Robert Biedroń zapytany o to czy pary jednopłciowe powinny mieć prawo do adopcji dzieci stwierdził, że pary takie powinny być traktowane na równi ze związkami tradycyjnymi. Jak równość to równość... Tak miał powiedzieć.
I paradoksalnie można mu w jakimś sensie przyznać rację. Pary jednopłciowe, które kierują się w procesie adopcyjnym tylko i wyłącznie chęcią zaspokojenia własnych potrzeb powinny być tak samo odrzucane jak wykazujące wyłącznie taką motywację małżeństwa (czytaj związki damsko-męskie). Tak... Jak równość to równość.
Ale o równości par jednopłciowych możemy tu sobie dyskutować do woli... Byle nie kosztem dzieci. Bo w całej tej paplaninie o równości pan Robert Biedroń i całe środowisko, które rzekomo on reprezentuje, najwyraźniej zapomina o prawach dzieci do równego traktowania.
Tak... W całej tej histerycznej dyskusji o prawach związków jednopłciowych i możliwości adopcji przez nie dzieci zapomina się najwyraźniej o prawach dziecka. Zapomina się o tym, że osierocone dzieci to nie jest towar, który można rozdzielać po równo "każdemu według potrzeb"... Tu nie ma miejsca na marksistowskie brednie.
Dziecko (każde dziecko, także to osierocone) ma swoje prawa i prawa te nie mogą być traktowane gorzej niż żądania dorosłych, którzy dążą do zaspokojenia własnych potrzeb.
Nie może być tak, że dwóch panów w związku odbiera dziecku prawo do tego co może mu dać tylko czuła, kochająca kobieta - Matka.
Nie może być tak, że dwie nawet jakoś związane ze sobą panie mogą dla idei pozbawić dziecko prawa do tego co mogą mu dać tylko bezpieczne ramiona kochającego mężczyzny - Ojca.
Żaden sąd, żaden przepis nie może odbierać dziecku prawa do wzrostu w pełnej i kochającej rodzinie.
A pan Robert Biedroń i jego środowisko niech jeszcze raz przemyśli czym jest równość. I może w tym pojmowaniu uwzględni wreszcie prawa dzieci do równego traktowania.