Miesięcznik idź Pod Prąd Miesięcznik idź Pod Prąd
334
BLOG

JAKBY ICH NIE BYŁO - ZAPOMNIANI-NIEPOLICZENI CZ.2

Miesięcznik idź Pod Prąd Miesięcznik idź Pod Prąd Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

MOŻE OSTATNI
W początkowych latach panowania w Polsce władza ludowa represjonowała ogromną liczbę swych politycznych przeciwników. Polska Niepodległa nie jest zbyt skłonna do naprawiania popełnionego wówczas zła. Ofiary stalinowskiego terroru są dla niej problemem, o którym lepiej nawet nie wspominać. Sprawiedliwość wymagałaby wynagrodzenia im krzywd i ukarania ich prześladowców. Trudno mówić o wyrównaniu krzywd. Jeśli ktoś zna tę sprawę tylko ze środków masowego przekazu, może odnieść inne wrażenie. Warto jednak zwrócić uwagę, że w doniesieniach o uchyleniu jakiegoś niesprawiedliwego wyroku zwykle nie podaje się, jak długo trwały starania o rehabilitację, ani ilu ludzi jeszcze na nią oczekuje. Przy takich okazjach mogą przyjść na myśl pewne pytania. Czy niesłusznie skazani otrzymali odszkodowanie za zmarnowane lata i uszczerbek na zdrowiu? Jakiej wysokości? Jak ZUS traktuje lata spędzone w komunistycznych więzieniach i obozach przy wymiarze emerytury? Jakoś nie zadaje się tych pytań i nie udziela na nie odpowiedzi...

Również w przypadku procesów prześladowców dziennikarze prześlizgują się po temacie. Takie procesy niekiedy się odbywają. Zwykle trwają one bardzo długo. Najwyraźniej sędziowie liczą na to, że oskarżony umrze i nie będą musieli go karać. Jeżeli do tego nie dochodzi, wydają jakieś symboliczne wyroki, a czasami uniewinniają. Zazwyczaj niezbyt jasno tłumaczy się, co złego właściwie zrobili ci staruszkowie. Nie zwraca się też uwagi na to, że jeszcze wielu byłych funkcjonariuszy utrwalających władzę ludową należałoby osądzić. Dopuszczali się przecież podobnych czynów jak ci sądzeni, a czasami nawet gorszych. Jednak jakoś przed sądem nie stają...

Mimo wszystko dobrze było, gdy media nawet zdawkowo relacjonowały takie procesy. Tam, gdzie brakowało ich zainteresowania, sądy mniej się krępowały. Potrafiły uniewinnić wbrew oczywistym dowodom. Do ciekawych, choć niewesołych wniosków można też dojść, porównując stan majątkowy oskarżonych i świadków oskarżenia.

Wygląda na to, że Polska Niepodległa, deklarując potępienie komunizmu i współczucie dla jego ofiar, w rzeczywistości nie jest skłonna do wymierzania w ich sprawach sprawiedliwości. Stara się skłonić takich ludzi, by nie przypominali o swoim istnieniu i nie zgłaszali żadnych żądań do czasu, gdy umrą, uwalniając ostatecznie polityków od kłopotów. Nie trzeba do tego zbyt wiele. Oni są już starzy i zmęczeni, a życie nauczyło ich nie spodziewać się od państwa polskiego niczego dobrego i zwykle wolą nie zwracać na siebie jego uwagi. Zdarzają się jednak wyjątki.

Stanisław Adamczyk nie godzi się z wyznaczonym mu losem. Wiele lat bezskutecznie usiłował zainteresować wymiar sprawiedliwości swoją sprawą. W latach pięćdziesiątych trafił do obozów pracy. Ich istnienie w czasach PRL było tajemnicą. Zmowa milczenia w tej sprawie trwa do dzisiaj, choć w komunistycznych obozach koncentracyjnych w Polsce zginęły tysiące ludzi. Najprawdopodobniej najwięcej ofiar było w obozach pracy na Śląsku, dostarczały one siły roboczej do kopalni. Panu Adamczykowi dane było przeżyć. Uważam, że trzeba opowiedzieć jego historię. Jest jednym z ostatnich żyjących świadków zbrodni, która wciąż nie została ukarana.

WOJSKO Z NAMI

Wszystko zaczęło się 24 stycznia 1954 roku, gdy grupa żołnierzy z garnizonu w Zegrzu Pomorskim została wysłana do miejscowości Dargiń na Pomorzu Zachodnim, by podtrzymywać więź wojska z ludnością i pomagać w założeniu rolniczej spółdzielni produkcyjnej. Był wśród nich oficer jednostki technicznego zabezpieczenia lotów przy 26. pułku lotnictwa myśliwskiego podporucznik Stanisław Adamczyk. W tym czasie władzy ludowej bardzo zależało na tym, by upodobnić Polskę do sowieckiego wzorca. Dopiero po odebraniu ludziom prywatnej własności komuniści mogli być w miarę pewni trwałości swojej władzy. W tym celu koniecznie trzeba było zlikwidować indywidualne rolnictwo. Gazety i radio nieustannie wychwalały zalety kolektywnej gospodarki rolnej i donosiły o tym, jak polscy chłopi z entuzjazmem i zupełnie dobrowolnie wstępują do rolniczych spółdzielni produkcyjnych. Jak to czasami bywa, obraz kreowany przez środki masowego przekazu "trochę" odbiegał od rzeczywistości. Spółdzielnie produkcyjne powstawały, bo władza ludowa zmuszała do zapisywania się do nich. Właściwie nie wspomina się dziś o tym. Pojawiają się wzmianki o czystkach w Wojsku Polskim, o procesach członków AK, NSZ czy antykomunistycznych organizacji podziemnych. Natomiast nie przypomina się o działaniach państwa polskiego, których celem było odebranie milionom polskich chłopów wszystkiego, co mieli, o cierpieniach i ofiarach, które przyniosła kolektywizacja. Jakby ich nie było.

W Dargini można było zobaczyć, jak to wyglądało naprawdę. Impreza miała się zacząć od referatu o polityce rolnej rządu, ale ponieważ przyszły go wysłuchać tylko trzy osoby, zrezygnowano z tego. Trzeba było dotrzeć do ludzi w inny sposób. Milicja zaczęła wyciągać ich z domów i zmuszać do zapisywania się do spółdzielni. Opornych bito. Żołnierze, widząc to, rzucili się na milicjantów. Ci schronili się na posterunku i stamtąd otworzyli ogień z pistoletów maszynowych. Na szczęście dla Stanisława Adamczyka między nim a posterunkiem były drzewa, za którymi mógł się schronić. Odpowiedział im ze swojego pistoletu. Został aresztowany po powrocie do jednostki. Zarzucono mu to, co rzeczywiście zrobił, ale jestem pewien, że świadków składających przeciwko niemu zeznania nie było na miejscu zdarzenia.

Ile razy żołnierze Ludowego Wojska Polskiego wysyłani przez władzę ludową przeciwko narodowi zwrócili się przeciwko niej i co się potem z nimi stało? Na pewno jest to trudne pytanie. Wojsko polskie stanowiło dla komunistów poważny problem. Potrzebowali go, bo poważnie myśleli o narzuceniu swej ideologii całemu światu. Z drugiej strony wiedzieli, że są to setki tysięcy uzbrojonych ludzi w większości im niechętnych. Z tego względu incydent w Dargini, choć drobny, musiał władzę ludową mocno zaniepokoić. Podejrzewam, że opisany tu przypadek nie był jedyny i komuniści musieli starannie przemyśleć, jak na nie reagować. Najwidoczniej uznali, że najlepiej oficjalnie zachowywać się tak, jakby ich nie było. Buntujący się żołnierze oficjalnie nie istnieli i to miało zapobiec pojawieniu się naśladowców.

Pomimo to ludzie jakoś się o nich dowiadywali. Przekonanie, że wojsko z namii w razie czego stanie po naszej, stronie było dość powszechne wśród obywateli PRL. Władza w gruncie rzeczy podzielała je. Dlatego Wojciech Jaruzelski przed wprowadzeniem stanu wojennego tak wytrwale błagał Leonida Breżniewa o sowiecką pomoc wojskową. Liczył się z możliwością silnego oporu społeczeństwa i z przerażeniem myślał, jak w takim wypadku zachowa się wojsko. Jednak grudzień 1981 roku udowodnił, że Polacy są już innym narodem niż czterdzieści czy trzydzieści lat wcześniej.

Oficjalnie w Dargini żadnej strzelaniny nie było, ale, rzecz jasna, ktoś musiał być ukarany, aby reszta się bała i milczała. Nie mogło być wątpliwości, że zawinili wszyscy. Żaden żołnierz Ludowego Wojska Polskiego nie powinien wypowiedzieć nawet słowa, widząc działania milicjantów pragnących skolektywizować polską wieś. Nie powinien nawet pomyśleć o sprzeciwie! Cóż dopiero powiedzieć o rękoczynach i użyciu broni palnej! Szczególnie wielka była wina oficera, którego obowiązkiem było przecież kształtowanie właściwej postawy polityczneju podwładnych. Było jasne, że pod sąd pójść musi. Oprócz niego wybrano do ukarania dwóch żołnierzy.

Śledztwo szybko odsłoniło prawdziwe oblicze moralno–polityczne porucznika Adamczyka. Podczas okupacji, jako nastolatek, był w AK łącznikiem. Potem w podobnym charakterze walczył z władzą ludową w szeregach Zrzeszenia WiN. Ujawnił się podczas amnestii w roku 1947. Starając się o przyjęcie do oficerskiej szkoły lotniczej, zataił swoją przeszłość i ukrywał ją dalej, pełniąc służbę, ale były takie momenty, gdy ujawniał swój prawdziwy stosunek do rzeczywistości. Po śmierci Stalina wszystkim żołnierzom w jednostce rozdano żałobne odznaki. Były to małe czerwone trójkąciki z czarnym profilem Generalissimusa. Swoją drogą przygotowanie i wykonanie takich blaszanych emblematów musiało trochę potrwać, a rozdano je już nazajutrz po podobno niespodziewanej śmierci Ojca Narodów. Tak dobre przygotowanie zastanawia, ale to inny temat. Wszystkim żołnierzom nakazano nosić te odznaki, a porucznika Adamczyka patrol zatrzymał na mieście bez niej. Nie wykazano wtedy rewolucyjnej czujnościi ukryty wróg ludu mógł dalej szkodzić. W końcu wystąpił zbrojnie przeciwko władzy ludowej i miał za to wszystko odpowiedzieć przed Sądem Wojsk Lotniczych. Z wielu względów mógł się spodziewać najgorszego.

Piotr Setkowicz

kontakt email: knp@knp.lublin.pl Trzymasz w ręku gazetę niezwykłą. Już sam tytuł "idź POD PRĄD" sugeruje, że na naszych łamach spotkasz się z poglądami stojącymi w konflikcie z powszechnie lansowanymi opiniami. Najważniejsze jest jednak to, że pragniemy opisywać rzeczywistość nie z perspektywy teologii, dogmatów czy zmiennych nauk kościołów, lecz w oparciu o Słowo Boga, Biblię. Co więcej, uważamy, że Bóg wyposażył Cię we wszystko, abyś samodzielnie mógł ocenić, czy nasze wnioski rzeczywiście z niej wypływają. Bóg nie skierował Pisma Świętego do kasty kapłanów czy profesorów teologii. On napisał je jako list skierowany bezpośrednio do Ciebie! Od wielu lat w naszej Ojczyźnie pojęcia: chrześcijanin, chrześcijański mocno się zdyskredytowały. Stało się tak głównie "dzięki" zastępom faryzeuszy religijnych ochoczo określających się tymi wielce zobowiązującymi tytułami. Naszą ambicją jest przyczynienie się do tego, by słowo chrześcijanin - czyli "należący do Chrystusa" - odzyskało w Polsce należny mu blask!

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura