Co Prezydent może ? Pewnie to, co jego słynny orzeł - to znaczy, wdawać się w czynności bezsensowne, a często zabawne, o czym przekonuje mnie obserwacja (przyznaję - niezbyt skrupulatna i wnikliwa) jego dotychczasowych poczynań i dokonań.
Od dziś wiemy też, czego prezydent nie może - a wiedzę te posiedliśmy ze źródła możliwie najwiarygodniejszego, bo z jego własnych ust; mianowicie - nie ma on uprawnień do podejmowania inicjatyw w zakresie reformowania przemysłu wydobywczego. Tak to mniej więcej ogłosił.
Być może z winy mego niechlujstwa poznawczego nie jestem świadom tego, że w Konstytucji tkwi jak byk taki zapis: - "zabrania sie Prezydentowi Rzeczypospolitej podejmowania inicjatyw co do reformy górnictwa" - i na to powołuje się B. Komorowski. Wiem natomiast, że w zakresie prezydenckich uprawnień leży tzw. inicjatywa ustawodawcza, nie mówiąc już o możliwości wpływania na pracę rządu. Czyli - możliwość pełnego uczestniczenia w rozmaitych funkcjach państwa.
To wszystko nie znaczy, że oczekiwałbym od prezydenta merytorycznego zaangażowania się w sprawę i okazania nadzwyczajnej mocy sprawczej: prezydent powie - i stanie się ! - spadną koszty wydobycia, a może nawet stanie się światłość. Co to, to nie - tego przecież nie oczekiwały także te kobiety ze Śląska proszące o rozmowę; chodziło im, jak przypuszczam o to, żeby spotkanie z głową państwa podkreśliło wagę sprawy i położyło nacisk na potrzebę jej rzetelnego załatwienia. Nie było, jak sądzę, konieczne opowiedzenie się za czymkolwiek, a raczej "pochylenie się ze zrozumieniem". Ja nie czuję się zawiedziony prezydenckim brakiem aktywności z powodu możliwie najprostszego - takiego mianowicie, że nie wierzę w jakikolwiek pożytek, który mógłby z tej aktywności wypłynąć; jak dotąd, nie zdarzyło się nic, co mogłoby tę moją niewiarę podważyć. Natomiast wkurza mnie w stopniu skrajnym sposób, w jaki prezydent tę swoją pasywność tłumaczy: - "nie mam uprawnień do proponowania rozwiązań dotyczących reformy górnictwa !" Nic to, że nikt go o reformę nie prosi - on bez uprawnień, to ani rusz, choć pewnie byłby nie od tego.
Litości ! - czy prezydent lub jakiś jego doradca (być może ten z dobrym herbowym nazwiskiem) nie są w stanie wymyślić czegoś, co słuchającym tego obywatelom pozwoliłoby uznać, że są traktowani serio ? Może tak jest istotnie - i moje podejrzenia co do tej niemożności skłonny jestem uznać za dobrze uzasadnione. Może jednak jest i tak, że nie czują takiej potrzeby - bo zaczyna być, jak w PRL; władza przemawia do obywateli bez odrobiny troski o wiarygodność głoszonych treści i z całkowitą obojętnością co do tzw. społecznego odbioru. Wtedy podawano nam do wierzenia na przykład to, że ZSRR jest naszym najlepszym przyjacielem, jesteśmy potęgą gospodarczą, siła partii to siła narodu - i tym podobne. Teraz, pośród innych ciekawostek, mamy m.in. przyjąć, że to prawo, a nie niechęć do działań dla siebie niewygodnych zabrania prezydentowi dotknięcia ważnego dla całego kraju problemu. Zaczęło być całkiem podobnie.
Inne tematy w dziale Polityka