Wojtek Wojtek
156
BLOG

Na odlew, ze spiżu...

Wojtek Wojtek Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Każda władza ma do siebie to, że ma kilka twarzy... Czasem jest to twarz ludzka, pełna zrozumienia i wrażliwości, innym razem będzie to twarz potwora...

Jako Naród oraz jako Państwo, mamy swoje pomniki. Są to pomniki chwały i często są to pomniki minionych wojen, kiedy to wróg zagrażał naszemu narodowi wynarodowieniem. Znane są przypadki porywania młodych, zdrowych i silnych chłopców w celu utworzenia z nich janczarskiej armii. Znane są przypadki oblężenia polskich miast - jak na przykład Niemcza, Głogów czy też Częstochowa. Pamiętamy też o kolejnych bitwach decydujących o przetrwaniu naszego Narodu - bitwa pod Legnicą, Psie Pole, bitwa pod Grunwaldem, czy też cały ciąg wydarzeń z bitwą o Warszawę... Mam tutaj na myśli cały splot wydarzeń wojny z Rosją w latach 20. XX wieku.

Mamy też liczne przypadki walk i potyczek z okresu II wojny światowej, kiedy to - najpierw w wojnie obronnej 1939 roku polskie oddziały stoczyły dziesiątki bitew z niemieckim najeźdźcą we wrześniu 1939 roku, to liczne przykłady wojny partyzanckiej, dzięki czemu udawało się trzymać w strachu niemieckiego okupanta... To również liczne potyczki z systemem wkraczającym w polskie państwo wraz z sowieckim NKWD, to cały ciag wydarzeń okrytych nadal mgłą tajemnicy politycznej...

Zdecydowanym obrazem tej rzeczywistości są pomniki, zwłaszcza pomniki tych władców Polski, którzy wsławili się roztropnością i talentem wojennym w ratowaniu Rzeczypospolitej przed najazdami obcych wojsk. Niestety, takie najazdy wiązały się z materialnym niszczeniem polskiego majątku narodowego. Najeźdźca rabował liczne w Polsce dzwony i przetapiał je na lufy armat - jakże potrzebnych w czasie podboju. Rabowano majątek polskiego społeczeństwa, który stanowił cenną zdobycz - mam tu na myśli liczne obrazy zaginione w czasie takich wojen, wyroby o charakterze ozdobnym wykonane z cennych metali i ozdabianych kamieniami szlachetnymi, to rabowanie złota w każdej postaci, które nawinęło się żołdakom najeźdźcy po przejściu frontu...

Dewastacji i rabunkowi nie oparły się nawet instalacje przemysłowe oraz wyposażenie warsztatów i fabryk a po zakończeniu II wojny światowej - w ramach "trofeów wojennych" - do Związku Radzieckiego trafiało wszystko, co miało jakąkolwiek wartość - nawet w postaci złomu stalowego i metali kolorowych...

Dzisiaj niewiele jest już pozostałości z okresu zniszczeń II wojny światowej. Ruiny zastąpiono nową architekturą i coraz częściej zapomina się o dramacie ludzi, których dotknęły działania wojenne oraz zbrodnie dokonywane nie tylko przez najeźdźcę, ale także zbrodnie ludobójstwa na tle narodowościowym...

Doskonale ten problem ujmuje Andrzej Liczmonik w swoim krótkim felietonie:



Armata*


Stała na polanie otoczona gęstą plątaniną traw i zarośli, spomiędzy których ledwo można ją było dostrzec. Jej spiżowe koła przysypane częściowo ziemią były praktycznie nieruchome. Lufa pokryta grubą warstwą patyny i ptasich odchodów była wycelowana lekko ku górze, między gałęzie drzew, gdzie nie krył się żaden wróg godny poczęstowania kulami, jakie niegdyś niemal bez przerwy w nią ładowano.
Od wielu lat nie słyszała już komend: „Cel!”, „Ognia!”, „Odłamkowym!”, „Przeciwpancernym!” itp. Teraz w lesie panowała cisza mącona tylko śpiewem ptaków i szelestem liści. To czas skłaniający do rozmyślań. Armata chętnie wspominała przeszłość, dawną, zamierzchłą, gdy była jeszcze kościelnym dzwonem zawieszonym na wysokiej wieży, skąd roztaczał się rozległy widok na całą okolicę. Raz zieloną, skąpaną w słońcu, to zmów spowitą mgłą, kiedy indziej przysypaną białym śniegiem albo mieniącą się tysiącem kolorów kwitnących obficie kwiatów. Wtedy codziennie swymi dźwięcznymi uderzeniami zwoływała ludzi na modlitwę, aby zmęczeni i zabiegani przystanęli na chwilę powierzając Stwórcy swoje zmartwienia i troski. Niekiedy biła radośnie i tryumfalnie obwieszczając uroczyste święta, innym razem zawodziła żałośnie, gdy mieszkańcy okolicznych wiosek odprowadzali na wieczny spoczynek kogoś ze swoich bliskich.
Ostatni raz kazano jej bić na trwogę, kiedy do wsi zbliżali się wrogowie – źli ludzie pragnący wyrządzić szkodę mieszkańcom spokojnej okolicy. Wkrótce usłyszała huk armat rozjeżdżających kołami pobliskie pola i przez myśl jej nie przeszło, że niedługo stanie się jedną z nich. Ściągnięto ją z wieży kościelnej następnego dnia po zajęciu wioski przez najeźdźców. Wywieziono do odlewni i przetopiono.
Źle czuła się w nowej roli. Dotychczas wisiała spokojnie zawsze w tym samym miejscu, kołysząc się tylko miarowo na polecenie dzwonnika. Teraz musiała być w ciągłym ruchu. Przemieszczać się razem z wojskami, w których służbę została wprzęgnięta. Ogłuszający huk, jaki obecnie z siebie wydobywała, w niczym nie przypominał melodyjnych uderzeń spiżowego serca o czaszę. Najbardziej jednak bolało to, do czego jej używano. Pociski, które wypluwała z lufy rozrywały ludzi na strzępy, niszczyły ich domy, siały grozę i spustoszenie. Czuła do siebie samej odrazę z tego powodu. Cóż jednak mogła zrobić. To człowiek wyznaczał jej zadania. Zmuszał do niebycia sobą.
Odetchnęła z ulgą, gdy w końcu porzucono ją w tym lesie. Ci, którzy jej dotychczas używali, musieli uciekać w popłochu przed nacierającym przeciwnikiem. Odłamek pocisku wystrzelonego z innej armaty uszkodził jej zapłon, więc jako bezużyteczna pozostała tu, gdzie stoi do dziś. Daleko to wprawdzie od miejsca, w którym niegdyś wzywała ludzi na modlitwy, ale pogodziła się z tym, że tamtej okolicy nigdy już nie zobaczy. Najważniejsze, że przestała strzelać, przestała zabijać, reszta nie ma znaczenia.
Wkrótce zdała sobie jednak sprawę, że oto teraz jest zupełnie bezużyteczna. Stoi na tej polanie, zarasta trawą i chwastami, nikt się nią nie interesuje. Pewnie przeczeka tu nieruchomo do czasu, gdy powietrze, woda i żyjące w glebie mikroskopijne istoty rozłożą jej spiż na czynniki pierwsze. Wtedy zniknie z powierzchni ziemi, stając się jej nieodłączną częścią. Zasmuciła się na myśl o takim losie. Może ktoś ją tu jeszcze znajdzie? Może jeszcze nadejdzie czas, gdy znów stanie się komuś potrzebna?
Dwóch ludzi przechodziło przez las, żywo o czymś ze sobą rozmawiając. Gdy znaleźli się na rozległej polanie, jeden z nich zauważył wznoszącą się ku niebu lufę. Podeszli bliżej. Obejrzeli dokładnie starą, uszkodzoną armatę, opukali ją ze wszystkich stron.
- To solidny kawał złomu – powiedział jeden z nich – w dodatku spiżowego. Trzeba będzie przysłać jakąś lawetę, żeby ją stąd zabrać.
W armatę wstąpiła nadzieja. Więc jednak ktoś się nią zainteresował. Nie będzie skazana na stopniowe zniszczenie przez rdzę. Nie zdawała sobie sprawy, że tym razem zostanie przetopiona na posąg wyobrażający jednego z generałów dowodzących w tej wojnie, która tak radykalnie odmieniła jej los. Będzie odtąd stała nieruchomo w środku miasta na kamiennym cokole i upamiętniała najgorszy czas w swojej spiżowej historii.






image



*)    Andrzej Liczmonik, Nie tak czarne, nie tak białe,  2016, fragment książki za zgodą i na prośbę Autora.



Inne artykuły Andrzeja Liczmonika:

https://www.salon24.pl/u/dobrezycie/893864,andrzej-liczmonik-utwory-wybrane 

Istnieje możliwość nabycia książek A. Liczmonika, zamówienia: studioinspiracje(at)interia.pl





Wojtek
O mnie Wojtek

O mnie świadczą moje słowa...  .

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura