Już blisko koniec drogi i coraz bardziej świątecznie w sercu. Pogoda na pewno nastraja odpowiednio, bo choć w kalendarzu jesień, za oknem od paru miesięcy mam zimę.
W Stanach w ogóle jest wszystko postawione na głowie. Nie ma adwentu, za to jest "okres świąteczny", który się zaczął cale tygodnie przed Świętami. Oczywiście nie mówię tu o kościelnym kalendarzu liturgicznym, ale o "świeckiej rzeczywistości".
Katolicy są mniejszością w USA, nie tworzą nawet jednej czwartej populacji. Inne wspólnoty chrześcijańskie, zwłaszcza te "bezdenominacyjne", których jest tutaj najwięcej, nie uznają żadnych okresów liturgicznych. A największy wpływ na otaczającą nas rzeczywistość mają i tak centra handlowe. Ponieważ tam od dawna już z głośników płyną świąteczne melodie, chodzą przerośnięte krasnale z reklamy Coca Coli udające świętego Mikołaja i wszędzie są ubrane choinki i mrugające światełka, to wychodzi na to, że Święta już są.
W pierwszym roku po naszym przyjeździe chciałem kupić tuż przed Wigilią choinkę, stojak i jakieś ozdoby choinkowe. Sklepy były tego pełne, sprzedawcy choinek na każdym rogu… ale gdy dzień przed Wigilią poszedłem na zakupy, okazało się, że już żadnych stoisk nie ma. W sklepie już było po świętach. Sprzedawcy choinek też już poznikali, ale ponieważ nie wszystkie drzewka znalazły nabywców, to przynajmniej z choinką nie mieliśmy problemu. I nie musieliśmy płacić, jeszcze nam podziękowali, że pomogliśmy posprzątać plac.
W tym roku choinkę kupiliśmy od harcerzy w naszej parafii. Stoi od dziesięciu dni na patio, ale dziś już ją rodzina ubiera. Dzięki Skype'owi mogę się im przyglądać i przynajmniej tak razem z nimi ubierać drzewko. I nasze będzie stało co najmniej do szóstego stycznia, tak samo, jak lampki i nasza szopka przed domem będą czekały na Trzech Króli. To nic, że wszyscy sąsiedzi zgaszą swoje lampki 25. grudnia wieczorem. Może niektórzy dotrwają do Nowego Roku, nie wiem. Wiem, że zawsze 26. grudnia już przed większością domów leżą na chodnikach drzewka, czekające na śmieciarkę. A przecież oni wszyscy znają tę tradycyjną piosenkę "12 days of Christmas". Jakby nie liczyć, 25 grudnia plus "12 days" to mi wychodzi właśnie Trzech Króli…
Prawdę mówiąc ta piosenka ma tyle różnych wersji, że już chyba nikt nie pamięta, ani nie wykonuje jej w wersji tradycyjnej. Zatem… na koniec tego wstępu kilka wersji piosenki "12 days of Christmas". Shrek, kapitalna wersja w wykonaniu Straight No Chaser, męskiego zaspołu śpiewającego a capella i … Julie Andrews w tyrolskim stylu.
Ale… miało być o mojej podróży, a ja o Świętach… ale to adwentowy blog, więc ta podróż, jak sam Adwent, prowadzi nas do nowonarodzonego Jezusa. Jednak będzie także kilka fotek z moich ostatnich dwu dni. Pobudka późnym popołudniem gdzieś na zaśnieżonym parkingu w Ohio i szybko dopała mnie noc. Dzięki temu mogłem podziwiać pięknie oświetlone kolorowymi lampkami domy. Szkoda, że jadąc tak trudno zrobić ostre, niezamazane zdjęcie tych domków. Ja wiem, że to w sumie kiczowato wygląda, ale i tak lubię ten zwyczaj. Nadaje Świętom jakiejś specjalnej atmosfery. Szkoda co prawda, że tak mało jest żłóbków, a tyle bałwanków i tych krasnali udających Świętego Mikołaja, ale przed naszym domem jest zawsze skromna szopka: Jezus w żłóbku, i Maryja z Józefem pochyleni nad Dzieciątkiem.

W nocy dopadła mnie znowu zima. Jadę wzdłuż "północnego wybrzeża", czyli niedaleko Wielkich Jezior, a wieje północno-zachodni wiatr i w takiej sytuacji zawsze tam sypie gęsty śnieg. Jest to tak zwany "lake snow effect"

Po rozładunku jadę na południe po kolejny towar. Musiałem zjechać z autostrady. Te miasteczka mają niesamowity klimat, ale do takiego stylu budownictwa nie mogę się ciągle przyzwyczaić. Mam czasem wrażenie, że w Polsce stodoły buduje się solidniej.

Jeszcze jeden spotkany na drodze Marmon:

Znak drogowy, który Zawsze mnie rozbraja, gdy go widzę. droga zamknięta dla pojazdów cięższych, niż 10 i pół tony. Jak oni to zdeterminowali? Czy są pewni, że auto ważące 10 ton i 300 kg jest bezpieczne, a 10 ton i 600 kg już nie? Kto to wymyślił te pół tony? :-D Nie można po prostu zrobić ograniczenia 10 ton? Ale widocznie nie. Pewnie musi być dziesięć i pół. A na billboardzie wiadomość od Pana Jezusa: "Porozmawiajmy, zawsze ci pomogę. Kocham, Jezus"

I na koniec kilka pojazdów, starych i nowych, na chodzie i nie. Mack SuperLiner, Peterbilt 387 w wersji "straight truck", czyli "zwykła ciężarówka", choć u nas nawet zwykła jest niezwykła. Robi wrażenie, że kabina jest większa od "balkonika". Ale cóż, kierowca jest ważniejszy, niż towar, więc towar może mieć ciasno, kierowca – nie. ;-) Do tego jakiś oldtimer pamiętający lepsze czasy i Kenworth K 100. Moje pierwsze własne auto ciężarowe to był właśnie taki samochód, tyle, że mój nie był taki … seledynowy i miał większą sypialnię. A wyprzedza go Kenworth T600, takich też miałem w swoim życiu kilka… Wystarczy zresztą wpisać na youtube "truckerhiob" i "kenworth" i samemu można zobaczyć.

Dziś śpię w Pensylwanii. Jutro ostatni załadunek w tym roku, towar w stronę domku, na piątek. I wreszcie rodzina, dom, zapach choinki i świątecznych potraw… Wiem, wiem, to jeszcze tydzień. Jeszcze została jedna niedziela adwentowa, ale ja jestem jak dziecko. Naprawdę nie mogę się doczekać.
Ale to jeszcze nie koniec. Zatem już zapraszam na kolejny wpis w moim adwentowym blogu. Pewnie już z domku, w piątek. A tu słowa piosenki "12 days of Christmas" w Shrekowej wersji: