Napis wrócił nad bramę i sprawa na nowo się zaogniła, choć przy odrobinie dobrej woli mogło być inaczej. Wyszło na to, że skoro przeciw powrotowi Lenina zaprotestowali działacze Prawa i Sprawiedliwości – to do obrony tej decyzji poczuli się zmuszeni politycy Platformy i w ten sposób sprawa nabrała niepotrzebnie charakteru na tyle politycznego, że trudno w tej chwili liczyć na jakieś sensowne wyjście.
Ja bym decydentów nie atakował z pozycji aż tak pryncypialnych, jak to robią działacze PiS: że to propagowanie symboli komunistycznych – i tym podobne rzeczy. Oczywiście ci działacze mają rację, ale z drugiej strony – może lepiej będzie litościwie przyjąć, że osobom podejmującym decyzję nie o to propagowanie chodziło. Może to ułatwi jakieś rozsądne rozwiązanie sprawy?
Moim zdaniem decydentom zabrakło zdolności czy chęci do odrobiny refleksji nad tym, o co w tym wszystkim chodzi. Po co w tym miejscu budujemy i urządzamy to, co urządzamy – i jaki cel przez to chcemy osiągnąć.
Jasne jest przecież, że naszym celem nie powinno być proste zaznaczenie i upamiętnienie faktu, że Stocznia Gdańska nosiła kiedyś imię Lenina – i że to będzie korzystne dla historycznej edukacji pokoleń, które urodziły się zbyt późno, by o tym wiedzieć.
Mnie się to miejsce kojarzy – i nie jestem w tym odosobniony – z tym, co tam się działo poczynając od roku 1970, a szczególnie w 1980. Z tym, co tam się działo, a nie – z nazwą.
Godny upamiętnienia jest przecież ówczesny zryw stoczniowców. Godny uczczenia jest czyn, który – pozwalam sobie na pewne uproszczenie – doprowadził do obalenia komunizmu.Wreszcie – godna przypomnienia jest atmosfera tamtych sierpniowych dni i euforia, która sprawiała, że unosiliśmy się parę centymetrów nad ziemią; tym bardziej, że teraz już się nie unosimy. Czy powieszenie nad bramą stoczni napisu z Leninem w jakikolwiek sposób temu wszystkiemu służy? A skąd. To jest raczej „zza grobu zwycięstwo” - wiadomo, czyje.
Jeśli mamy edukować historycznie młode pokolenia, to może raczej pokażmy im leżący obok bramy połamany napis i powiedzmy: tutaj 30 (40, 50 …) lat temu wasi ojcowie (dziadkowie, pradziadkowie …) zwalili ten napis i obalili komunizm!
O to idzie – a nie o to, że kiedyś stocznia nosiła imię Lenina i że warto to upamiętnić.Żeby było jasne – nie chcę się zapisać jako pomysłodawca konkretnego rozwiązania tego problemu;spece od tych rzeczy znajdą pewnie inne – efektowniejsze sposoby. Ale chodzi o zasadę; ma być upamiętniony czyn, zryw – idea. Chodzi o rozwiązanie w sferze symbolu – nie o proste przywrócenie stanu sprzed lat. Przecież Muzeum Powstania Warszawskiego nie upamiętnia faktu niemieckiej okupacji – ono upamiętnia bohaterski zryw przeciw niej. Mam także nadzieję, że w sąsiedztwie Muzeum II Wojny nie znajdą się – dla zaznaczenia „prawdy historycznej” - niemieckie nazwy ulic z czasów wojny.
Przywoływanie Oświęcimia i słynnego napisu nad bramą jako argumentu na rzecz Lenina jest z lekka bez sensu; tamten napis – podobnie jak i cała reszta służy uświadomieniu koszmaru, jaki wtedy ludzi dotknął – i ma na zawsze być przestrogą. A więc – musi tak pozostać. A poza wszystkim – nie figuruje tam nigdzie Adolf Hitler. Czy trzeba przypominać, że dopiero to tworzyłoby jakąś równowagę wobec pomysłu władz Gdańska?
No, ale z „argumentem oświęcimskim” można ostatecznie dyskutować. Natomiast – jak odnieść się do pokazania w telewizji – też przecież chyba jako argumentu – jakiejś knajpy, w której stoją popiersia i wiszą portrety Lenina i różnych postaci z panteonu komunistycznego z informacją, że konsumentom to nie przeszkadza? Wiem – ostatnio upowszechnia się moda na „oswajanie PRL” - na twierdzenie, że wtedy było raczej śmiesznie – nie strasznie. Nieprawda! Było strasznie – i niech nikt mi nie wmawia, że było jak w filmach Barei: głupio, bezsensownie – ale w sumie wesoło. „Najweselszy barak w naszym obozie!”.
I do tego taka ciekawostka – ten napis.
Do tego mamy zmierzać? Zdecydowanie – nie. Tak nie może zostać.
Inne tematy w dziale Polityka