Premier powiedział: "biorę odpowiedzialność !"
Wiadomo, o jaką sprawę chodzi. Zabrzmiało to nawet dobrze, ale tylko na początku. Po zastanowieniu przychodzą takie myśli:
- przecież w sprawach dla państwa istotnych premier ponosi odpowiedzialność z zasady - czy to łaskawie zadeklaruje, czy nie
- co z takiej deklaracji wynika? Nic zgoła - bo już w następpnym zdaniu premier wykłada różnicę między poczuciem odpowiedzialności - a pociąganiem do odpowiedzialności.
Odpowiada - ale nie odpowiada. Pies - czyli kot. We wszystkich izbach zawodowych funkcjonują Kodeksy Etyki Zawodowej. To fakt moim zdaniem trochę smutny; to, co wydaje się zdolnością człowiekowi przyrodzoną - poczucie przyzwoitości i świadomość tego, co wypada, a co nie - musi zostać skodyfikowana i uznane za normę poniekąd prawną. Ja pamiętam jeszcze czasy, kiedy to wszystko nie było zapisane i jakoś tam ludzie orientowali się, co i jak. Niektórzy - w przypadku kompromitacji - strzelali w łeb. Sobie, rzecz jasna; to uściślenie jest konieczne, bo dziś kwestia: komu - nie wydaje się tak oczywista. Ja nie idealizuję czasów dawno minionych - nie jestem tak naiwny, żeby uważać, że kwestie honoru, poczucia przyzwoitości i poczucia odpowiedzialności zawsze wyglądały tak prosto, jak je tu opisuję. Jednak co do zasady - to tak. Teraz już nie.
W izbach zawodowych - to pół biedy; pewne rzeczy są zapisane i postępowanie niegodziwe bywa napiętnowane. A co z politykami? Dla nich nikt takiego kodeksu nie napisał. Jednym - kierowanie się własnym poczuciem przyzwoitości wychodzi lepiej, innym - gorzej. Często, niestety - gorzej. Pewnie dlatego uważa się, że o kiełbasie i o polityce - jak są robione - lepiej za wiele nie wiedzieć.
Ale czasem ta wiedza jest konieczna - i to obywatele, a nie władza, powinni decydować: kiedy i w jakim zakresie. Sprawa, o której mowa, jest właśnie taką: tu musimy wiedzieć wszystko. Na to "wszystko" przyjdzie poczekać raczej długo, ale pewne sprawy są już dość oczywiste i trzeba je tylko wyjaśnić do końca i skrajnie drobiazgowo.
A narazie można i trzeba mówić o tym, co dalekie jeszcze jest od tego "wszystkiego", a od czego być może nie był daleki premier mówiąc w tonie rzecz jasna kpiącym o umówieniu się z Putinem.
Teraz pomówmy o tym, jak traktować premiera, który nawet nie spróbował zapewnić naszym służbom efektywnego udziału w dochodzeniu i w dodatku twierdził, że dochodzenie we współpracy z Rosjanami idzie jak najlepiej - a potem, kiedy w zestawieniu z nowymi faktami (po rzetelnym odczytaniu nagrań z kabiny) upadły "ustalenia" komisji Millera - nie uznał potrzeby wznowienia jej prac w celu skorygowania wcześniejszych wniosków. Jak traktować premiera, który nie dość, że swoich współobywateli okłamał - to w sprawie nadzwyczaj ważnej działał przeciw swemu państwu. Jak potraktować panią minister, której dokonań w tej sprawie nie warto już wyłuszczać, a tylko skwitować jednym słowem: kłamstwo!
To, o czym mówię, stało się ostatnio głośne z powodu pomyłek w pochówkach. Premier mówi: "przepraszam, bo zdarzyły się pomyłki". Pani minister: "przepraszam, jeżeli kogoś skrzywdziłam". "Jeżeli"! - pani minister nie czuje się winna, ale "jeżeli" - to ostatecznie może przeprosić. Premier też przeprasza, bo " zdarzyły się" - oczywiście same i nikt nie zawinił, podobnie, jak nikt nie jest winien, że stało się nieszczęście. Choć niekoniecznie- bo za chwilę premier mówi, że śp Prezydent całkowicie swobodnie dysponował samolotem w swoich podróżach.
I wszystko jasne.
Do tego usłużni redaktorzy wyszukują usłużnych członków rodzin, którzy mówią: "pani minister zrobiła, co mogła", a w następnym zdaniu: "niewiele mogła" - lub: "pani minister była bardzo opiekuńcza i wswpólczująca". A przecież pani minister do Moskwy pojechała jako przedstawiciel polskiego rządu i miała nie tyle współczuć rodzinom, co raczej w naszym imieniu dopilnować, żeby wszystko poszło jak należy. Wyszło, że jaki rząd - taki przedstawiciel.
Ex-marszałek Zych powiada coś takiego: "a czy pani minister stwierdziwszy, że Rosjanie robią to, co robią - mogła to głośno powiedzieć? No przecież nie mogła!" To właśnie obrazuje nastawienie władzy, której Zych jest współdysponentem, wobec całej sprawy: bądzmy cicho i ustawiajmy się w pozycji ułatwiającej kopanie nas w zadek albo i dokonywanie jeszcze bardziej hańbiących aktów.
Do tego jeszcze prokurator generalny: "standardy rosyjskich procedur dochodzeniowych nie odpowiadają polskim" - a w chwilę pózniej: "prokuratorzy nie uznali za potrzebne powtórzenie sekcji w Polsce, bo wcześniej wykonali je Rosjanie". I dodaje: "to rodziny się pomyliły".
No, to jesteśmy w domu. Ja bym się z powodu tych pomyłek nadmiernie nie czepiał - pod jednym wszakże warunkiem: gdyby poza tym wszystko zrobiono najlepiej i najskuteczniej, jak tylko można. Gdyby nie ugięto się od razu i bez najmniejszej próby przyjęcia zdecydowanej postawy wobec sąsiada, którego za przyjaciela uznać nie możemy. Gdyby okazano elementarną staranność i konsekwencję. Wtedy możnaby uznać, że pomyłki - to tylko niefortunny skutek zetknięcia dwóch odmiennych pod pewnymi względami kultur i aparatów.
Ale w sytuacji, jaką mamy - pomyłki są tylko dodatkowym dociążeniem winy obarczającej władzę. Władzę, jako całość - nie tylko najbardziej jej ostatnio eksponowanych przedstawicieli: Arabskiego, Kopacz, Tuska. Wszystkich! Także etatowych krętaczy PO w rodzaju Halickiego czy Szejnfelda, którzy, jak zawsze, kiedy Platforma ma problem - tak i tym razem mielą ozorami wykręcając kota ogonem w taki sposób: no tak, coś tam stało się niedobrego - ale PiS wykorzystuje to politycznie - i to dopiero jest skandal !" To w związku z produkcjami tych krętaczy uznałem na początku tekstu za konieczne uściślenie, jak to kiedyś było ze strzelaniem w łeb; oni przecież gotowi są przekonywać do odwrócenia tej całkowicie słusznej zasady, że strzela sobie w łeb skompromitowany.
Mocno denerwowały mnie ostatnio pochwały wygłaszane pod adresem Jarosława Kaczyńskiego w tym duchu: "...nareszcie przestał mówić o Smoleńsku i zabrał się za program gospodarczy, bo Polaków najbardziej interesuje gospodarka". Ucieszyłem się z tego programu, ale takie stawianie sprawy - to bzdura ! Gdyby Kaczyński rzeczywiscie miał sprawy Smoleńska zaniechać, byłaby to katastrofa - i wierzę, że to się nie zdarzy. To jest sprawa dla nas najważniejsza, bo w niej się skupiają zagadnienia dla narodu fundamentalne. Zresztą - program gospodarczy i Smoleńsk nie wykluczają się wzajemnie. Gospodarka - tak, ale nie wyłącznie. Ten facet, który sobie przykleił słynne: "gospodarka, głupcze!" - był rzeczywiście cokolwiek ograniczony. Gospodarka - to fizjologia w życiu państwa; jasne, że powinna funkcjonować dobrze - i o to trzeba zadbać. Nie można jednak mówić wyłącznie o niej - podobnie, jak nie mówimy o tym,
że dobrze zjedliśmy, a potem mieliśmy zdrowy stolec. To fizjologia !
Rozmawiamy - przynajmniej w dobrym towarzystwie - o sprawach ze sfery ducha, bo one stanowią treść życia. Częścią tej treści jest potrzeba prawdy, wolności i godności. Zdaję sobie sprawę, że ta potrzeba nie dotyczy pewnie wszystkich - dla wielu może być całkowicie irracjonalna i pozbawiona praktycznego znaczenia. Ale skalę wartości przyjętą przez innych może określać takie zdanie, które zapamiętałem z dawnych lektur: " wielu ludzi różnymi czasy śmierć wolało ponieść, niż poddać się obowiązkowi tłuczenia jaj z cieńszego końca". W tym rzecz.
I na koniec refleksja - często w krytyce władzy w związku ze sprawą smoleńską pojawia się fraza: "państwo nie zdało egzaminu".
To nietrafne; możnaby tak mówić, gdyby władza próbowała ten egzamin zdać i z jakichś powodów to się nie udało. Ale próby zdania egzaminu nawet nie podjęto! Proszę zwrócić uwagę na to: dochodzenie prowadzą prokuratura i komisja - a po rosyjskiej stronie jeszcze MAK. Zamieszanie, szum - prawdopodobnie celowy: załącznik 13, konwencja, Chicago, lot cywilny - czy wojskowy. A gdzie jest dochodzenie w sprawie śmierci głowy państwa? Gdzie dochodzenie w sprawie jednoczesnej śmierci całego dowództwa sił zbrojnych? O to przecież Rosji nie musieliśmy pytać - póki co chyba ich zgoda nie jest wymagana. Badanie przyczyn katastrofy powinno być tylko częścią tych szerzej zakrojonych postępowań, w ramach których należałoby zadać pytanie: "cui prodest". Odpowiedz może być oczywiście taka, że nikt nie skorzystał - ale i taka, że ktoś tam jednak "fecit".
Może wartoby wyjaśnić, co miało znaczyć: "prezydent gdzieś poleci i sprawa się rozwiąże". Może wartoby dociekliwie dopytać o przyczyny skwapliwego oddania pola Rosjanom - czy to tylko nieudolność - czy coś, czego strach się domyślać. I zapytać, jak doszło, na przykład, do tego, że w Sopocie zbiera się podpisy (!) przeciw inicjatywie postawienia pomnika ofiarom katastrofy - i że ostro sprzeciwiają się też władze miasta (PO). Skąd nienawiść, która popycha do takich działań i czy nie ona była początkiem wszystkiego? Dlaczego w zaciemnianie i zamazywanie tej sprawy angażuje się siły tak potężne - od rządu poczynając, a na strukturach lokalnych kończąc.
Coś się próbuje wyjaśnić, ale zespół Macierewicza ma możliwości z oczywistych powodów ograniczone i mogą one wyczerpać się przed dojściem do prawdy.
Państwo, a właściwie nie państwo: premier - do egzaminu nawet nie podszedł. Popierający go dali mu zaliczenie bez tego.
Inne tematy w dziale Polityka