Po wyborach samorządowych w Warszawie okazało się, że do rady miasta w Warszawie dostała się córka generała odpowiedzialnego za wprowadzenie w Polsce stanu wojennego. To dosyć zaskakujący wybór, szczególnie w zestawieniu z faktem, że do rady nie dostał się żaden przedstawiciel ruchów miejskich. Jednak, jeżeli uwzględni się fakt, że kandydatka startowała z dzielnicy zamieszkanej przez wielu wojskowych emerytów, to ten wybór już mniej dziwi. Demokracja ma swoje prawa i nie sposób kwestionować jej wyborów.
Sukces pani Jaruzelskiej, która szła do tych wyborów z zamiarem obrony praw emerytów wojskowych, a szczególnie ich rodzin, nie jest dla niektórych szczytem kariery, jaka rysuje się przed nową radną Warszawy. Oto były premier Leszek Miller ogłasza, że lewica powinna wystawić panią Jaruzelską, jako kandydatkę w prezydenckich wyborach w 2020r. Nie wiem, czy tej rekomendacji lewica może zaufać, wystarczy tu wspomnieć poprzednią kandydatkę pana Millera na urząd prezydenta, ale, skoro i obecny szef LSD, pan Czarzasty, widzi Monikę Jaruzelską, jako liderkę lewicy w wyborach do parlamentu w 2019r, to ta kandydatura staje się jednak poważna. Pytanie tylko, czy krzykliwi przedstawiciele liberalnej lewicy nie zaczną oponować przeciwko takiej kandydatce, w związku z jej niektórymi wypowiedziami, chociażby na temat "tęczowego piątku" w szkołach podstawowych, czy też programu "500+". Liberałowie z PO pewnie będą oburzeni jej stwierdzeniem, że "PiS nie wziął się z Marsa", a jest skutkiem 8 letnich rządów Platformy.
Bardzo trzeźwe oceny pani Jaruzelskiej, w niektórych sprawach, nie zmieniają jednak faktu, że jeżeli zacznie odgrywać ważną rolę w polskiej polityce, to stanie się też zakładniczką tych sił, które do tej polityki ją wprowadzą. Taka zależność, gdyby pani Jaruzelska objęła ważną funkcję w państwie, byłaby pierwszym krokiem do przyjęcia reguł narzucanych Polsce przez lewacko-liberalnych decydentów UE i akceptowanych przez polityków totalnej opozycji. Czy w takiej sytuacji nie byłoby bardzo prawdopodobne udzielenie przez Unię Polsce jakiejś "bratniej pomocy", co z historii bardzo źle się nam kojarzy? Przecież już teraz UE nadmiernie interesuje się naszym krajem, a to wyraźna zasługa tych, co "wiedzą lepiej", którzy są "prawdziwymi patriotami" i jako tacy "uprzejmie donoszą" na własny kraj, zresztą, nie tylko do Unii. Zwolenników unijnej interwencji w Polsce już teraz nie brakuje, potrzebni są nowi? Źle by to wyglądało, gdyby ważny polityk z lewicy straszył nas unijnymi sankcjami, twierdząc, że to dla dobra Polski, a, co gorsze, gdyby chciał wprowadzać w naszym kraju jakiś stan "nadzwyczajnej konieczności", bo tak rzekomo stanowią unijne traktaty. Czy czegoś by to nam nie przypominało? Mam nadzieję, że pani Jaruzelska nie wejdzie na taką drogę.