Karolina Nowicka Karolina Nowicka
979
BLOG

Wirtualna pułapka

Karolina Nowicka Karolina Nowicka Media Obserwuj temat Obserwuj notkę 82


Zadajmy sobie kilka uczciwych pytań: Czy jesteśmy wolni od wpływu mediów? Czy padające z ekranu TV oraz monitora komputera newsy nie odbijają się na naszym postrzeganiu świata? Czy filmy, seriale, artykuły, debaty i blogi nie modelują w jakimś stopniu naszego myślenia? Jak zmieniały się pod wpływem tego, co czytacie i oglądacie, Wasze poglądy, upodobania, wartości? A może nie zmieniły się wcale?

W niniejszym wpisie skupię się tylko na jednym medium, a konkretnie – tym, z którego obecnie korzystamy. Chyba na każdego zagorzałego użytkownika treści, z jakimi się spotyka, mają mniejszy lub większy wpływ. To nie musi być topornie prowadzona propaganda, wystarczy wielokrotne powtarzanie jakiejś tezy, przedstawienie w korzystnym świetle danego modelu myślenia i odczuwania, zmasowana krytyka jakiegoś zjawiska – i sam nie wiesz kiedy, a już zaczynasz w to wierzyć. Nie chcę tutaj demonizować Internetu. To wspaniałe źródło informacji, rozrywki, przyjemności oraz możliwości. Jest to jednak także ultraśmierdzące szambo pełne chamstwa, podłości, głupoty, kłamstwa i fanatyzmu. I chyba dorwało już każdego z nas. Walczymy o swoją rację, ciążymy ku podobnie myślącym, dyskredytujemy świadectwo oponenta. Sprawia nam to przyjemność. A czy daje poza tym coś jeszcze?

Od kilkunastu lat czytam artykuły, newsy, fora, blogi. Dzięki temu mam jakie takie pojęcie, co się dzieje na świecie, co myślą inni ludzie, w jakim kierunku podąża cywilizacja, co knują politycy, etc. Uczestniczę w dyskusjach, podważam cudze zdanie, feruję wyroki. Zagłębiałam się w rzeczy piękne i pouczające, ale i totalne gówno. Czasami nie mogłam uwierzyć, że ktoś może wygłaszać określone poglądy. A jednak. Niezła lekcja pokory. Na początku niemal zawsze próbowałam z takimi ludźmi polemizować, dopóki nie zrozumiałam, że to strata czasu. Złota zasada każdej dyskusji: nie myśl, iż przekonasz człowieka o skrajnie odmiennym światopoglądzie, że się myli, gdyż on patrzy na ciebie jak na kompletnego idiotę. :)

Zadaję samej sobie pytania: Czy to przez Internetowe doświadczenia nie przepadam za konserwatystami czy może Internet wzmocnił moje wcześniejsze uprzedzenia? Czy to dzięki temu medium jestem zainteresowana przyrodą i jej dewastacją, czy może ten temat zawsze wywoływał u mnie emocje, a wirtual jedynie je podsyca? Czy zawsze byłam aż tak niechętna religii, czy zniechęciłam się po przeczytaniu katolickich forów tudzież tekstów o podłościach i głupocie Kościoła? Czy zawsze byłam taka wredna i pyskata, czy to tutaj wyzwoliła się we mnie bestia? ;) A może nie ma sensu roztrząsać takich spraw? Przed Internetem oddziaływało na mnie otoczenie, rodzina, znajomi, książki, filmy. Człowiek cały czas się zmienia, ewoluuje, nawet jeśli w danym momencie wydaje mu się, że będzie się trzymać swoich obecnych przekonań po wsze czasy. Internet po prostu to... przyspiesza.

W pewnych sprawach nie mam wątpliwości: To Internet nauczył mnie podejrzliwości wobec islamu, karmiąc newsami z no-go zones i zwierzeniami człowieka, który sporo przebywał w krajach muzułmańskich. To Internet sprawił, że na około rok zakochałam się w filozofii Korwin-Mikkego i to Internet mnie z tego zauroczenia wyleczył. Uświadomił mnie, jakim problemem w krajach pierwszego świata jest konsumpcjonizm, przy okazji zaznajomił z ideą minimalizmu. Dzięki niemu mogłam przez półtora roku rozmawiać z ludźmi, którzy byli adoptowani, wychowani przez nastoletnie i/lub samotne matki oraz poznać całe spektrum postaw wobec tych form rodziny. Wyrobiłam sobie zdanie na temat pomocy społecznej i stałam się zwolenniczką rozwiązań systemowych, filozofię „wszystko ureguluje wolny rynek” zostawiając mentalnym małolatom. To właśnie Internet pokazał mi, że starzy ludzie nie są ani trochę mądrzejsi od młodych, a zaznajomieni z możliwościami wirtuala potrafią być równie chamscy i fanatyczni (czy może nawet bardziej). I za tę wiedzę jestem wdzięczna.

Niestety, Wielka Sieć wpłynęła na mnie także bardzo negatywnie. Po latach blogowania i wyrażania opinii, a także czytania blogów, artykułów i komentarzy czuję się tak, jakby moja głowa została... zhakowana. Za dużo myślę o tym, co piszą inni ludzie, zbytnio się przejmuję, za wiele rozważam, zbyt łatwo daję się wciągnąć w polemikę na jakiś durny temat. Weźmy taki Salon24: przecież to jeden wielki śmietnik, w którym, owszem, trafi się nierzadko jakaś perełka, ale na ogół jest to nawał cudzych myśli, uczuć i przekonań. Potwornie uzależniający fast food dla umysłu. Co mnie właściwie, kurna, obchodzi, co ktoś myśli o Żydach, ekologach, politykach, celebrytach, Kościele, moralności, popkulturze, demokracji, LGBT, koronawirusie? Porównywanie cudzego subiektywnego punktu widzenia z własnym jest, ekhm, emocjonujące, ale takich punktów widzenia są miliony, a każdy podparty mocnym przekonaniem o własnej racji (łącznie ze mną). Powinnam raczej czytać o faktach, konkretach, wydarzeniach i w ten sposób wyrabiać sobie zdanie. Tylko czy ci, którzy na pozór tylko relacjonują rzeczywistość, choćby i profesjonalnie, nie przemycają własnego punktu widzenia?

Powtórzę: w blogosferze trafiają się wpisy interesujące, pouczające, czasami nawet mądre (według mojej subiektywnej opinii). Cóż jednak z tego? Przecież zapomnę o nich w przeciągu kilku godzin, chyba, że... włączę się w kolejną bezsensowną utarczkę. Immanentną cechą Internetu jest ciągła zmienność: news goni news, notka goni notkę. Chcąc być „na bieżąco”, trzeba wciąż czytać, czytać, czytać. A jak by ktoś chciał jeszcze uzyskać w miarę obiektywny obraz rzeczywistości, musiałby zaglądać na kilka różnych portali dziennie i porównywać masę artykułów. Naturalnie prawie nikt, nawet ja, nie ma na to czasu ani ochoty. Czasami ktoś się postara i wyszuka w kilku miejscach informacje pasujące mu do jego hipotezy. Niemniej zweryfikowanie wiarygodności owych informacji przekracza zarówno nasze zdolności intelektualne, jak i wiedzę.

Przykład: popełniłam kiedyś notkę o głupocie antyszczepionkowców. Wyszukałam popierające ten punkt widzenia informacje, wkleiłam linki do tekstów omawiających ten problem. Odrzuciłam to, co według mnie było nawiedzonym bełkotem ignorantów. Uważam, że lepiej szczepić niż nie szczepić, gdyż wierzę bardziej argumentom zwolenników. Ale przecież nie jestem lekarzem! Po prostu pewne rzeczy wydają mi się mądre, a inne głupie; wiarygodne lub naciągane; logiczne lub nie. Pod tą notką wykwitło sporo komentarzy prezentujących odmienne spojrzenie na ten problem; komentatorzy powołali się na inne dane, mające na celu zdeprecjonowanie oficjalnego stanowiska medycyny. I co z tego wynikło? Czy ktoś kogoś przekonał? Czy jak zwykle wiedza mieszała się tutaj z wiarą i przekonaniami?

Patrzę na te swoje notki i w większości jestem z nich zadowolona. Czasami mogłam się mylić, palnąć jakąś głupotę, bywało, że przyznałam komuś rację, ale z całą pewnością nie wstydziłam się poglądów i zazwyczaj twardo broniłam swojego stanowiska. Lubiłam (lubię?) wywołać „gównoburzę”, rzucając jakiś kontrowersyjny temacik. Odpieranie krytyki sprawiało mi przyjemność. Tylko... po co to wszystko? Po to ten ciąg wpisów, o których pamiętają już chyba tylko moi najzagorzalsi wrogowie? Dla emocjonalnej satysfakcji? Żeby zapełnić to swoje smutne życie? Po co te niekończące się refleksje i autorefleksje? Po co ta szermierka słowna? Przecież to bez sensu. To czysta mentalna masturbacja. Nie warto. Człowiek powinien żyć w realu, działać, podejmować decyzje, reagować na świat! A nie uciekać do wirtuala, żeby tam uczestniczyć w zbiorowej polemicznej orgii. Coraz częściej dochodzę do wniosku, że rozsądniej byłoby oglądać dziecinne filmiki z kotami czy o UFO niż walczyć o swoją rację z ludźmi, których i tak nie przekonam (ani oni nie przekonają mnie).

Najważniejsze jest to, co człowiek ma w głowie. To właśnie determinuje jego życie. To, co czujemy, myślimy czy w co wierzymy, wpływa na to, jak postępujemy. Jeśli masz w głowie śmietnik, to w pewnym momencie nie wiesz już, czego się trzymać. I czujesz się ŹLE. Rzeczywistość schodzi na dalszy plan. Zawaliłam sobie umysł masą tekstów i opinii, w większości napisanych przez ludzi nieszczególnie mądrych, za to zafiksowanych na jakiejś idei. Założę się, że na setki wpisów i tysiące komentarzy zaledwie kilka procent wpływa na nas pozytywnie, wnosi coś dobrego do naszego życia. Jeśli jednak przykryje się te kilka procent mądrych tekstów górą intelektualnego łajna, to zgadnijcie, na czym będą żerować nasze umysły...

Oczywiście nie rzucę Internetu. Nikt z nas nie rzuci. Musimy (chcemy? powinniśmy?) wiedzieć, co się dzieje na świecie. Warto jednak zadać sobie pytanie, co nam bytność w Sieci daje, a co odbiera. Co czytamy, co robimy, o czym rozmawiamy. Zauważmy, że większość ludzi po prostu wrzuca tutaj bezkrytycznie to, co ma we własnej głowie, zarówno teksty pouczające lub przynajmniej sensowne, jak i durne, prymitywne, wskazujące na mocne ograniczenie autora. Czy wieczne polemiki polegające na przerzucaniu się swoim punktem widzenia czynią nasze życie lepszym, ciekawszym, mądrzejszym? Owszem, należy się cieszyć, iż przeciętny człowiek, nawet debil, może wyrazić swoje zdanie. To wielka siła Internetu. Kiedy jednak potrzebujesz się dokształcić, dowiedzieć czegoś nowego, rozstrzygnąć jakąś kwestię, nie powinieneś pytać o zdanie debila, ani nawet człowieka rozgarniętego, lecz nie mającego solidnej wiedzy. Szukasz wiadomości na jakiejś wiarygodnej stronie, czytasz opinie ekspertów. Tymczasem większość z nas, jak zauważyłam, podczas dyskusji linkuje zazwyczaj artykuły z jakiejś gazety, a nie opracowania naukowe.

Czy zatem nie tracimy tutaj życia, nie marnujemy czasu, którego żadne z nas nie ma przecież za wiele? A może się mylę? Może właśnie to usiłujemy robić? Czasami zastanawiam się, czy potrafilibyśmy jeszcze funkcjonować bez Wielkiej Sieci. Pewnie wrócilibyśmy do telewizji i gazet, każdy do swojej „jedynie słusznej i wiarygodnej”, z tą różnicą, że kłótnie prowadzilibyśmy w realu. Czy to uchroniłoby nas przed popadnięciem w tak drastyczne podziały? Śmiem wątpić. I czy w ogóle warto rezygnować z ognistych dysput, choćby i bezowocnych? Warto jednak pamiętać, że od samego gadania, wałkowania różnych tematów i ciskania gromami w oponenta nic się w naszym świecie nie zmieni. Świat bowiem można zmienić dopiero wtedy, gdy się ruszy dupę sprzed komputera.


Miłośniczka przyrody, wierząca w Boga (po swojemu) antyklerykałka, obyczajowa liberałka. Lubię słuchać audiobooków, pisać na Salonie, rozmawiać z ludźmi w Necie. W życiu realnym jestem odludkiem, nie angażuję się społecznie, właściwie to po prostu spokojnie wegetuję, starając się jakoś uprzyjemnić sobie tę swoją marną egzystencję. Mało wiem i umiem, dlatego każdego, kto pisze sensownie i merytorycznie bardzo cenię. Z kolei wirtualne mądrale, które wiedzą jeszcze mniej ode mnie, ale za to uwielbiają kłótnie i nie stronią od ad personam, traktuję tak, jak na to zasługują.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura