka nad rodzicami jest obligatoryjna, lecz w sprawę utrzymywania grobowca dziadków można już przemyśleć. Groby nie są bowiem wielopokoleniowe. Dobry obyczaj każe dla każdego budować oddzielną „posiadłość”. Stoję przed olbrzymią grobową willą króla jogurtu. Za plecami mam równie obszerny grób jego syna, nastolatka zamordowanego przez porywaczy. Ojciec, po doznanej stracie nigdy nie doszedł on do siebie i zmarł z rozpaczy. Nie wypadało jednak pochować obu panów we wspólnym grobie. Razem chowani są jedynie małżonkowie, czasem dodatkowo oficjalna metresa pana domu, czy raczej grobowca. Nieco więcej osób może być pochowanych w obszernych, pałacopodobnych, dzielonych na komnaty sanktuariach rodzinnych, jednak i tu pokrewieństwo pochowanych powinno być jak najbliższe. Groby dziadków utrzymują tylko rodziny najbogatsze. Na utrzymywanie grobów trzech pokoleń nikogo już nie stać, przodków przenosi się ceremonialnie i z honorem z ich grobowców i chowa się w znacznie mniejszych, nareszcie własnościowych grobach, przypominających nieco te z polskich cmentarzy. Wolną działkę miasto wydzierżawi innej rodzinie, która wcześniej wypłaci poprzednim dzierżawcom odstępne, tak sowite, że do tej pory każda prywatna inwestycja na cmentarzu zwracała się z nawiązką. Nowy nabywca bez pardonu zburzy stary, choćby najpiękniejszy budynek i postawi nowy, zgodny z obowiązującą modą i własnym gustem. Zatrudni znanego architekta, modnego dekoratora wnętrz i najlepiej opłacaną ekipę wykonawczą. Jak łatwo policzyć, najstarsze groby mają niewiele ponad pięćdziesiąt lat, a kilkunastoletnie zaledwie trwanie grobu też nikogo specjalnie nie dziwi.

Nie istnieją żadne formalne ograniczenia dla inwencji inwestorów i projektantów, którymi są często wybitni, zagraniczni architekci. Oto na kopułowatym dachu budynku umieszczono kilkumetrowej wysokości krzyż, widać też piękny wewnętrzny witraż przedstawiający umęczonego Chrystusa, a przed wejściem strażnicy grobu – figury smoków i lwów. Sponad dachu innego supernowoczesnego, wyłożonego nierdzewną stalą pałacu o kilkusetmetrowej powierzchni wyłania się klasyczna wielospadowa pagoda, dalej wychyla się wieża grobu udającego gotycką katedrę. Sztuka chińska miesza się z zachodnią. Architektura tradycyjna z najnowocześniejszymi rozwiązaniami nowojorskich i włoskich pracowni.

To bardzo specyficzne miejsce; mieszanka religii, koktajl tradycji i gustów. Feeria pomysłów, cudów pokory i rozrzutności w oceanie biedy. Głębokiego szacunku dla zmarłych i zwykłego snobizmu. Szaleństwo miłości, poczucia obowiązku i pychy. Czy jedyne takie miejsce na świecie?
Chiński Cmentarz w Manili. Dzielnica Santa Cruz, Felix Huertas Str. (brama południowa), dojazd: kolejka LRTdo stacji Jose Abad Santoslub jeepney z napisem: „Monumento” (wysiąść przy Aurora Blvd.) Czynny: codziennie 7.30 - 19.00. Zwiedzanie bez przewodnika bezpłatne.
Inne tematy w dziale Rozmaitości