No to sobie pogadali jak dyktator z imperatorem. / Fot Google a. i. s.
No to sobie pogadali jak dyktator z imperatorem. / Fot Google a. i. s.
el.Zorro el.Zorro
418
BLOG

Jak wykimano prezydenta Trumpa

el.Zorro el.Zorro Świat Obserwuj temat Obserwuj notkę 11

Durni Polacy, uczcie się od
...towarzyszy z Korei Północnej!


        Polacy zwykli uważać się przynajmniej za pępek Ziemi, o ile nie Wszechświata, za nację tak wydatkową i nadzwyczajną, że nawet Adolfowi Hitlerowi się nie przyśniło podczas pisania politycznej cegły „Manie Kampf”, gdzie mozolnie wyłuszczał powody, dla których Niemcy maja prawo tyranizować inne narody, aby uderzać w tony tak wzniosłe, jak mniemanie Polaków o własnej wyższości nad wszystkim, co tylko żyje.
Na potwierdzenie tego padają takie nazwiska jak Kopernik, czy Skłodowska-Curie, połączone z „wiedeńską victorią pod Grunwaldem”, (cytat z wypowiedzi kogoś od rządzących Polską B „elyt”, podczas uroczystości na Polach Grunwaldu w roki, bodajże, 2015, kiedy to w imprezie brała udział brygada z Orzysza, świętująca przyjecie patronatu Zawiszy Czarnego).
   Tymczasem, jak zapodaje  zapomniana przysłowie, (a przysłowia zawsze są mądrością narodów):
„Co było, a nie jest nie pisze się w rejestr”.
Wybitnych Polaków było wprawdzie wielu, ale dzięki 45 lat panującej w czasach PRL "dyktatury robotniczo-chłopskiej", zwanej bolszewią, zrobiono w imię "utrwalania zdobyczy rewolucyjnych" dokładnie wszystko, a nawet jeszcze więcej,
aby DOKŁADNIE ŻADNA wybitna jednostka  nie miała w Polsce nawet najmniejszych szans na rozwiniecie swoich zdolności i talentów na niwie kultury technicznej!
Niestety, obwołanie restytucji w 1990 roku niezawisłej III już Rzeczpospolitej jeśli stan PRL-owskiego marazmu zmienił, to tylko na gorsze!

Bo nagle w Polsce dokładnie NIE OPŁACAŁO SIĘ NICZEGO produkować, a tym bardziej rozwijać władnej myśli technicznej.
   A tacy pogardzani programowo przez durnych Polaków Koreańczycy z północy tylko udają, że mozolnie wcielają w życie utopię bolszewicką, jak młodemu Kimowi uda się to, co chciał osiągnąć jego podniesiony do rangi bóstwa dziadek, to wkrótce może okazać się, że "dekoracja ulegnie diametralnej zmianie" i
to rząd w Seulu zacznie niedługo  mieć problem z uciekającymi do komunistycznej Korei Północnej emigrantami socjalnymi
Dyktator Kim Dzong Un ma poważny problem społeczny, jakim jest nie tyle wielomilionowa armia, (formalnie liczy blisko 700`000 żołnierza, ale blisko 4 miliony rezerwistów jest tam praktycznie w ciągłej gotowości mobilizacyjnej),
 ale przede wszystkim przeżarte mafijnymi układami siły politycznej policji, które ordynarnie pasożytują na owocach wyrzeczeń reszt obywateli.
Jakby nie dywagować, dyktator Kim Dzong Un na co dzień musi poruszać sie po politycznym polu minowym, pilnie zważając na to, aby przypadkiem nie zostać posądzonym o kolaborację z wrogiem i skończyć tak, jak jego stryj, osoba nr 2 w państwie za czasów rządów jego ojca.
Kim Dzong Un musi pamiętać o tym, że dyktatura bolszewicka nie przewiduje nawet najmniejszej litości wobec przegranych, a wystarczy naprawdę niewiele, aby pojawił się jakiś nowy lider, który stanąwszy na czele zawiedzionych utratą przywilejów politycznych tajniaków i szpicli, dokona przewrotu i pedantycznie wymorduje za pomocą sądowej farsy dotychczasowe kierownictwo partii.
    Trzeba też przyznać, że nawet uważane za nieudolne rządy dyktatora Kim Dzong Ila nie były aż tak nieudolnymi, jak to kreuje zachodnia propaganda!
Korea  Północna była mocno wspomagana gospodarczo przez ZSRR, więc po upadłości  ZSRR kraj stanął przed problemem utraty płynności finansowej, zaś udający "dobrego wujka" towarzysze z Chin wcale nie mieli nawet najmniejszej ochoty wspierać ekonomicznie dawnego sojusznika w krzewieniu idei maoizmu,
taktując borykającą się z katastrofą humanitarną Koreę Północną instrumentalnie, jako klasycznego pitbula, gotowego na komendę towarzyszy z Pekinu boleśnie pokąsać neokolonialne imperium USA.
Dziś trudno dociec, czy to schorowany Kim Ir Sem, czy jego syn, Kim Dzong Il postanowił wykorzystać przewidzianą przez Chiny dla Korei Północnej rolę nieobliczalnego politycznego brytana-zakapiora,
ale to wkrótce po rozwiązaniu ZSRR w Korei Północnej zrozumiano, że TYLKO Z SILNYM państwem liczy się międzynarodowa społeczność.
A silne państwo musi mieć budzącą respekt armię, najlepiej mająca na podorędziu broń nuklearną i o globalnym zasięgu środkami jej przenoszenia.
Ale broń jądrowa i środki do jej przenoszenia stanowią technologie zarezerwowane JEDYNIE dla mocarstw, albo państw mających mocarstwowe aspiracje, takich jak ...Korea Północna.

   Bo to nie jest tak, że, przykładowo, wysłannik Kim Dzong Una kopnie się do specjalistycznego marketu po parę kilogramów potrzebnego do skonstruowania ładunku nuklearnego plutonu, kilkanaście kilogramów oktogenu i kilkadziesiąt ultraszybkich detonatorów, wraz z układem synchronicznego ich wyzwolenia, bez których to składników trudno wyhodować atomowego grzybka.
Te, konieczne dla budowy ładunków nuklearnych komponenty trzeba SAMEMU wyprodukować, mając też na uwadze to, że dotychczasowe mocarstwa nuklearne nie będą ułatwiać tych prac!
Dobrze jak nie będą przeszkadzać w procesie tworzenia nowego mocarstwa nuklearnego i umożliwią pozyskanie niezbędnych surowców i komponentów.
Podstawowym budulcem broni nuklearnej jest wzbogacony uran , czyli metal z dominacją radioaktywnego  izotopu  235U.
Można go uzyskać teoretycznie na kilka sposobów, jednak najefektywniejszym i stosowaną w praktyce,jest technologia oparta na odwirowywaniu pożądanego izotopu 235U z rudy uranowej w ultraszybkich wirówkach. Niestety, takich wirówek nie można kupić nawet w specjalistycznych sklepach, TRZEBA JE SAMEMU zaprojektować i potem zbudować. Co gorsza, z uwagi na żmudność procesu, konieczne jest zbudowanie minimum kilkaset tego typu urządzeń i do tego ulokować taką linię produkcyjną  poza zabiegiem ewentualnych działań odwetowych, na przykład ze strony USA. Bo aby pozyskać potrzebną do zbudowania ładunki nuklearnego ilość uranu 235U, trzeba przerobić dziesiątki ton uranowego koncentratu, powstałego w procesie wzbogacania tysięcy ton rudy uranowej.
A to dopiero początek drogi do zbudowania własnej broni typu A!
Wprawdzie do zbudowania prymitywnego ładunku nuklearnego wystarczy kilkadziesiąt kilogramów uranu 235U, ale otrzyma się jedynie tak zwaną brudną bombę atomową, czyniącą po eksplozji atomową pustynię i rozsiewającą radioaktywny opad na setki kilometrów od miejsca wybuchu.
Zdecydowanie lepsze efekty daje ładunek plutonowy, ale plutonu też nie sposób kupić, nawet na szemranym rynku, głównie z tego powodu, że pluton jest tak bardzo toksycznym pierwiastkiem, że śmiertelne są jego śladowe dawki. Tak więc potrzebny do zbudowania ładunku nuklearnego pluton też trzeba sobie samemu wyprodukować i to w JEDYNY znany sposób, czyli przy pomocy specjalnego typu reaktora.
Teraz najważniejsze, aby detonować ładunek plutonu, trzeba go zgnieść za pomocą zsynchronizowanej eksplozji, w celu pokonania masy krytycznej.
Do tego celu potrzeba nie tylko bardzo mocnego ładunku konwencjonalnego (stosuje się  najmocniejszy z dostępnych oktogen), ale też ultraszybkich detonatorów, które MUSZĄ zainicjować wybuchy soczewek kumulacyjnych praktycznie jednocześnie. Inaczej nie dojdzie do reakcji rozpadu, będącej źródłem wybuchu ładunku jądrowego.
   Równolegle z budową ładunku nuklearnego, aby nie mieć problemów przed którymi stanął w Chinach towarzysz Mao,
trzeba zadbać o zbudowanie środków jego przenoszenia!
Trzeba pamiętać, że generowana podczas wybuchu nuklearnego fala uderzeniowa, (będąca jednym z głównych czynników rażenia), rozchodzi się z prędkością dźwięku i jest na tyle potężna, aby strącić odległy nawet o kilkanaście kilometrów samolot! Pierwsze bomby jądrowe zrzucano więc z dużych wysokości, a konieczną dla ucieczki zwłokę uzyskiwano stosując spadochron. Dziś, w dobie zaawansowanych systemów ziemia-powietrze, taka przeprowadzenia technika ataku jądrowego nie gwarantuje powodzenia.
W przypadku ataku na duże odległości, jedynym skutecznym środkiem przenoszenia głowic jądrowych jest rakieta balistyczna, albo niosący na swoim pokładzie policki manewrujące bombowiec strategiczny, o którym Kim Dzong Un może jedynie pomarzyć.
Ale zbudowanie rakiety nawet średniego zasięgu jest wyzwaniem, przed którym polscy inżynierowie i polskie instytuty wymiękają w przedbiegach!
Zacząć należy od możliwości wyprodukowania odpornych na wysokie naprężenia materiałów żaroodpornych, potrzebnych do zbudowania silnika rakietowego.
Potem trzeba rozwiązać trudne problemy związane ze stabilizacją lotu rakiety, o masie użytecznej w okolicach kilku ton, czyli masie głowicy bojowej i oprzyrządowania rakiety.
    Jak więc bezdyskusyjnie wykazano, wyśmiewani powszechnie przez Polaków i lekceważeni przez Zachód, Koreańczycy z północy,
osiągnęli nie tylko elitarny status mocarstwa nuklearnego, ale swoim konsekwentnym działaniem zmusili USA do daleko idących ustępstw, a nawet do płacenia wysokiego trybutu za obiecane zastopowanie rozwoju swojej broni nuklearnej.
Oczywiście jankeska propaganda kreuje prezydenta Trumpa za beneficjenta spotkania z Kim Dzong Unem,
ale to dyktator Korei Północnej jawi się ostatecznym zwycięzcą trwającej od blisko 70 lat konfrontacji z USA!

Być może nawet ostentacyjnie zamknie co poniektóre, już wyeksploatowane, zakłady, być może ostentacyjnie i publicznie rozmontuje kilkanaście głowic nuklearnych, zezłomuje kilka starszych modeli rakiet, itp. itd., ale nie miejmy złudzeń
w każdej chwili, w bardzo krótkim czasie, Korea Północna będzie w stanie odtworzyć swój potencjał nuklearny!
Zatem jeśli proces deeskalacji napięcia na Półwyspie Koreańskim ma postępować, to „panel kontrolny” tego procesu jest w rękach dyktatora Korei, a nie prezydenta USA!

   Pora na podsumowanie.
USA, stoi na progu bankructwa, czego najlepszym dowodem jest powrót przez administrację Trumpa do ordynarnego protekcjonizmu.
Nie mniej polityka nakładania ceł zaporowych nie uratuje budżetu federalnego, co najwyżej przedłuży tylko stan agonalny, zwany tam klifem fiskalnym, zwłaszcza, że Republikanie, aby utrzymać sponsorów,  muszą prowadzić coraz bardziej liberalną politykę wobec najwięcej zarabiającej w USA  garstki.
Donald Trump rozumie, że gro wydatków budżetowych pożera imperialne awanturnictwo, zwane polityką kanonierek, więc gdzie tylko może, stara się redukować obecność militarną USA.
Koszty stacjonowania  wojsk USA w Korei sięgają blisko 100 miliardów dolarów rocznie, a do tego drugie tyle pochłania wsparcie logistyczne wojska koreańskiego,
więc gdyby tak udałoby się wygasić konflikt, można by, zamiast topić setki miliardów $ w oręż, podesłać Kimowi towary konsumpcyjne, w zamian za dostęp do taniej siły roboczej i tanich surowców, a na zachętę dorzucić jakieś 10% tego, co do tej pory pożerał konflikt koreański.
   Jednym zdaniem, towarzyszu marszałku Kim Dzong Un, jesteście politykiem naprawdę wielkiego formatu.

Co do okazania było. Amen.
Zorro.

el.Zorro
O mnie el.Zorro

Wiem, że nic nie wiem, ale to więcej, niż wykładają na uniwersytetach.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka