Squeezing off the veins, cutting off the pain
Squeezing off the veins, cutting off the pain
Ignatius Ignatius
180
BLOG

Autopsy: Tourniquets, Hacksaws and Graves (2014) - Recenzja

Ignatius Ignatius Muzyka Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Czas na pozycję wieńczącą reunionową trylogię Autopsy. W latach 2011-2014, niemal rok po roku, zespół raczył fanów biologicznego rozkładu nowym długograjem. Co najważniejsze zespół nie silił się na nostalgiczną próbę odrestaurowania brzmienia swojego dorobku z lat 90. Bazując na swym dziedzictwie wypracował nową wizję własnego stylu.  

Impregnated slaves are force fed flesh

'Til only the Bones Remain

Dzika i zwarta luta na dobrego złego początki. Wwiercające się nieprzyjemne gitary. Schowana łupanina perkusji, toporna, obskurna - taka do jakiej Autopsy zdążyło nas przyzwyczaić. Średnio szybkie tempo optymalnie sprawdza się na początku płyty. Utwór wieńczą następujące po sobie smakowite solówki Cutlera i Corallesa. Tak smakowite, że pozostają po nich jedynie ogołocone ze szpiku kości i smętne, przeżute resztki i opaski zaciskające. Nie licząc przerywników „Savagery” to zaskakująco krótki utwór jak na ówczesne standardy Autopsy.

Początek „King of Flesh Ripped” dobrze buja, w rytm niepokojącej tętniącej pracy perkusji. Utwór o dosyć zmiennym tempie, dominują smoliste walcowania z bardziej żwawymi, hałaśliwymi zrywami, kiedy to do głosu dochodzą talerze. W połowie utworu następuje kulminacja, gdzie można się w słuchać, w smutne gitarowe rojenia. Ospała lokomotywa pełna najgorszych okropieństw w końcu zostaje wprawiona w ruch czego skutkiem są bezwzględne bombardowanie, po którym słychać już tylko agonalne jęki rozprutych.

Tytułowy kawałek zaczyna się zawodzącym wstępem, który w momencie przechodzi w bezwzględną słodko prymitywną jatkę. Zdecydowanie utwór ten wpisuje się w bogate dziedzictwo Autopsy. Odpowiednio intensywny, z dobrze dobranymi ozdobnikami zarówno wokalnymi jak i instrumentalnymi. W drugiej połowie nastrój zaczyna uderzać w żałobne tony budując fundament, pod najlepsze jak dotąd solo na płycie.

Spirits from beyond the black

They are three, they are true death

They are Hate, Despair, Disease

Awakened by gore to manifest

Awakened by gore...

W tle majaczy choroba, rżnąc gitary, transowo pyka perkusja. Do głosu dochodzi subtelnie znudzona deklamacja pierwszej zwrotki „The Howling Dead”. Po której żywcem wciągani zostajemy w gęste miazmaty otchłani. Szarpiąc, mnąc, wyginając nasz mózg na wszelkie strony. Wszystko przebiega skrupulatnie bez zbędnego pośpiechu – czas przestał grać jakąkolwiek rolę. Utwór nieco rozkręca się. Reifert świetnie pracuje zarówno głosem jak i swą grą – wyjątkowo podczas sesji nagraniowej tej płyty upodobał sobie talerze. Środkowy pasaż uzbrojony jest w niebezpieczny rozbujane riffowanie. Nadając całokształtowi charakterystycznego dla twórczości grupy groteski. Po chwili swawoli następuje totalne załamanie, niechybna katastrofa, którą obwieszczają ponure tony i zrezygnowane tąpnięcia. Zaczyna się najbardziej klimatyczny moment płyty – z całą pewnością najbardziej wżynający się w pamięć. Dużą rolę odgrywa stopniowo narastający amok wokalisty, któremu wtóruje delikatny, septyczny i przenikliwie zimny szpikulec gitarowej partii solowej Cutlera. Pod sam koniec, w doskonałym momencie, wpleciono tytułowy skowyt, który momentalnie sprawia, że włosy jeżą się na ciele – aż dziw, że nie zostawiono tego na sam koniec płyty!

Czas na trio rasowych masakratorów.

Z lekkiej zadumy wybija nas pierwszy z nich bezwzględny „After the Cutting”. Mogło brakować na dwóch ostatnich płytach takich bezpośrednich brutalnych ciosów. Dawno Autopsy tak nie „pędziło”, oczywiście nie obyło się bez krótkotrwałego przyhamowania. Podczas którego zespół oddał pokłon klasycznemu doom metalowi. Zaskakuje krótki ale treściwy perkusyjny popis Reiferta, po którym następuje gwałtowna wymiana zdań obu gitarzystów. Zaledwie trzy i pół minuty z hakiem szlachtowania a dzieje się naprawdę sporo.

Forever Hungry, never satisfied

Forever hungry, 'til all have died

Bębny Reiferta uroczyście zapraszają na kolacje – problem w tym, że wszystko wskazuje na to, że zostanie ona przyrządzona z nas samych… Podczas „Forever Hungry” nareszcie przebudza się prawdziwe bestialstwo wokalne. Niepoczytalne gardłowanie i rosnąca kawalkada całości roznoszą wszystko w pył. Nie przeszkadza nawet pewien schematyzm pozostawiania na koniec partii solowej – takich mięsistych niedogotowanych kawałków nigdy dość.

Tempo utrzymane: „Teeth of The Shadow Horde” to kawał death ‘n’ rollu, do którego nogi urywają się same do tańca. Trudno usiedzieć przy tak energetycznym rzeźbieniu. Sadystycznie uzależniającym i druzgocącym rytmie. Wikłających i zniewalających zwolnieniach. Wokalizami pieniącymi się żółcią i krwią. Solówkach sprawiających, że dusza i ciało zastygają na krótką martwą chwilę.

Bleeding, seeing, pouring death

A red eternal dream

I conjure paths beyond the veil

It's my blood summoning

Niestety nic nie trwa wiecznie, po wspaniałej serii przychodzi czas na chwilę przerwy. Na krótki funeralny utwór instrumentalnym pt. „All Shall Bleed”. Jest to dobre wprowadzenie do „Deep Crimsion Dreaming” – drugim małym arcydziele na albumie. Spokojny łkający początek, ozdobiony akustycznymi drganiami. Następnie zostajemy przygwożdżeni niczym ziarna pieprzu w moździerzu. Skrupulatnie rozcierani po dnie i ściankach mosiężnym tłuczkiem. Tracimy poczucie czasu, napięcie wciąż pęcznieje niczym przepełniony do granic wrzód. Ostatecznie konstrukcja rozpada się, wali się z piekielnym łoskotem. Gitara basowa Allena oraz nerwowa perkusja Reiferta uroczyście przygrywa chwili rozwarcia wrót do zniewalającego, kulminacyjnego pasażu. Skrojonego z dobrze znanych, nieśmiertelnych motywów. Koniec równie smutny, co początek, skrystalizowany w solówce wypalającej pozostałości z układu nerwowy.

Kolejne znamiona zagłady przynosi wstęp do „Parasitic Eye”, wyzierająca pierwotna, animalna groza posiada coś z utworu „Running from the Goathed” z The Headless Ritual (2013). Skojarzenie te można mieć za sprawą podobnie narastającej dramaturgii i maniery wokalnej. Urzekać może przejaw prymitywnej czerni, która zaznacza swą obecność w gitarowym riffie w połowie utworu. Jednak zdecydowanymi zwycięzcami w tym kawałku są liryczne przejawy instrumentalnego piękna tlącego się w partiach gitarowych.

As one with the Earth

No light... no life

Deeper you slip

Devoured by darkness

Nie jeden będzie zdoomiony dojmującym ciężarem utworu zatytułowanego po prostu „Burial” – to ukłon w stronę lakoniczności, która przewijała się na gdzieś pomiędzy drugą a trzecią płytą. Pogrzeb w wykonaniu Autopsy to gargantuiczne, powolne i przysadziste monstrum, które niechybnie czeka na każdego z nas u kresu drogi…

Przed pierwszym przesłuchaniem, gdy podziwiałem okładkę i spis utworów zaskoczył mnie tytuł ostatniego utworu – „Autopsy”. Po tylu latach tworzenie utworu, który odwołuje się do nazwy zespołu jest wielkim wyzwaniem. Każdy fan zespołu na pytanie o esencjonalny utwór Autopsy może wskazać własne typy.

Osobiście przeliczyłem się obiecując sobie stanowczo za dużo nawet od tak uznanego zespołu. Utwór ten w warstwie tekstowej stanowi podsumowujący twórczość, zlepek nawiązań do ówczesnego dorobku grupy. Muzycznie nie jest źle, jest nawet całkiem nieźle – oscyluje gdzieś w średniej ostatnich dwóch płyt. Zaczyna się całkiem sympatycznie średnio szybką, apokaliptyczną orgią, która co jakiś czas wpada w solidny death’n’ rollowy tan. Jednak cały czas wyczekuje się czegoś specjalnego, czegoś co na dłużej zapadnie w pamięci. Nie jest nim solo, ani narastająca brutalizacja wokalu, - jedynie doomowa rozedrgana partia gitarowa (oczywisty hołd dla pewnego gitarzysty) tylko w małym stopniu spełnia swą powinność. Jeżeli pominie się kontekst i zbytnio wywindowane oczekiwania, stwierdzić należy, że jest to kawał dobrego grania o retrospektywnym tekście, który niesie za sobą wspomnienia wielu wspaniałych utworów, które zespół przez lata poronił.

Słuchając trzech ostatnich albumów długogrających Autopsy, można wyciągnąć wniosek, że Kalifornijczycy wpadli w pułapkę, którą sami na siebie zastawili – brnąc w autorski pomysł na death metalową stylistykę. Zarówno The Headless Ritual (2013) jak i Tourniquets, Hacksaws and Graves (2014) są płytami utrzymującymi poziom, bardzo wysoko zawieszonej poprzeczki przez otwierającą tryptyk Macabre Eternal (2011). Jednak uczciwie przyznać trzeba, że nie są to tak równe płyty. Choć każda z nich posiada wspaniały materiał, który potrafi zatrzymać słuchacza na dłużej. Każda z trzech płyt pomimo naturalnych podobieństw, posiada własny tożsamy charakter. Sądzę, że główną bolączką, jaki doskwierał Autopsy, to zbyt eksploatujące tempo jakie zespół sobie narzucił. Trudno w krótkim czasie nadrobić „zaległości” wszystkich tych lat, kiedy Autopsy tkwiło w niebycie zawieszonej działalności. Coś w tym musi być, tym bardziej, że na długogrającego następcę fani czekają już piąty rok… Podsumowując krążek nieujebuje ręki jak to ma miejsce u nieświeżego pana z okładki. Co najwyżej ją dotkliwie (ale jednak) napoczyna.

Ignacy J. Krzemiński 

Zobacz galerię zdjęć:

Let us be stillborn
Let us be stillborn
Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura