Wojtek Wojtek
446
BLOG

Było kiedyś ZOMO...

Wojtek Wojtek Polityka historyczna Obserwuj temat Obserwuj notkę 15

Był taki czas, kiedy władzy uderzyła woda sodowa do głowy a NARÓD został podzielony na tych, którzy byli z partią i na całą resztę, której jedynym sensem było chodzenie do pracy. Osoby wałęsające się bez zatrudnienia były wyłapywane przez patrole MO wspierane wskazaniami "tajniaków" - czyli informatorów służb mundurowych. Używam tutaj bardzo ogólnego znaczenia słowa "tajniak", bowiem były to osoby ubrane po cywilnemu i angażujące się we wszystkie sytuacje, które wiązały się z rozmowami w grupach powyżej dwóch osób. Ten trzeci zazwyczaj był "tajniakiem" i nie ujawniał się, jeżeli rozmowa miała interesujący przebieg. Tam, gdzie był już tłum, czyli istniało prawdopodobieństwo masowych protestów, wkraczała milicja wspomagana zmilitaryzowanymi oddziałami funkcjonariuszy gotowych do użycia siły wobec osób wskazanych przez ich dowództwo...

Czasami widać było na ulicy, jak jakiś facet uciekał gubiąc po drodze buty a nawet i skarpetki a goniący go cywile byli tajniakami. Gdy jakiś krewki przechodzień starał się wesprzeć uciekającego, goniący uchylał klapy marynarki wskazując znaczek przynależności do tajnej policji i jeżeli krewki obrońca nie reagował, błyskawicznie bywał zdejmowany i wędrował na stosowne przesłuchania.

Tak mniej więcej działali informatorzy, czyli cywilni pracownicy służb specjalnych. Mieli specjalne upoważnienia w działaniu na rzecz bezpieczeństwa państwa.

Oddziały mundurowe, doposażone w odpowiedni sprzęt - głównie wozy przewożące te oddziały z pałkami i tarczami, specjalne pojazdy do rozpraszania tłumów (armatki wodne) ect.

Ponieważ od wielu lat trwa walka pewnej grupy powiązanej z władzą i jej zbrojnym ramieniem służb specjalnych ze społeczeństwem, liczne prowokacje prowadzą do stwierdzenia, gdzie jest obecny zarząd państwem i gdzie stały oddziały ZOMO...

Niestety, niektórym bardzo myli się prawda historyczna a mataczenie jest nad wyraz widoczne.

W 2010 roku byliśmy świadkami potwornego mataczenia w sprawie, które mimo upływu już siódmego roku nadal nie jest wyjaśnione w sposób przekonywujący. Dzisiaj jesteśmy przy ekshumacji 29 ofiary tego tragicznego wypadku. Jak dotąd - odsłonięto kulisy ogromnej skali zaniedbań. O ile badania i ujawnione wyniki dotyczyły pijanego dowódcy, który miał wpływać na załogę samolotu - to pominięto milczeniem wątek przyczyny takiego rozczłonowania ciał...

Ciągle mówi się o błędzie pilotów, usiłuje się dowieść utraty siły nośnej w czasie lotu... ale nie ma ciągle odpowiedzi - dlaczego stalowy kolos o masie około 100 ton rozleciał się na kawałki wielkości dłoni... Gdyby to była mała, plastykowa awionetka, to może i mogłaby rozpaść się na takie kawałeczki, ale dlaczego stutonowy bombowiec według planów z lat 50. XX w. rozpadł się jak kryształowy wazon - tego specjaliści nie wyjaśniają.

Przeciwnie - usiłują awanturami ulicznymi zagłuszyć głos prawdy o wydarzeniu z okresu II wojny światowej - kiedy to po 17 września sowieckie wojska wtargnęły na teren suwerennego państwa i ogłosiły swoje prawa na równi z narzuconym prawem agresora niemieckiego. O ile wojska niemieckie wtargnęły na polskie ziemie zbrojnie, to wojska sowieckie ogłosiły konieczność zabezpieczenia swoich interesów przed działaniami wojennymi na terenie Polski... i internowały polskich żołnierzy ponownie zbierających się na zapleczu państwa poza działaniami wojennymi, aby ponownie zebrać siły i walczyć z wrogiem...

Niestety, zostali internowani pod zarzutem nielegalnego pobytu na terenie innego państwa pozostającego w sojuszu z Niemcami a fakt posiadania broni bez pozwolenia decydował o konieczności internowania... Większość tych osób już nigdy nie powróciła do swych rodzin... a ich szczątki odkryto w 1943 roku w masowych grobach polskich oficerów pomordowanych rzekomo przez Niemców po wejściu na teren Związku Radzieckiego... Tymczasem zamordowano ich bez wyroku sądowego wiosną roku 1940.

Kolejne miesięcznice nie są wydarzeniem politycznym związanym z katastrofą samolotu w dniu 10 kwietnia 2010. Owszem, uczestniczą w tych spotkaniach członkowie rodzin - które utraciły swych bliskich w tej katastrofie. Ale przesłaniem tych spotkań o charakterze religijnym jest utrwalenie pamięci ofiar NKWD z roku 1940, pomordowanych i potajemnie pochowanych na rozkaz ... i tutaj już są różne interpretacje. Jedni twierdzą, że ten rozkaz wydał Ławrientij Beria, inni wskazują, że był to bardzo wierny współpracownik Józefa Stalina i nie jest możliwym, by jakiś rozkaz został wydany do wykonania bez wiedzy Józefa Stalina...

Jest też prawdą, że wspomina się bliskich, którzy zginęli w 2010 roku... ale to byli uczestnicy zmierzający na cmentarz katyński, by uczcić 70. rocznicę zamordowania polskich oficerów przez NKWD.


Jeżeli dzisiaj ktoś dopomina się powstrzymania kolejnych miesięcznic "katastrofy smoleńskiej" - to głównym celem tych protestów jest wyciszenie sprawy wymordowania polskich oficerów zdradziecko internowanych po 17 września 1939 roku i zamordowanych strzałem w potylicę. Nie wiemy, jak to odbywało się wiosną 1940 roku, jednak ślady tej zbrodni sugerują, że dokonano jej w piwnicy budynku NKWD. W chwili wejścia przez drzwi katowni, oficerowie musieli schylić głowę - bowiem w świetle drzwi znajdowała się belka utrudniająca wejście w pozycji wyprostowanej.

Na tę chwilę czekał czekista z pistoletem i strzelał do wchodzącego w potylicę. Dlatego niemal wszystkie zwłoki mają wspólną cechę - wlot pocisku znajduje się z tyłu głowy a wylot na wysokości czoła wyrzucał z czaszki część mózgu...

Głowę ofiary zawijano workiem, aby wylewająca się z ciała krew przypadkiem nie ostrzegła kolejnych więźniów odprowadzanych na śmierć. Zwłoki umieszczano w dużych wykopach, posypywano je wapnem a po likwidacji więźniów miejsce masowych grobów zalesiono. Wyrastające tam przez ponad pół wieku drzewa miały zatrzeć pamięć o zbrodni Stalina na polskich oficerach.

Taka jest prawda o "smoleńskich miesięcznicach".

Oskarżanie osób uczestniczących w tych mszach o zajęcie miejsca "oddziałów ZOMO" jest ogromną manipulacją polityczną w celu zatarcia prawdy historycznej. Każdy, kto bierze czynny udział w antymanifestacjach wobec ludzi wprowadzających państwo prawa i sprawiedliwości - są aparatczykami uległej Moskwie PZPR. W okresie "komuny" żartowano, że główny zarząd PZPR mieści się w Moskwie... a przykład wodza solidarności z 1980 roku ciągle budzi kontrowersje.

Teraz już wiemy, że Lech Wałęsa został wytypowany do pokierowania strajkiem zgodnie z oczekiwaniami służb bezpieczeństwa. Oznacza to, że wielu inicjatorów strajków w poszczególnych przedsiębiorstwach komunikacji miejskiej na terenie kraju mogło być powiązanych ze służbami bezpieczeństwa - przecież ktoś pierwszy musiał zawrócić autobus czy tramwaj pełen ludzi i zjechać do zajezdni. Gdyby nie było "tego pierwszego" - to nikt by nie zjechał z linii.

Tu trzeba też pamiętać - co znaczy duże miasto bez komunikacji publicznej... Nie wierzę, by sami motorniczowie czy kierowcy po prostu porzucili pasażerów, by nie wozić ich przez miasto, gdzie z jednej końcówki na drugą przejazd trwa około godziny... Bez zorganizowanej inspiracji na pewno nie byłoby strajku w sierpniu 1980 roku.

W tamtym czasie każda próba protestu wiązała się z odłączeniem telefonów od sieci połączeń - co wykluczało możliwość telefonicznego porozumienia się na odległość a benzyna czy olej silnikowy do samochodów były reglamentowane w ilości maksymalnie 45 litrów miesięcznie na samochód o pojemności większej niż 1000 ccm

Jak w takich warunkach można było wywołać ogólnopolski strajk bez przyzwolenia władzy ?


 




Wojtek
O mnie Wojtek

O mnie świadczą moje słowa...  .

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka