Jerzy George Jerzy George
332
BLOG

Zwierzenia polskiego antysemity - Dyptyk

Jerzy George Jerzy George Kultura Obserwuj notkę 9

I. Ja i oni

Sporo się w ostatnich latach mówiło o antysemityzmie Polaków. Niektórzy próbowali odmawiać nam tej cechy, chwała Bogu na próbach się skończyło, ale nie łudźmy się, przeciwnicy prawdy prędzej czy później znów podniosą głowy. Nigdy zresztą ich całkowicie nie pospuszczali. W tradycyjnych mediach może trwa rozejm, ale w internecie debata nie ustała ani na moment. Dotychczas nie śmiałem jej zakłócać, dziś jednak powiedziałem sobie: „Co tam, dorzucę i ja swoje trzy grosze.” Oto one.

Żydzi. Jako antysemita jestem w tej niekorzystnej sytuacji, że nigdy nie widziałem ich w większej masie, bo kiedy tata z mamą wreszcie zrobili mnie sobie, Naród Panów już dawno odmeldował się za Odrę, zatroszczywszy się przedtem odpowiednio o Naród Wybrany. Odpowiednio to nie znaczy, że ze skutkiem do końca totalnym, dzięki czemu widywałem zapewne pojedynczych Żydów na polskich ulicach, przynajmniej do 1968 roku, ale że po eksodusie Niemców noszenie na ramieniu opaski z Gwiazdą Dawida wyszło z mody, to nawet widząc Żyda, nijak nie mogłem wiedzieć, że to Żyd i olewałem go, jakbym mijał rdzennego Polaka.

Z tym „nijak” oczywiście trochę przesadzam, gdyż Żyda czy Żydówkę, jak ma się wyćwiczone oko, można bez trudu rozpoznać, rzecz jednak w tym, że z braku treningu moje oko było pod tym względem zupełnie do luftu – bardzo istotny mankament u antysemity. Teraz oczywiście jestem już bardziej oblatany. Co prawda jeszcze nie na tyle, żeby samodzielnie rozpoznać Żyda na ulicy i wziąć go do bramy, by tam dokonać dalszej weryfikacji według wypróbowanej za Niemca metody. Ale wiem już przynajmniej, jakie są typowe cechy twarzy semickiej – ciemna karnacja, smutne oczy, zakrzywiony nos – inna sprawa, że to jest jednak wiedza zwodnicza, bo gdy oglądałem „Pianistę” Polańskiego, to tam tylko Adrien Brody miał wszystko jak należy, może z wyjątkiem tej karnacji, a każdy inny Żyd wyglądał jak pierwszy z brzegu polski goj, przynajmniej na moje oko.

Dobra, tego już chyba nie nadrobię, szkoda zresztą czasu na drugorzędne drobiazgi, zwłaszcza że ślepota na Żyda nie jest największym brakiem w mojej antysemickiej edukacji. Znacznie gorsze jest to, że tak późno się zorientowałem, co jest w ogóle grane. Że Żydzi mieli przechlapane u Niemców, to było dla mnie jasne, ale żeby i u nas… Nagle wszyscy wokół o tym gadali, jakby nigdy w życiu nie gadali o niczym innym, dla ułatwienia dodam, że mowa o 1968 roku. Niestety, w moim przypadku było już za późno, zaniedbywany w tej dziedzinie od dziecka przez rodziców i wychowawców, nie miałem nic do dodania i w obawie, że zaraz sam będę miał przechlapane u swoich aryjskich braci, przyswoiłem sobie na chybcika kilka niezbitych pewników, takich jak to, że Żydzi chcą rządzić światem i na przykład w USA mają już w rękach całą prasę, nie mówiąc o bankach i Hollywoodzie. Na tym w zasadzie skończyła się moja antysemicka edukacja, sam widzę jak bardzo niewystarczająca, niemniej w nią właśnie wyposażony, znalazłem się kilkanaście lat później po raz pierwszy na Zachodzie, gdzie wreszcie poznałem prawdziwych Żydów.

Nie będę ukrywał, to że Żydzi rządzą światem i zawładnęli amerykańskimi mediami raczej mi u nich imponowało, czemu postanowiłem dać wyraz w jednej z pierwszych rozmów, jakie zacząłem odbywać z pewną Izraelką. Rzecz wyłożyłem w formie komplementu dla jej ziomków, co przyznaję bez bicia było niegodne antysemity, ale proszę mnie zrozumieć, to była naprawdę bardzo niezła sztuka i liczyłem po cichu, że będę miał z nią okoliczność. Izraelka jednakże wszystkiemu z punktu zaprzeczyła. Nieprawda, że Żydzi rządzą światem, nieprawda, że trzęsą prasą, nieprawda, że mają w kieszeni Hollywood, wszystko to są mity. I zanim zdążyłem ochłonąć ze zdumienia, zaczęła regularny wykład, który trwał kilka kolejnych wieczorów. Mimochodem – zszedł na to tylko jeden wieczór – odmalowała też kilka scenek z wyjazdu jej rodziny z Polski po 1968 roku, przy których wyjście z Egiptu nie wydawało się jakąś szczególną gehenną. Przyznaję, że mój antysemityzm uległ po tych rozmowach pewnemu zachwianiu. Proszę jednak wziąć pod uwagę, że to było dawno, a antysemita nigdy nie przestanie być antysemitą.

II. Oni i ja

Wzorem Charlesa Schulza kocham ludzkość, trudniej mi pokochać pojedynczych ludzi. Z Żydami mam na odwrót, kocham pojedynczych Żydów, gorzej z pokochaniem całej nacji, ale jak ma być lepiej, skoro nie jestem nawet pewien, czy kocham własną.

Z pojedynczymi Żydami pracowałem ramię w ramię przez całe lata. Raz oni byli mi szefami, innym razem ja im szefowałem, najczęściej jednak to ktoś z jakieś trzeciej nacji ciosał nam kołki na głowach. I nigdy najmniejszego konfliktu między nami, najdrobniejszego choćby zadrażnienia. Oni nie wytykali mi win rodziców o rękach unurzanych po łokcie w krwi żydowskiej, ja im nie wypominałem przewin przodków przez wieki pasożytujących na krwi polskiej. W pierwszy dzień Paschy jadłem z nimi macę i prawie udawało mi się nie ziewać podczas czytania Hagady, oni z kolei w Wigilię spożywali ze mną opłatek i prawie bez przysypiania słuchali kolęd.

Oczywiście na przestrzeni lat musiały zdarzyć się wyjątki potwierdzające powyżej naszkicowaną regułę, toteż nie zaprzeczam, raz czy dwa znalazł się w moim otoczeniu Żyd o nieco odmiennym nastawieniu. Ów najlepiej zapamiętany nie pluł mi co prawda w twarz za grzechy ojców, za to widząc mnie gdziekolwiek, natychmiast wychodził – w sensie, że nie będzie oddychał tym samym powietrzem, co antysemita z Polski. Gdy w żaden sposób nie szło wyjść, zwracał się do najbliższej osoby i teatralnym szeptem pytał ją, jak sądzi, czy w Warszawie po ulicach jeżdżą już zaprzęgi konne, czy nadal wozy ciągnione przez woły.

W miejscu pracy jakoś mu to uchodziło. Ale kiedyś chciał spróbować swoich sił w prywatnym żydowskim domu i demonstracyjnie wyszedł na mój widok z living-roomu do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie nie było nikogo z naszego regionu, ani w ogóle z żadnej innej części świata. Sądząc z odgłosów, zaczął tam oglądać telewizję. Gospodarz odczekawszy chwilę, wyszedł za nim. Pogrążeni w nagłej ciszy goście usiłowali wyłowić cokolwiek z toczonej po niemiecku rozmowy. Nie znałem niemieckiego, ale słowo „Idiot” i wymowę zatrzaskiwanych drzwi za idącym do samochodu pogromcą antysemitów zrozumiałem bez problemu.

Ilekroć sobie to przypominam – a przypominam sobie zawsze, gdy ktoś ukręci jakiś pasztet, na przykład masakrę w amerykańskiej synagodze, czy kolejną operację w Strefie Gazy, czy publikację w niemieckiej prasie pełnej listy autorów Zagłady, czy egzekucję kukły Judasza w polskim miasteczku, czy strzelaninę pod niemiecką synagogą – od razu zaczynam się zastanawiać, kto wtedy miał rację, mój przyjaciel wypraszając z domu chamowatego współwyznawcę, czy właśnie ów cham, który nie chował jak my głowy w piasek, tylko odważnie parł do konfrontacji, w istocie dążąc w ten sposób do nawiązania dialogu na temat odwiecznej wojny polsko-żydowskiej.

Z drugiej strony, mój przyjaciel strzelił za tamtym drzwiami i obdarzył go soczystym epitetem, narażając się na miano kochanka Polaków, co pewnie też wymagało jakiejś odwagi. Czasem myślałem, że następnym razem sam wyjdę za chamem i zapytam, czy przypadkiem nie chciałby dostać po mordzie. Jestem prawie pewien, że coś istotnego by z tego wynikło, niekoniecznie rękoczyny. Ale on wkrótce zniknął z horyzontu. A my z przyjacielem po staremu zapalaliśmy sobie nawzajem świeczki, on mnie na choince, ja jemu na chanukiji, i do dzisiaj nie wiem, co on naprawdę sądził o tym wszystkim, tak jak on nie wie, co ja sądziłem.


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura