Niedzielny wieczór - w telewizji Iwiński, Szejnfeld, Girzyński i prowadząca pani redaktor, która nawiązując do wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego rzuca pytanie: "to co, prezes Kaczyński będzie odbierał prawa mniejszości niemieckiej ?" Postanawiam być wyrozumiałym i okazać dobrą wolę, więc traktuję to pytanie jako prowokację zmierzającą do tego, aby posłowi PiS umożliwić szybkie i proste wyartykułowanie racji tłumaczących stanowisko prezesa. Jak się potem okazało, z tą wyrozumiałością to chyba popełniłem błąd. Ale do rzeczy; Girzyński wyjaśnia, że Polacy mieszkający w Niemczech (z obywatelstwem niemieckim !) nie mają takich praw, jak mniejszość niemiecka w Polsce, która posiada w sejmie reprezentację bez konieczności przekroczenia progu wyborczego, nie mówiąc o innych przywilejach. Że więcej - Polacy z niemieckim obywatelstwem nie mają za naszą zachodnią granicą statusu mniejszości - i że z tą wyrazną asymetrią trzeba coś zrobić; nie poprzez odbieranie niemieckiej mniejszości przywilejów - ale przez pozyskanie stosownych praw dla naszych rodaków w Niemczech. Proste i logiczne, prawda ? Tak by się mogło wydawać, ale nic bardziej błędnego. Iwiński, posługując się niczego nie wyjaśniającym przykładem Słowenii tłumaczy, że postulowana przez Kaczyńskiego symetria w tych sprawach wcale nie jest czymś oczywistym - i że obecny stan rzeczy jest o.k. Pani redaktor jest temu stanowisku przychylna i dorzuca swoje trzy grosze na zasadzie: "nie wiem, ale chyba..." Najlepsze zaczyna się z wypowiedzią Szejnfelda: "... to w ogóle nie chodzi o mniejszość i jej prawa - to atak na rząd; Kaczyński sieje nienawiść i znowu dzieli Polaków, bo polskich obywateli pochodzenia niem ieckiego uważa za gorszych i chce im odebrać ich prawa " (dosłownie nie zapamiętałem, ale sens był taki). To może nawet nie zaskakuje, bo co ma powiedziec dyżurny cyngiel partyjny, skoro wcześniej jego pryncypał na wystąpienie Kaczyńskiego w sprawie leczenia dzieci uznał za stosowne powiadomić nas, że Kaczyńskiemu wcale o te dzieci nie idzie i że jest to z jego strony wyłącznie obrzydliwa intryga polityczna. Czy jest sens dowodzić słuszności wystąpień w obronie interesów naszych rodaków za granicą i chorych dzieci, którym zaczyna zagrażać brak możliwości leczenia ? Nie ma. Jak więc przyjąć taką, jak wyżej opisałem, reakcję władzy na wytknięcie jej zaniedbań czy wskazanie spraw do załatwienia ? Gdyby na te dwie poruszone przez Kaczyńskiego kwestie odpowiedziano tak, że co do leczenia dzieci, to trochę trudno, bo brak pieniędzy, ale robimy co można i już odpowiednie szpitale zaraz parę złotych dostaną - a jeśli idzie o Polonusów, to narazie nie, ale w przyszłej kadencji coś im się u Angeli załatwi - to jasne byłoby, że rząd się miga i kręci, ale odpowiedz jakoś tam trąca o meritum - nie jest więc ostatecznie skandaliczna. Ale tak ? Obie przytoczone reakcje są całkowicie wolne od potrzeby odniesienia się do istoty rzeczy. Przecież równie dobrze zarówno Szejnfeld, jak i Tusk mogli byli powiedziej prościej: "... a Kaczyński bije Murzynów !" - i wyszłoby na to samo. Czy od rządzących mamy oczekiwać tylko sprawności w pyskówkach ? Takie traktowanie uprawiania polityki i takie traktowanie nas trudno mi dobitnie zdefiniować. Przychodzi mi do głowy takie na przykład słowo: przyzwoitość. Zdaję sobie sprawę, że to słowo ostatnio coraz bardziej traci znaczenie. Znamy wprawdzie to: "Warto być przyzwoitym !" - ale autor tych słów moim zdaniem nienajlepiej swoim postępowaniem zaświadcza o szczerości takiej deklaracji. A blogerka komentująca tekst innej blogerki zadaje pytanie: " A skąd wiesz, jak myślą ludzie przyzwoici ?" Bo ona tego nie wie - być może znamienny jest fakt, że w swoim wpisie opowiada się za Halickim, a także za popierającymi go blogerami uznającymi za konieczne zaglądanie Marcie Kaczyńskiej do kieszeni i nie tylko - i pouczanie jej, jak powinna postępować. Halickiego we wspomnianej rozmowie w TV popiera zresztą, choć z małym zastrzeżeniem (że "niezręcznie") Szejnfeld - i tak się to zamyka. Do tego dochodzi dzisiejsza telewizja: dwie blond panie redaktor uporczywie wmawiają, że Kaczyński atakuje mniejszość niemiecką i chce wyrzucić z sejmu jej przedstawiciela; pewien poseł dodaje, że on, jako należący do mniejszości - aczkolwiek nieco innej - też czuje się atakowany. Mam chyba rację, że pojęcie: "przyzwoitość" - umiera. Staje się niezrozumiałe mimo, że jego sens jest taki prosty: czegoś się nie robi, bo ... no, bo po prostu się nie robi. Mimo, że nie grozi za to więzienie. Co mogę poradzić na to, że ilekroć słucham tych i im podobnych polityków i redaktorów - uparcie do mojej głowy dobija się myśl o tym wypadającym z obiegu pojęciu.
Inne tematy w dziale Polityka