Znalezione na Onecie:
I to jest sedno problemu: Kościół NIGDY nie oczyści się sam z siebie. Będzie do końca kąsać, opluwać, oskarżać, ewentualnie wyniośle milczeć i nakazywać milczenie karnym podwładnym. Ten przeklęty moloch tak naprawdę chroni nie tyle upadłych księży, ile samego siebie. Megakorporacja nie może pozwolić sobie na utratę zaufania klienteli, nie wolno nam dopuścić do jej bankructwa – zdaje się głosić zaślubiony Bogu (a może raczej Jego adwersarzowi?) biskup Napierała. W takich chwilach słowa Chrystusa, który rzekomo nikogo nie osądzał, są jak znalazł. Mają w zamierzeniu zamknąć usta każdemu, komu „zależy na Kościele”.
Niestety dla tej samozwańczej oblubienicy Boga, czasy, kiedy ogół społeczeństwa traktował duchownych jak elitę, bezpowrotnie (oby!) minęły. W dużej mierze zawdzięczamy to mediom, które co i rusz ujawniają kolejną aferę. Nagle moi kochani pobratymcy obudzili się w świecie, w którym zarówno księża, jak i reszta „świętych krów” (celebryci, autorytety moralne, artyści) okazali się być skurwieni, umoczeni, żałośni, bardzo dalecy od etycznej doskonałości. Niektórzy chyba wciąż jeszcze nie mogą w to uwierzyć i płodzą skądinąd piękne notki wyrażające ich najwyższe zdumienie, oburzenie, potępienie. A przecież każdy myślący człowiek zdaje sobie sprawę, że tak jak aktor jest tylko do oglądania i słuchania, a nie do prawienia morałów, tak osoba wyświęcona jest zwyczajnym, ułomnym człowiekiem, bez szczypty boskości, za to mocno ukierunkowana na realizowanie polityki swojej „firmy”.
Zastanawia mnie, ileż to razy jeszcze usłyszymy bełkot o nieosądzaniu, o przebaczeniu, o miłości Boga? Ciekawe, że wstrzymywanie się z potępieniem zalecają nie ofiary, lecz sprawcy bądź wspólnicy zbrodni, ewentualnie ludzie żywo zainteresowani podtrzymywaniem iluzji o moralnej nieskazitelności swojego „gniazda”. I to właśnie sprawia, że przypowieść o jawnogrzesznicy można o kant dupy potłuc.
Komentarze