Fundacja Rektorów Polskich pragnie wprowadzić powszechne czesne na studiach. Na szczęście rządowi wystawili się tyłem na tę inicjatywę. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów coś im się udało.
Prezes FRP, Jerzy Woźnicki na łamach "Rzepy": "Głównym powodem słabości szkolnictwa wyższego w Polsce jest jego niedofinansowanie, zwłaszcza nauki".
A co mnie to do jasnej nędzy obchodzi! Skoro uniwersytet woli zadłużyć się w celu niepotrzebnych inwestycji, to nie dziw, że kasy brak. A nauka powinna być darmo.
Ta, darmo. Kserówki, książki [też kserowane, bo - w przypadku mojej uczelni - książek w bibliotece jak na lekarstwo; dostęp wolny tylko na miejscu. Ale w to miejsce wybudowali nowy gmach i według mojego oka mury były dość drogie].
Dalej, utrzymanie [stancja/akademik, bilet miesięczny]. Plus żywność. W moim przypadku miesięczny wydatek rzędu 600-700zł. Najmarniej. O piwku nie wspominam. Rodzice są w stanie "wyłożyć" ok. 500zł. miesięcznie. Na resztę pracuję. Ale nie narzekam, bo jakoś daję radę. I trochę grosza udaje się odłożyć. Ale pomysł Szanownych Rektorów wkurza mnie niemiłosiernie.
Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego podaje, że średnio na jednego żaka wydaje ok. 10tyś.zł/rok. 20% najlepszych z mojego roku dostało stypendium naukowe - też dostałem - ok. 180-350zł/miesiąc; 12 os./100 - socjalne [ok. 200-800zł/miesiąc].
Cóż więc znaczy owe 10tyś./rok? Ano znaczy, kiedy na roku nie jest - jak dawniej - 80 osób, a 150-200. Dziś każdy może studiować. Może nie każdy skończy szkołę, a nawet jeśli to nie każdy musi pracować w zawodzie. Ale socjalne, czy, jak się postara, naukowe jak najbardziej przysługuje.
P.S. Jeden z polskich uniwersytetów obciął 11zł z pensji. Wszystkim nauczycielom. W środku roku akademickiego.