Karolina Nowicka Karolina Nowicka
489
BLOG

Co w życiu ważne, czyli o ludziach i książkach

Karolina Nowicka Karolina Nowicka Osobiste Obserwuj temat Obserwuj notkę 11



No i nie ma już babci. Odeszła (według mnie) dość niespodziewanie. Wydawać by się mogło, że jeszcze trochę pożyje, nawet w takim stanie. Ojciec twierdzi coś zupełnie innego: wszystko w niej wysiadało, organizm przestawał pracować. I to chyba on ma rację, gdyż ostatni raz, kiedy ją widziałam, na dziewięć dni przed śmiercią, nie miała już siły nawet mówić. Po prostu trwała, w tym potwornym, bolesnym bezruchu, udręczona tą sytuacją, raz przytomna, raz osuwająca się w nieświadomość. Zostałam z przygnębiającą niepewnością, czy zachowałam się jak należy, czy nie powinnam była jednak odwiedzać jej częściej, bo może ona by chciała... A może jednak nie chciała, może była tak zmęczona, że tylko jej przeszkadzałam?

Z pewnością nie zachowałam się jak należy wobec drugiej, starszej babci, która odeszła w 2018. Te cholerne wyrzuty sumienia, że mając ją obok, w sąsiednim pokoju, ograniczałam się do „oporządzenia” jej i przyniesienia jedzenia, nie pragnąc kontaktu czysto towarzyskiego, chociaż wiedziałam, że ona czuje się samotna. Ech... Mogłabym o tym nie myśleć, ale... chcę. Chcę żałować. Zmarnowałam dany mi czas, a co gorsza, nie dałam drugiej osobie tego, co powinnam była: swojej obecności. Z drugiej strony – kogo ja oszukuję? Pomiędzy mną a matką mamy nigdy nie było specjalnej więzi.

No więc nie mam już babć (dziadkowie odeszli znacznie wcześniej). Wypada się cieszyć, że dożyły sędziwego wieku. Smucić, że koniec był cholernie przykry. Co po nich pozostało? Garść (być może zniekształconych) wspomnień i... masa szpargałów. Synowie babci już się uporali ze znaczną ich częścią, rozdzielili pomiędzy siebie pamiątki i zdjęcia, wymienili okna, żeby wolne już (jak to wstrętnie brzmi) lokum prezentowało się lepiej. Tata zaprosił mnie w zeszły czwartek, żeby mu trochę pomogła przy sprzątaniu. Dziwnie było chodzić po tym 60-cioletnim mieszkaniu, którego głównej (i jedynej) lokatorki już między nami nie było. Kawał historii, w tym odrobinka mojej. Najwcześniejsze święta, będący chlubą osiedla pobliski plac zabaw, wielokrotne wizyty i pogawędki przy herbacie czy słodkim trunku. Było-minęło. Koniec zszargał nam wszystkim nerwy (mniej chyba zresztą najmniej). Człowiek jest jedynym zwierzęciem, które wie, że umrze. Wie to od najmłodszych lat, tyle, że po prostu o tym nie myśli. Dopiero w pewnym wieku uderza cię, że twój czas się kurczy, że prędzej czy później ostatnie ziarenko piasku w klepsydrze życia spadnie do dolnej komory – i trzeba będzie podać dłonie „zegarmistrzowi światła”. Tak, rozckliwiam się. To chyba lepsze od obojętności.

Zachęcona przez tatę, przejrzałam to, co zostało i wybrałam sobie kilka ładnych drobiazgów na pamiątkę. Czułam się, jakbym szabrowała. Babci nie ma już od dwóch miesięcy, lecz jej „duch” unosi się w powietrzu, prawdopodobnie dobrotliwy, łagodny i powściągliwy jak za życia, kto wie jednak, czy nie przywiązany do tego skrawka przestrzeni tudzież umieszczonych w nim artefaktów. No widzisz, babciu, trzeba ocalić, co się da. Przede wszystkim, targana z jednej strony lekkim wstydem, jakbym naruszała prywatność zmarłej, ale z drugiej niemałą całkiem pożądliwością, przywłaszczyłam sobie kilkadziesiąt książek, których stan i treść wydały mi się zadowalające, a których tata już nie chciał. Bez skrupułów odrzuciłam literaturę wojenną, patriotyczną, socjalistyczną. Jakieś stare, zapewne już nieaktualne pozycje naukowe, rozpadające się bestsellery dawnych lat, albumy o malarstwie czy sztuce bodajże łowickiej, coś tam o leśnictwie i poległych w czasie wojny leśnikach (kłania się dziadek). Zabawne: znalazła się nawet jedna książka o Leninie.

Co zakosiłam, pardon, uratowałam? M. in. „Króla szczurów” Clavella, „Przymierze” Kossak, „Czerwone węże” Boguszewskiej, „Potępienie Paganiniego” Winogradowa, „Porywy” Antoniny Sokolicz (z okładki, którą zaraz wyrzucę z uwagi na jej opłakaną kondycję: „zasłużona działaczka polskiego ruchu robotniczego, urodzona bla bla bla, zginęła bla bla bla. Jest czynna na wszystkich niemal odcinkach pracy kulturalno-oświatowej – organizuje prelekcje, odczyty, pracuje ofiarnie w teatrach prowincjonalnych [...]” – ha! porządna baba! :)) Jeden album ze zdjęciami lasu i opiewającą uroki tego ekosystemu poezją. A na deser: kilkanaście pozycji z serii „Literatura na świecie” (głównie lata 80-te). Nie wiem, po jaką cholerę toto zbieram, za wysokie to dla mnie progi. Dopiero w domu, rozkładając wszystko na półkę, zorientowałam się, że w jednym z tych maleństw znajduje się – o matko! – calutkie „49 idzie pod młotek” Pynchona! Przypomniało mi się, jak mój dawny profesor od literatury amerykańskiej widowiskowo się „załamał”n a wieść, że nasza grupa nie przeczytała jego ulubionego (przynajmniej wówczas) autora. :)

Odkładam książeczkę na wierzch, żeby o niej nie zapomnieć. Jeszcze jedna cegiełka do zaliczenia, osobny świat do wessania w głąb umysłu. Tyle ich czeka. Cała masa. Po co ja właściwie zbieram te cholerne książki, skoro większości z nich nie zdążę, a może nawet – o zgrozo! – nie zechcę przeczytać? Łudzę się, że to dla potomka (potomkini), biorę jednak pod uwagę, iż może potraktować moje zbiory jak niepotrzebny balast. Nie chcę o tym zbyt długo myśleć, za bardzo mnie to przygnębia. Co teraz? Co ze mną? Powinnam wrócić do lektur, które pochłonęłam za młodu, żeby je skonfrontować ze swoim dojrzalszym (?) odbiorem świata. Jak ja właściwie dałam radę przejść przez całego „Don Kichote”? Czy warto ponownie brać się za „Egipcjanina Sinuhe”, skoro pamiętam mniej więcej fabułę oraz przytłaczający smutek, jaki we mnie wywołała? A może nie od rzeczy byłoby po raz drugi przejść przez „Władcę pierścieni”? Eee, takie tam głupie dylematy. Czytać należy przede wszystkim dla przyjemności.

Wydawać by się mogło, że to tylko książki. Martwe przedmioty. Czy nie liczy się przede wszystkim treść, którą można wszak wygodnie i ekologicznie (!) pobierać z czytnika? Weźmy na przykład książki o zwierzętach, które podsuwam dziecku, chcąc je zapoznać z wyglądem i nazewnictwem zaludniających Ziemię stworzeń. Córce się to podoba, owszem, lecz prędzej czy później zaczyna mazać po kartkach, a nawet je wydzierać. Po którymś z rzędu akcie wandalizmu dokonanym na pięknym albumie (prezencie od najlepszej przyjaciółki) definitywnie odebrałam go dziecięciu i odłożyłam na półkę. Niech czeka na lepsze czasy. Ale już „Leksykon zwierząt od A do Z” z 1994 został przeze mnie spisany na straty; nie chciało mi się przyklejać z powrotem kilku wydartych pod rząd stronic, zdecydowałam więc z rezygnacją, że oddaję dzieło w niszczycielskie łapki malucha. Obecnie jesteśmy na etapie wycinania obrazków. Świętokradztwo? Cóż, to samo spotkało wcześniej typowo dziecięcą książkę o faunie: rozszarpana przez córeczkę, została następnie skrupulatnie przeze mnie obsmyczona z co ładniejszych zdjęć i rysunków. Ba! Kiedyś wycięłam co ładniejsze malunki ze starego albumu o malarstwie, jednego w wielu, które moi rodzice chcieli wyrzucić (no właśnie: komu oni oddadzą swoje książki? :)). Partner próbował sprzedać je na Allegro, nie było jednak popytu. Może powinniśmy je zanieść do antykwariatu? Albo nawet wystawić koło śmietnika? (To nie takie głupie. Co najmniej kilkanaście razy wyłożyłam niechciane książki w miejscu publicznym – przystanek, murek, pojemnik na odzież używaną – w nadziei, iż znajdą swojego „pana”. Nie twierdzę, że było to mądre, wydało mi się jednak najlepszą opcją.)

O ile trochę żałuję wzmiankowanych pozycji, o tyle dla pewnych literackich tworów nie mam litości. Weźmy choćby coś tak na pozór niewinnego, jak „Twardziel” Jacka Londona, rzecz nabyta niedawno i trochę bezmyślnie, z uwagi na autora. Kierowana podejrzliwością, sprawdzam lekturę w Internecie i okazuje się, że to skrócona wersja „Bellew Zawieruchy”. Trafia mnie szlag. Nienawidzę wykastrowanych, ugrzecznionych, skróconych wersji dawnych dzieł! Najchętniej bym je spaliła. Oczywiście jest gorzej: niektóre płody wyobraźni są tak durne, źle napisane czy wręcz paskudne, że należałoby je raz na zawsze unicestwić. Ktoś powie: kwestia gustu. Możliwe. Ale jeśli jakiś klecha mógł nakazać dziatwie spopielenie „Harry'ego Pottera”, to dlaczego ja nie miałabym uratować potencjalnego czytelnika przez intelektualnym i duchowym gwałtem, jakiego mogłaby na nim dokonać beznadziejna literatura? :)

W ogóle z książkami jest jak z ludźmi: część wybitna, część do dupy, a większość – na trzy z plusem. Na ogół zaś bratamy się z tymi, którzy/które po prostu do nas pasują. A co z tymi, których/które odrzucamy czy zaniedbujemy? Czasem bez cienia żalu pozbędę się jakiejś lektury, potem jednak żałuję. Podobnie jest z ludźmi. Z moimi babciami chociażby. Kiedy żyły, odwiedzałam je dość rzadko, choć i tak częściej niż pozostałe wnuki. Kiedy już ich nie ma, coś rwie lekko serce, kłuje i dokucza. Czegoś brakuje. Wyrzuty sumienia. Czy słuszne? Nie wiem. Wszystko przemija, a my możemy jedynie płynąć w przyszłość, uchwyciwszy się nici czasu. Patrzymy, jak pękają cudze nici, a na ich miejsce pojawiają się nekrologi, puste mieszkania oraz stos niepotrzebnych już rzeczy. Tak, ludzie „zużywają się” szybciej niż książki. I nie da się ich już odzyskać, odkupić, nacieszyć się nimi ponownie.

Dlatego taką zbrodnią na samym sobie jest marnowanie czasu, energii i nerwów na rzeczy nieistotne. Na błahostki, pierdoły, walące po oczach newsy, które prowokują nas do bezsensownych utarczek. Nie, nie trzeba być – a nawet nie wolno – ignorantem, nie mającym pojęcia, co się wokół dzieje. Starajmy się jednak oddzielić prawdę od fałszu, lub przynajmniej rzeczy dla nas istotne od wszechobecnego informacyjnego i publicystycznego chłamu.


Miłośniczka przyrody, wierząca w Boga (po swojemu) antyklerykałka, obyczajowa liberałka. Lubię słuchać audiobooków, pisać na Salonie, rozmawiać z ludźmi w Necie. W życiu realnym jestem odludkiem, nie angażuję się społecznie, właściwie to po prostu spokojnie wegetuję, starając się jakoś uprzyjemnić sobie tę swoją marną egzystencję. Mało wiem i umiem, dlatego każdego, kto pisze sensownie i merytorycznie bardzo cenię. Z kolei wirtualne mądrale, które wiedzą jeszcze mniej ode mnie, ale za to uwielbiają kłótnie i nie stronią od ad personam, traktuję tak, jak na to zasługują.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości