Wojna z Iranem to nie weekendowa operacja – to ryzyko regionalnego pożaru, w który wciągnięte zostaną Rosja, Chiny, a może i my wszyscy.
Siedząc w kawiarni i popijając kawę, która niebawem podrożeje wraz z ceną ropy, nie mogę przestać myśleć o tym, jak historia lubi zataczać koła. Bliski Wschód, ten geopolityczny labirynt, znów jest na ustach wszystkich – od ekspertów w Waszyngtonie po użytkowników X, którzy w 280 znakach próbują rozwiązać problemy świata.
Tym razem w centrum uwagi jest Iran i pytanie, które brzmi jak echo z przeszłości: czy Teheran ma broń jądrową? A może, co ważniejsze, czy znów dajemy się wciągnąć w spiralę błędnych diagnoz, które kosztowały nas tak wiele?
Pamiętacie 2003 rok? Irak, Saddam Husajn i te słynne slajdy Colina Powella w ONZ, pokazujące rzekome dowody na broń masowego rażenia. „Mamy pewność” – mówili. Cóż, pewność okazała się kosztowną iluzją. Inwazja na Irak, która miała być szybkim triumfem demokracji, zamieniła się w dekadę chaosu, biliony dolarów wyrzucone w piach pustyni i narodziny Państwa Islamskiego. A co zyskał świat? Wzrost wpływów Iranu, który z uśmiechem patrzył, jak jego rywal pada, a Ameryka grzęźnie w błocie. To był klasyczny przypadek, gdy dobre intencje – lub ich pozory – zderzyły się z brutalną rzeczywistością.
Przenieśmy się do Afganistanu, gdzie przez 20 lat USA próbowały zbudować państwo, które rozpadło się jak domek z kart w chwili, gdy talibowie wrócili do Kabulu w 2021 roku. Dwa tysiące zabitych amerykańskich żołnierzy, dziesiątki tysięcy afgańskich ofiar i rachunek, który mógłby sfinansować kilka miast. A efekt? Talibowie świętują, a Ameryka pakuje walizki, zostawiając za sobą chaos i pytania bez odpowiedzi.
Nie zapominajmy o Libii w 2011 roku. Wedle narracji USA obalono Kaddafiego, bo przecież „chronimy cywilów”. Brzmi szlachetnie, prawda? Tyle że Libia stała się placem zabaw dla bojówek, a broń z jej arsenałów zasiliła terrorystów w całym Sahelu.
Syria? Walka z ISIS była sukcesem, ale tylko połowicznym – Rosja i Iran umocniły swoje pozycje, podczas gdy USA wciąż nie wiedzą, co robić z Baszarem al-Asadem.
Nawet operacja Orli Szpon w Iranie w 1980 roku, ta katastrofalna próba odbicia zakładników, przypomina nam, że dobre chęci i śmigłowce nie wystarczą, gdy piasek pustyni i polityka grają przeciwko tobie.
I teraz Iran. W 2025 roku świat znów patrzy na Teheran, a Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej podnosi alarm: Iran wzbogaca uran do 60%, blisko progu broni jądrowej. Nowe wirówki, nowe ośrodki, a do tego izraelskie naloty i groźby Netanjahu, który mówi, że Iran jest „o krok” od bomby. Brzmi znajomo? Jak echo Iraku sprzed dwóch dekad. Ale czy Iran naprawdę ma broń jądrową? Nie ma na to dowodów. Ani MAEA, ani CIA, ani nawet Mossad nie pokazali światu zdjęć gotowej głowicy. Iran blefuje? Może. A może to my, znów, widzimy duchy tam, gdzie ich nie ma.
Historia uczy nas, że przecenianie zagrożenia może być równie niebezpieczne, co jego ignorowanie. W 2003 roku uwierzyliśmy w slajdy i raporty, które okazały się fikcją. Dziś, gdy Izrael i niektórzy w Waszyngtonie biją na alarm, warto zadać pytanie: czy to realne zagrożenie, czy polityczna gra? Iran z pewnością ma technologię, by zbliżyć się do bomby – wirówki, uran, rakiety balistyczne. Ale od „blisko” do „ma” droga daleka, pełna technicznych i politycznych przeszkód. Ataki Izraela na Natanz czy inne obiekty tylko spowalniają ten proces, a Iran gra na czas, używając programu nuklearnego jako karty przetargowej.
Co więc robimy? Eskalujemy? Wysyłamy drony, sankcje, może nawet wojska? Historia podpowiada, że to droga donikąd. Irak, Afganistan, Libia – każda z tych interwencji miała być szybkim rozwiązaniem, a kończyła się dekadami chaosu. Iran to nie Irak. To kraj z 80 milionami ludzi, fanatyczną gwardią rewolucyjną i siecią sojuszników od Libanu po Jemen.
Wojna z Iranem to nie weekendowa operacja – to ryzyko regionalnego pożaru, w który wciągnięte zostaną Rosja, Chiny, a może i my wszyscy.
A może czas na inną taktykę? Dyplomacja, choć nudna i wolna, ma swoje zalety. Siedząc w tej kawiarni, patrzę na nagłówki na X: „Iran bliski bomby!”, „Czas na prewencję!”. I myślę sobie: czy naprawdę chcemy powtórki z Iraku? Czy znów uwierzymy w slajdy i raporty, które mogą okazać się kolejną iluzją? Historia nie jest łaskawa dla tych, którzy ignorują jej lekcje. Może czas odłożyć kawę, wziąć głęboki oddech i pomyśleć, zanim znów rzucimy się w wir wojny, której kosztów nikt nie jest w stanie przewidzieć.
Jarosław Banaś
Jarosław Banaś, dziennikarz radiowy, autor słuchowisk, nowel, opowiadań, librett, felietonów, podcastów.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka