Ciekawić mogą powody, dla których ludzie rezygnują z aktywnego uczestnictwa w obrzędach. Kiedy ktoś nas pyta, dlaczego postępujemy tak, a nie inaczej, nasz rozum stara się sprokurować jak najbardziej logiczną odpowiedź, w którą zresztą zaczynamy natychmiast wierzyć. Nie mam powodu sądzić, że byli wierzący kłamią, po prostu czasami chcemy sobie (tudzież innym) wytłumaczyć za pomocą racjonalnych argumentów coś, co opiera się głównie na uczuciach, emocjach, wrażeniach, sympatiach i antypatiach.
Jak więc ludzie tłumaczą, dlaczego porzucili Kościół?
„Zbyt wielu chrześcijan postępuje w sposób niechrześcijański”
„Religia to opium dla ludu”
„Racjonalne myślenie dyskwalifikuje religię”
„Brak jakichkolwiek dowodów naukowych na istnienie jakiegoś stwórcy”
„W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę nie wierzę”
„Raczej dużo bardziej sam się uczę, badam i podejmuję decyzje, niż słucham kogoś innego”
„Widzę, że zorganizowane grupy religijne bardziej dzielą niż łączą”
„Myślę, że najwięcej zła popełniono z powodu religii”
„Nie wierzę już w religię zinstytucjonalizowaną. Nie chodzę na nabożeństwa. Uważam, że religia jest bardzo osobistą rozmową między mną i moim stworzycielem”
„Religia nie jest już religią. To biznes – chodzi tylko o pieniądze”
„Skandale seksualne duchowieństwa”
„Nauczanie Kościoła o homoseksualności”
„Nie mam konkretnej religii, bo jestem otwarty i uważam, że nie ma jednej dobrej czy złej religii”
„Myślę, że coś tam istnieje, ale nie umiem wskazać jednej religii”
„Obecnie skłaniam się ku duchowości, ale nie jestem pewien. Wiem, że wszędzie mogę modlić się do mojego Boga. Wierzę w siłę wyższą, ale do tego nie jest mi potrzebny Kościół”
„W zasadzie przestałem chodzić do kościoła kiedy poszedłem do college’u i tak już zostało. Nigdy nie byłem superreligijny”
„Nie praktykuję żadnej religii i nie chodzę do kościoła ani nie uczestniczę w żadnych obrzędach kościelnych”
„Nie mam czasu chodzić do kościoła”
Badania zostały przeprowadzone na Amerykanach, ale mogłyby pasować i do Europejczyków. Jak widać o odejściu od praktyk religijnych decyduje ciekawsza oferta światopoglądowa, niedostateczne przywiązanie emocjonalne do wyznawanych wcześniej zasad i przekonań, negatywna ocena poczynań instytucji, która miała być przewodnikiem duchowym. To samonapędzająca się machina: młodzi odchodzą od Kościoła, to w znacznym stopniu wpływa na kulturę, kultura wpływa na kolejne roczniki, te jeszcze szybciej się laicyzują, i nagle widzimy, że tego procesu nie da się już zatrzymać samą perswazją czy frazesami o tym, na jakich to podwalinach wyrosła nasza cywilizacja. Kto nie chce zauważyć zmian, jakie zachodzą w otaczającym go świecie lub na te zmiany pomstuje, wychwalając przeszłość i dawne obyczaje, ten skazuje się na mentalny skansen. Nie chodzi o to, żeby podążać za tłumem, ale żeby nie tupać nóżką i nie wydziwiać na to, że tłum nie podąża za nami.
Z takim podejściem nie zgadza się pewien młody wierzący człowiek, który mocno krytykuje mentalność swoich rówieśników:
Po części ma rację, opisując powszechne zaganianie i wszechogarniający konsumpcjonizm, odrzucenie sacrum i komercjalizację uczuć, nie dostrzega jednak, że owa domniemana wielkość chrześcijaństwa to tylko jego emocjonalny odbiór. Tu nie chodzi jedynie o zanik potrzeby rozwoju duchowego, tylko o porzucenie bardzo konkretnej i wymagającej doktryny. Zarówno wierzący w Boga, jak i świeżo upieczeni ateiści i agnostycy odtrącają Kościół, gdyż ten w zamian za przestrzeganie określonych nakazów i zakazów niczego już nie oferuje. Ani nie sprawdza się ani jako przewodnik na drodze do poznania Istoty Wyższej, ani jako wyznacznik dobra i zła.
Tu musimy zadać sobie pytanie, czy naszych przodków cechowała bardziej rozwinięta potrzeba obcowania z Absolutem niż dzisiejszą młodzież, czy może byli po prostu inaczej wychowani, ukierunkowani na bezkrytyczną wiarę w naukę Kościoła poprzez socjalizację i wpływ otoczenia, a nie osobiste wewnętrzne dążenia? I czy dzisiejsza kultura (wraz z jej bękartem – popkulturą) sprowadzają mieszkańców krajów pierwszego świata do roli bezmyślnych pochłaniaczy dóbr materialnych i odbiorców niekończących się wirtualnych bodźców? Wydaje mi się, że jest wciąż mnóstwo piękna i wspaniałości do podziwiania, wciąż wiele szlachetnych idei do wspierania, wciąż sporo wartościowych rzeczy do przeczytania, obejrzenia czy wysłuchania. Podobnie jednak jak przejście z niezdrowej diety na zdrową, zamiana estetycznej papki na poruszającą duchową strawę wymagałaby kilku wywierających wpływ na jednostkę czynników: świadomości szkodliwości danego produktu, możliwości znalezienia lepszego oraz ambicji, żeby ten lepszy produkt nie tylko regularnie spożywać, ale i rozsmakować się w nim. A wszyscy wiemy, jak to jest: zazwyczaj sięgamy po to, co łatwo dostępne, tanie, smaczne i... popularne.
Jeśli już jednak mowa o lepszym zamienniku czy wręcz leku na degrengoladę, bylejakość i prymitywizm świata, to czy na pewno miałby nim być Kościół? Warto na spokojnie rozważyć, co się dzieje z młodym pokoleniem, zrobić rachunek sumienia, a potem przyjąć konkretną strategię działania.
Naiwnością jest sądzić, że Kościół wygra z kulturą, zwłaszcza oferującą tyle ścieżek, stylów życia, możliwości samorealizacji. Czasy świetności tej instytucji już minęły, straciła bowiem swoją najważniejszą kartę przetargową: zbawienie. W dobie dostępu do mediów, kiedy wszyscy już wiemy, że przeciętny ksiądz nie musi górować nad przeciętnym świeckim ani moralnością, ani mądrością, a bywa, że i arcybiskup walnie taką durnotę, że można się tylko skrzywić z niesmakiem, nie ma mowy o powrocie do dawnego modelu „zarządzania” duszami. Jeśli Kościół chce przetrwać, musi porzucić marzenia o roli niekwestionowanego autorytetu moralnego, za jaki przez tysiąclecia uchodził, i stać się raczej pokornym wsparciem dla potrzebujących, czy to w kwestii materialnej, czy emocjonalnej, czy duchowej. Z pewnością wielu księży, zakonników i zakonnic wywiązałoby się z tego zadania znakomicie.
A co Was trzyma przy Kościele lub od niego odrzuciło?
Komentarze