Jerzy Przystawa Jerzy Przystawa
473
BLOG

Fałszywe konflikty, fałszywe lojalności

Jerzy Przystawa Jerzy Przystawa Polityka Obserwuj notkę 46

Polityczna farsa, jakiej od kilku dni jesteśmy świadkami, u ludzi bardziej wrażliwych ma prawo wywoływać odruchy wymiotne. Śmiać się nie ma z czego, bo scenariusz ten, ad nauseam, powtarza się za każdym razem, i nawet znane powiedzenie o tym, że historia zwykle powtarza się jako farsa wydaje się nieadekwatne. Z farsy się  śmiejemy, a tu do śmiechu wcale nie jest. I wcale nie dlatego, że nie jest śmieszne to, co funkcjonuje na polskiej scenie politycznej pod nazwą prawicy, ale dlatego, że trudno pojąć dlaczego ludzie rozumni, dlaczego społeczeństwo ludzi w końcu jako tako wykształconych i z tysiącletnią historią, toleruje u siebie taką absurdalną karuzelę zdarzeń, zupełnie tak, jakby jakieś fatum, jakieś moce zła obsiadły Polskę i Polaków i nie było żadnej drogi wyjścia?!

 

Cztery lata temu, w dniu 9 stycznia 2003, ówczesny wicemarszałek Sejmu powiedział z trybuny sejmowej:

 

 „Jeśli Polacy dzisiaj tak nisko cenią własne przedstawicielstwo, także naszą Izbę, to nie tylko ze względu na jakość pracy, ale także z tego pierwotnego powodu, jakim jest poczucie niepełnego uczestnictwa, często fałszywego, zafałszowanego uczestnictwa obywateli w akcie wyborczym. Polacy od lat mają przekonanie - i to przekonanie narasta - że dzień, w którym wybierają swoich parlamentarzystów, jest tak naprawdę dniem wielkiego oszustwa polskiego wyborcy przez aparaty partyjne.”

 

Zasadniczym elementem tego oszustwa jest to, że w sytuacji gdy pogwałcone jest nasze bierne prawo wyborcze i obywatele nie mają prawa swobodnego kandydowania do Sejmu, wtedy wyborcy zmuszeni są głosować na listy partyjne, jakie przedstawiają im – nota bene utrzymywane z budżetu państwa – partie polityczne. W ten sposób wybory przestają być wolne, a demokracja degeneruje  się do partiokracji. Ludzie, których ambicją jest zasiadanie w Sejmie, nakładać muszą najróżniejsze maski, ukrywać swoje prawdziwe poglądy i sympatie, uciekać się do najróżniejszych podstępów, aby tylko znaleźć się na odpowiednim miejscu na liście partii, jaka ma szansę przekroczenia progu wyborczego. Wyłania się w ten sposób całkowicie zafałszowana reprezentacja, która –sama w sobie – ukazuje nonsensowność rozpowszechnionego wśród konstytucjonalistów mitu o „wyższej reprezentatywności” parlamentu wyłonionego w tzw. ordynacji proporcjonalnej.

 

Z jednej strony mamy fałszywe alianse – np. gdy czołowy polityk ZChN przechodzi, powiedzmy, do partii Leppera, albo gdy wybitni antykomuniści lądują w SLD ( a wariantów – także tych już wielokrotnie zrealizowanych - jest mnóstwo), tak z drugiej tworzone są fałszywe konflikty: partie walczące o ten sam elektorat, a więc o zbliżonych poglądach i programach, muszą generować zauważalne różnice, żeby jakoś w oczach wyborców się odróżnić i zebrać trochę więcej głosów.  Nie można się przed wyborami połączyć, bo wtedy jeden wódz musiałby się podporządkować innemu wodzowi, a w „partii nowego typu” (tylko takie powstają w warunkach wyborów na listy partyjne) dla dwóch wodzów miejsca być nie może. Wyjątkowo wymowny jest tu przykład zarówno Kazimierza Marcinkiewicza jak i Marka Jurka, któremu Wielki Wódz odmówił nawet prawa do pięciominutowego wystąpienia i wyjaśnienia sytuacji! A kiedy kandydat na wodza musi, przed wyborami, podporządkować się innemu, to po wyborach, tak czy owak, konflikt natychmiast się ujawnia i koalicja „trzeszczy”, albo szybko pęka. A jak pęka, to co pozostaje? Założyć własną partię lub zginąć! „Partia o Muerte!”  Nie każdemu bowiem jest dana spokojna synekura, jak np. Kazimierzowi Marcinkiewiczowi.

 

No, ale z tą partią też nie jest tak słodko. Na konferencji zorganizowanej przez studentów NZS na KUL w dniach 16 – 17 kwietnia „Jakiej ordynacji wyborczej potrzebuje Rzeczpospolita?” wystąpił poseł PO Janusz Palikot i zapewnił zebranych, że w obecnych warunkach Marek Jurek nie ma cienia szansy na założenie nowej partii, która umożliwiłaby mu ponowne wejście do Sejmu. Wyjaśnił, że jest to niemożliwe z bardzo praktycznego powodu: obecne parlamentarne partie polityczne utrzymywane są przez wszystkich obywateli i otrzymują wielkie pieniądze z budżetu państwa. „Klub parlamentarny” został więc zamknięty i nikt nowy nie ma będzie w stanie  sforsować tej bariery. Pięknie to się komponuje z konstytucyjną zasadą równości wyborów , bo już od czasów Orwella wiemy doskonale, że jak są równi, to muszą też być i równiejsi. Nikogo więc nie dziwi fakt, że Trybunał Konstytucyjny zajmuje się wszystkim, tylko nie tym, jak się ma do Konstytucji obecna ordynacja wyborcza. Ważne jest tylko to, żeby obywatele byli przekonani, ze w warunkach prawdziwej demokracji a la III czy IV RP nie ma sensu ani zakładanie jakiejkolwiek nowej partii, ani liczenie na Trybunał Konstytucyjny, ani na zmianę ordynacji wyborczej! Jak już to wszyscy sobie w pełni uświadomimy, to będziemy żyli długo i szczęśliwie, a obecne partie polityczne będą mogły spokojnie robić to, co zechcą.

 

Inną stronę tego zagadnienia stanowi ciekawostka, że Marek Jurek to już co najmniej trzeci marszałek Sejmu, dokonujący rozłamu w partii, która go na to najwyższe stanowisko wyniosła! Teoretycznie marszałek Sejmu jest drugą osobą w państwie, jednakże sposób jego elekcji powoduje, że de facto ma on jedynie być tubą i instrumentem jego partii, wykorzystywaną do forsowania, per fas et ne fas, rozwiązań i decyzji, jakich ta partia sobie życzy. Ponieważ wiadomo kto rządzi w partii i, na ogół wcale nie jest to Pierwsza Osoba w Państwie, więc w przypadku gdy stanowisko marszałka Sejmu obejmuje kandydat  z wielkimi osobistymi ambicjami politycznymi, prędzej czy później musi dojść do konfliktu. Z jednej strony stałe konflikty z niepokorną częścią Izby Poselskiej, z drugiej strony konflikty merytoryczne i personalne w swojej partii – w efekcie powstaje coś takiego, co powoduje, że oglądający to wszystko zwykli obywatele nabierają co raz większej niechęci do Sejmu i idei parlamentaryzmu.

 

 

Ta rola marszałka Sejmu jest całkowicie na opak z europejskimi tradycjami parlamentaryzmu, w tym z parlamentaryzmem polskim. Warto uświadomić sobie, że np. w brytyjskiej czy kanadyjskiej Izbie Gmin Speaker jest wyłaniany w drodze tajnego głosowania spośród wielu kandydatów. Po wyborze opuszcza on szeregi swojej partii i jego zachowanie musi cechować bezstronność, a nie nieustanne walki o przeforsowanie partyjnych rozwiązań. Speaker nie bierze udziału w głosowaniach, chyba, że ma miejsce równy podział głosów – wtedy jego głos rozstrzyga. Speaker to prawdziwy arbiter elegantiarum parlamentarnych obyczajów,  a nie partyjny lider, któremu pomyliły się stołki. Dlatego Michael Martin, Speaker Brytyjskiej Izby Gmin, może sprawować swoją funkcję już drugą kadencję, od roku 2000, podobnie jak jego kanadyjski odpowiednik Peter Millikan, który to zaszczytne stanowisko objął w styczniu 2001. Oczywiście, taka sytuacja jest zrozumiała i naturalna, kiedy marszałek Sejmu zawdzięcza swoje stanowisko głosom wyborców i przed nimi jest odpowiedzialny, a nie wtedy, gdy na ten wysoki urząd dostaje się w wyniku niejasnych, zakulisowych gier i przetargów.

 

Wszyscy w Polsce widzimy absurdalność i fałszywość tych sytuacji, ale daleko nie wszyscy zdajemy sobie sprawę z czego to wynika. Wielu, może nawet większość, skłonna jest upatrywać w tym kwintesencję naszych szeroko reklamowanych wad narodowych: warcholstwa, bezmyślności, nielojalności, kombinatorstwa i wszystkiego, które jego jest. Jakby nie chcemy dopuścić myśli, że nasz ustrój polityczny, w szczególności ordynacja wyborcza do Sejmu, to jak zmuszenie nas do chodzenia w spodniach tylko z jedną nogawką: ani w lewo, ani w prawo, nadają się takie spodnie tylko do wyścigów w workach, a śmiechu przy tym co nie miara!

 

Żegnamy Marka Jurka bez specjalnego żalu i bez współczucia. Ostatecznie to w jego szufladach leżą, od kilku lat, listy z podpisami ponad 750 tysięcy obywateli polskich, którzy ,domagają się referendum w sprawie zmiany ordynacji wyborczej do Sejmu i wprowadzenia zasady jednomandatowych okręgów wyborczych. Miejmy nadzieję, że jego następca – czy następczyni – potraktuje bardziej serio to, co zapisano w art. 4.1 Konstytucji. A zapisano tam, że władza w Rzeczypospolitej nie należy ani do Pierwszej Osoby, ani do Drugiej, ani nawet do jeszcze ważniejszego od nich Premiera, tylko do Narodu.

 

 

Wrocław, 23 kwietnia 2007

Strona Ruchu JOW Pomóż wprowadzić JOW

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka