Dariusz Kozłowski Dariusz Kozłowski
5087
BLOG

Filipiny: Ania i Józef (seks w małej wiosce)

Dariusz Kozłowski Dariusz Kozłowski Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 10

Ania i Józef mieszkają w rybackiej wiosce na Palawanie –  długiej, wąskiej, filipińskiej wyspie położonej pomiędzy głównym archipelagiem a Borneo. Ta wioska, to kilkadziesiąt domów na palach, dwa, a może trzy hoteliki, jedna uliczka tandetnych, skleconych z dykty, sklepików, przystanek autobusowy i wiata kościelna. Zwykły tutejszy dom to jedno pomieszczenie, około 30 m2. Typowa zaś rodzina zamieszkująca taki dom stanowi realizację modelu 2 + co najmniej 10. Jak im się tam wszystkim udaje zmieścić? Jak w tych warunkach mogą powstawać coraz to nowsi mieszkańcy wioski? Jak oni w ogóle sobie radzą?

Chcesz wiedzieć jak żyjemy? Proszę bardzo, powiemy ci. Pozwolimy ci wejść do naszych domów i głów, jeśli tylko zdejmiesz buty – odpowiedzieli by Ania i Józef gdyby ich o to zapytać.

Nad domem Ani wznosi się stroma, porośnięta lasem deszczowym góra, a za nim rozciąga się kamienista plaża. Góra ma ostre wierzchołki, wygląda jakby była żywcem przeniesiona z bajki i chyba faktycznie jest zaklęta. Na plażę wychodzą makaki, które nauczyły się otwierać małże. Można spacerować kilometrami nie spotykając nikogo poza nimi, następna wioska jest za siedmioma zatokami. Ta plaża, dżungla, w której wyznaczono kilka ścieżek trekkingowych dla turystów i warta obejrzenia jaskinia są szansą dla wioski. Na razie turystów jest mało, jednak z roku na rok przybywa ich coraz więcej. Mieszkańcy są optymistami.

Dom Józefa położony jest pośrodku wsi i niczym się nie wyróżnia. Wchodzi się doń po drabince. W tego typu domach jest minimalna ilość mebli. Najważniejsze są maty do spania, szafa na ubrania i regał na naczynia kuchenne. Więcej ubrań suszy się na sznurach na zewnątrz. Filipinki ciągle coś piorą, lub szorują dzieciaki. Wszystkie dzieci są zadbane, a higiena osobista jest tu na poziomie wciąż niedostępnym dla statystycznego Polaka. Rano, gdy przyjeżdżają autobusy odworzące dzieci do szkół, wioska roi się od malców w czyściutkich, wyprasowanych mundurkach. Kobiety prasują używając żelazek na duszę. Prąd elektryczny – dzięki bateriom słonecznym – jest tylko w hotelach i też zaledwie przez kilka godzin po zmierzchu.

Jedno z takich umundurowanych dzieci zarezerwowało nam domek u Ani, łącząc się z nią z autobusu, którym jechaliśmy, przez ultranowoczesną komórkę. Autobus tymczasem walczył by, wzorem swego rdzewiejącego na dnie wąwozu poprzednika, nie spaść z dziurawego mostu.

 Józef ma jedną parę spodni i dziesięcioro dzieci, w tym ośmioro własnych. Dwójka jest jego brata, ale Józef uznaje je za swoje. Sam przecież prosił brata by go zastępował na małżeńskiej macie podczas jego służby wojskowej.

Wszyscy musimy jeść, spać i kochać się. Jak mógłbym zabronić tego swojej kobiecie przez całe dwa lata? Poprosiłem więc o pomoc młodszego brata, żeby nie musiała sypiać z kimś obcym. Brat jest kulawy, żadna go nie chciała, więc to dla niego też była atrakcja śmieje się Józef. Nagle w historii, którą mi opowiada ten niski, brązowy człowieczek odkrywam biblijny ciężar. Czy pamiętacie opowieść z Księgi Rodzaju o Onanie? Wbrew powszechnemu mniemaniu, nie zgrzeszył on techniką, której później, niechlubnie nadano jego imię. Zgodnie z prawem lewiratu poślubił on wdowę po swoim bracie, zapewne chciał mieć z nią dzieci, ale własne. Tymczasem gdyby Tamar – bratowa, a teraz już żona, zaszła w ciążę w początkowym okresie ich małżeństwa, dziecko, uznane by było za potomka zmarłego. Tego właśnie Onan sobie nie życzył i dlatego w trakcie stosunku z nią zrzucił nasienie na ziemię. Był to akt braku szacunku wobec Boga, jako prawodawcy, ale także wobec brata.

Józef natomiast, w kolejnym akcie poświęcenia, został w Manili nawet trochę dłużej, po odsłużeniu przewidzianego okresu. W wojsku zdobył prawo jazdy, mógł więc popracować jako kierowca. Za zarobione pieniądze kupił motor do swej łodzi. Pracują na niej teraz razem z bratem, rano łowią ryby, potem wożą turystów, jeśli są chętni. Takich łodzi z motorem jest w wiosce tylko kilka, status braci zdecydowanie się więc poprawił.

Teraz, jako mój pomocnik, brat stał się bardziej atrakcyjny. Dziewczyny już wiedzą, że zarobi na utrzymanie rodziny. Wygląda na to, że się wkrótce ożeni, a rodzina znów się powiększy.

Ania mogła przebierać w kandydatach, jest atrakcyjną kobietą, znacznie wyższą od większości swoich drobniutkich krajanek i lepiej wykształconą. Zdecydowała się na przybysza – Niemca. Mąż pomógł jej wydzierżawić teren i wybudowac "hotel", czyli  kilka domków na palach, przeznaczonych dla turystów. Domki są komfortowe, posiadają nawet „private bathrooms” – wydzielone pomieszczenia z kranem, wiadrem i ażurową podłogą. Woda z górskiego strumienia jest cudownie zimna. Ciepła woda nie była by tu chyba aż takim luksusem. Wyposażenie domku stanowi ponadto materac i moskitiera.

Ania prowadzi ten mini ośrodek przy pomocy ciotki. Przede wszystkim jednak jest pielęgniarką, to ważna postać we wsi, w której nie ma lekarza. Prowadzi punkt medyczny z apteczką i gabinetem zabiegowym. Codziennie obchodzi okoliczne góry odwiedzając farmy i przysiółki. Szczepi dzieci, opatruje rany, zawiadamia telefonicznie lekarza o poważniejszych przypadkach, no i rozdaje prezerwatywy.

Mąż Ani mieszka teraz w Puerto Princesa – czyli w stolicy wyspy i diabli wiedzą, co tam robi. Jeśli opinia Ani jest słuszna, to ugania się za spódniczkami. Pieniądze, jak na tutejsze warunki ma wciąż spore, choć od lat jest bezrobotny.

Mój wspaniały, niemiecki mąż jest niestety strasznym  leniem, mówi Ania zupełnie lekko. Mam z nim tylko jedno dziecko, chłopca. Teraz jest w stolicy w gimnazjum z internatem. Wszystkie kobiety z wioski są wielodzietne, nawet bardzo wielodzietne, tylko ja jedna nie, ale to akurat dobrze.

Ania usmażyła ryby i zrobiła sałatkę. My wyjęliśmy rum i jakieś dodatki. Zjemy razem kolację i pogadamy przy blasku świeczki.

Seks jest dla tutejszych mieszkańców jak oddychanie– mówi Ania. Gdy mężczyzna przywozi z morza rybę, kobieta czuje się zobowiązana do rewanżu. Próbuję je uświadamiać, że są także inne metody sprawienia mu przyjemności, ale to nic nie daje. Może to w sumie i lepiej, że mężczyźni są tacy leniwi i głównie przesiadują na plaży. Robi się nas za dużo. To jest problem na Filipinach, niedługo ziemia i morze nie wykarmią nas wszystkich. Ziemi uprawnej w całym kraju jest jej mało, ale tu szczególnie. Niby wszyscy to wiedzą, rząd wysyła nam środki antykoncepcyjne. Tysiące prezerwatyw mają przerwać ten szalony przyrost demograficzny, a ja te prezerwatywy muszę rozdawać. Rozdaję więc, ale i tak nie używają. Gdy przychodzi właściwy moment, to albo zapomną albo pogubią. – Ania nie jest najlepszej opinii o wstrzemięźliwości swoich rodaków. – Gdy na przykład daję małżeństwu dwadzieścia sztuk, to oni już po trzech dniach twierdzą, że wszystkie zużyli. Ale,… wiecie co, niebawem właśnie będę rozwoziła prezerwatywy po okolicznych wsiach, jeśli chcecie możecie ze mną jechać. To okazja, bo Biskup obiecał mi na ten dzień swojego dżipa.

To Ksiądz Biskup, jest zwolennikiem antykoncepcji?

Nie pytam go o to. Na pewno nie wypowie się przeciwko nauce kościoła…, ale tu zwolennikami antykoncepcji są wszyscy, którzy potrafią liczyć. Biskup jest dobrze poinformowany jaka jest polityka rządu i co ja tu robię.  

Ania i moja Towarzyszka Podróży szybko dały mi znać, że babskie rozmowy nie są tak fajne, gdy facet siedzi obok. Kiedy zaniepokojony obudziłem się w środku nocy, zobaczyłem, że Panie siedzą bliziutko siebie i płaczą. Obie miały ciężkie życie, jedna w Polsce, druga na tym Palawanie. Nigdy nie poznałem szczegółów ich rozmowy. Następnego dnia musieliśmy jechać dalej. Nie pojechaliśmy biskupim autem rozdawać kondomy, promocyjny bilet lotniczy nie daje się przebukować.

W tym momencie nie rozumiałem jeszcze, jaki dar otrzymujemy, nie zastanawiałem się nawet czy umiem odwzajemnić całkowitą otwartość i szczerość tych ludzi, podzielić się swoim życiem, nie nakładając na twarz maski ani nawet kremu z filtrem. Po latach, te spotkania w filipińskiej dżungli są dla mnie coraz ważniejsze, bo uczyły mnie człowieczeństwa. (I niech będzie, że to przesadna egzaltacja.)

Na pożegnanie Ania przytuliła się i pocałowała mnie. Ten pocałunek choć zaledwie w policzek, był tak zmysłowy, że do dziś nie mogę go zapomnieć... i kto wie, czy w innych okolicznościach nie zakręciłby mi w głowie tak, że zgodziłbym się nawet na te dziesięcioro dzieci.

 Coś ty jej o mnie naopowiadała – zapytałem przyjaciółki.

 Nie twoja rzecz – usłyszałem lekko skacowany pomruk.

Zobacz galerię zdjęć:

Uczennice i uczniowie szkoły w Puerto Princesa (Palawan)

Polecam się: Dariusz Kozłowski. Cała Nadzieja w korupcji. Felietony i rysunki. Łomianki, Wydawnictwo LTW, 2013, s. 208. Zamówienia: http://www.ltw.com.pl, tel. +48 22 751 25 18 Drodzy komentatorzy, na tej stronie zwalczam przejawy braku szacunku dla bliźniego. Szacunek jest ważny skoro nie umiemy kochać. Myślenie grupowe i partyjnictwo - niemile widziane. Zapraszam wszystkich z ambicjami do suwerenności. Arnold i Polinezja Etiopskie drogi: Odcinek 1 Odcinek 2 Odcinek 3 Odcinek 4 Odcinek 5 Odcinek 6 Odcinek 7 Odcinek 8 Odcinek 9 Odcinek 10 Odcinek 11 Odcinek 12 Odcinek 13 Odcinek 14 Odcinek 15 Odcinek 16 Odcinek 17 Odcinek 18 Odcinek 19 Filipiny: Ania i Józef, czyli seks w małe wiosce Grobowce z pełnym wyposażeniem Synkretyczny taksówkarz

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (10)

Inne tematy w dziale Rozmaitości