Ignatius Ignatius
631
BLOG

Frontside: Zmartwychwstanie (2018) - Recenzja

Ignatius Ignatius Muzyka Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Frontside zmartwychwstał po kontrolowanej śmierci klinicznej, w którą zapadł po albumie Zniszczyć wszystko (2010). Zespół Demona postanowił sobie dać na wstrzymanie. Formuła metalcore'a w wykonaniu Frontside rzeczywiście zaczynała się wyczerpywać. Międzyczasie zdążyła stuknąć zespołowi dwudziestka. Z tej okazji chłopcy z piekła rodem postanowili spróbować czegoś innego. Tak jak to drzewiej było, kiedy to bił w sercach Zagłębiaków hardcore i crossover. Ten stylistyczny skok w bok zaowocował dwoma bliźniaczymi płytami: Sprawa jest osobista (2014) i Prawie martwy (2015). Po eklektycznych, przebojowych i lżejszych gatunkowo płyciwach i przerwie w koncertowaniu Frontside powrócił. Z płytą, którą śmiało można postawić tuż obok wspomnianej płyty z przed ośmiu lat.

Dość już tych pieśni żałobnych

Dość już tych pieśni, żałoby dość.

Szczerze rozbawiły mnie niektóre recenzje ostatniego krążka. W których przeczytać można, że jest to najbrutalniejszy materiał od czasu Zmierzch Bogów (2004). Ba nawet od I odpuść nam nasze winy (2003) (sic)! Tym chętniej postanowiłem skonfrontować te rewelacje z rzeczywistością i wydać własny osąd.

Ostatnie dzieło Frontside jest albumem zwartym i spójnym, zdecydowanie dopracowanym i dopieszczonym. Posiada elementy charakterystyczne dla dotychczasowej twórczości Frontside. Od jakiegoś czasu zespół świadomie wplata autocytaty, od których łzy cieniów minionych, mimowolnie zakręcają się w oku.

Dla przykładu „Krew, ogień, śmierć” zawiera gitarowy riff w stylu „Początek końca ziemi”/ „Ostatnia wieczerza”. Fragmenty „Iluminacji” jako żywo przywodzą na myśl epickie patataj z „Legendy”, które pożeniono z starym dobrym frontsideowym łamaniem gnatów jakie wypełniały płyty z lat 2004-2006.

Bez obaw zespół nie poszedł na łatwiznę nagrywając sequela do któregoś z dotychczasowych albumów lub utworów. Choć oczywiście krwawy deszcz oczyszczenia obfity refluks z okładki, ze względów estetycznych, sugerować może analogię do pierwszego albumu z Aumanem w roli wokalisty. Obok dobrze znanych rozwiązań zespół sięga po nowe, które są prawdziwie świeżym tchnieniem w twórczości Frontside. Co ciekawe tym razem Auman darował sobie charakterystyczne dla siebie, czyste, przesłodzone partie wokalne. Mimo, że zdarzają się momenty („Pieczęcią niech będzie krew”, „Iluminacji”), kiedy wręcz wyczekiwało się partii wokalnych w stylu Absolutus (2006).

Bez przebaczenia, zobacz jak wbijam gwóźdź

W tym miejscu pragnę zdemontować - nie jest to najbrutalniejszy ani najintensywniejszy album Frontside. Pod tym względem I odpuść nam nasze winy (2003) nadal jest i raczej wątpię by kiedykolwiek mógłby być jeszcze zagrożony. Zmartwychwstanie (2018) zbliża się do ciężaru gatunkowego płyt po zmianie wokalisty. Nie postrzegam tego za wadę, lekko ani przebojowo na pewno nie jest. Płyta ta jest rzeczywiście wyjątkowo zwarta, nie ma tu nagłych zwrotów akcji jak to miało miejsce np. na pamiętnym Absolutus (2006). Pretendenci do miana hiciorów zostali już wyłonieni, są nimi kawałki, które wpadły do setu ostatniej trasy koncertowej.

Niewątpliwym atutem płyty są partie gitarowe, zwłaszcza wszelkie melodyjne ozdobniki. Pod tym względem naprawdę dużo się dzieje i jest na czym ucho zawiesić (pod warunkiem, że nie jest się uczulonym na metalcore’a i deathcore’a).

Pod tym względem wyróżniają się zwłaszcza utwory „Jak światłość i mrok” i zamykający krążek „Bóg cię nie ocali”. Ten ostatni czaruje epicką melodią o precyzji egzekucji wykonanej za pomocą niezawodnej struny fortepianowej w rękach zawodowca.

Pod kątem wokalnym jest raczej typowo dla Frontside - Aumana wyjątkowo poniosło w kwestii skrzeczenia. Tak jakby chciał nadrobić zaległości. Słychać to najbardziej w jednym z najszybszych kawałków na płycie, wspomnianym już „Niech pieczęcią będzie krew”.

Z południa na północ, z zachodu na wschód

Nie widzę w was ludzi, nie widzę w was cnót

Bez serc, bez głów dumni głupcy pomrzecie tu

Sfera tekstowa jest na starym dobrym frontsideowym poziomie: jest co poskandować na gigu, ponucić w domowym zaciszu, jest z czego się pośmiać - pod tym względem również zespół się spisał.

Niestety nie obeszło się bez tendencyjnej, chybionej publicystyki w „Przynoszę wam ogień”, gdzie zespół zatroskany jest o wolność, demokracje etc. Groteskowe wypadły zwłaszcza retoryczne pytania, o poczucie bezpieczeństwa i wolności... Poczucie zażenowania miałem podczas sztuki, gdzie na przekór przytakujące słowa same cisnęły mi się na usta. Aż prosiło się krzyczeć Tak! Czuję się bezpiecznie, tak! Czuję się wolny! – W innym wypadku nie bawiłbym się z tłumem wiary na koncercie.

Przygotowując się do niniejszej recenzji postanowiłem sobie odświeżyć całą twórczość zespołu i szczególnie interesująco wypada wydźwięk utworu „Poznaj swoich wrogów” (notabene jeden z moich faworytów), który prezentuje postawy i przesłanie zgoła inne niż te z czasów hardcorowych taśm demo – w tym miejscu piję oczywiście przede wszystkim do kawałka „Przysłowie” z Moja własna tolerancja (1997), gdzie tak przekonująco skandował Astek o szukaniu siły w jedności. Po dwóch dekadach jego następca charczy bezwzględnie o wyżynaniu wrogów.

Nie jest moim zamiarem wytykania sprzeczności czy też braku konsekwencji, są to luźne spostrzeżenia – przecież wiadomym jest, że tego typu liryków nie traktuje się śmiertelnie poważnie.

Wyjątkowo nietypowym utworem na płycie jest „Kolejna niewinna ofiara”. Tym jedynym utworem zespół mnie realnie zaskoczył. Dawno Frontside nie brzmiał tak świeżo (wyjąwszy dwa poprzednie albumy) i całkiem, całkiem przejmująco. Jest to wolniejszy, bardziej nastrojowy moment, interesujący zwłaszcza ze względu na partie wokalne.

Instrumentalnie pod względem technicznym i kompozycyjnym zespół poczynił wyraźne postępy. Tym razem postawiono na ciężar. Świetnie wypadają bardziej masywne i wolniejsze partie gitar w poszczególnych utworach. Album posiada „miękką” i „ciepłą” produkcję - trochę perkusja jest za bardzo schowana a wokal zbyt wysunięty. Cieszy wyraźniej akcentowany bas Novaka, który co raz daje o sobie znać.

Przerwa bardzo dobrze wpłynęła na zespół, słychać, że prace nad poprzednimi płytami miały pozytywny wpływ na kwestie kreatywności. Rzeczywiście Frontside wraz z własną rezurekcją przynosi nam morza ognia, krwi i śmierci. Zespół wstając z martwych jest w wyśmienitej formie, czego dowiodły gorąco przyjęte koncerty w ramach trasy Knock Out Tour 2018. To zdecydowanie nie jest płyta nagrana na siłę. Materiał jest zróżnicowany, nowoczesny/współczesny. Jest to zdecydowanie bardzo udane nowe otwarcie. Pozycja obowiązkowa dla fanów, malkontenci jak to oni zbojkotują, lub będą słuchać po kryjomu - jak to w wolnym kraju.  


Zobacz galerię zdjęć:

Five beautiful boys from Hell strikes back!
Five beautiful boys from Hell strikes back!
Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura