Karolina Nowicka Karolina Nowicka
255
BLOG

Ludzie są głupi. Tak, ty też.

Karolina Nowicka Karolina Nowicka Kultura Obserwuj notkę 38


Jakiś czas temu oglądałam sobie na YouTube filmiki, z których jeden traktował o kulturze Korei Południowej. Dowiedziałam się, że w tym kraju kłócenie się młodej osoby ze starszą jest uważane za wyjątkowo niegrzeczne, niezależnie od tego, kto ma rację. Pierwszą myślą było: „Jak to dobrze, że w naszym kraju można opierdolić starszych”. I natychmiast zaczęłam tę myśl analizować. Dlaczego to właśnie przyszło mi do głowy? Czy nie uczono mnie szacunku dla starszych? Ale zaraz, przecież dorosłam w kulturze promującej indywidualizm, przebojowość, swobodne wyrażanie własnego zdania, asertywność... Czy wszystko, co myślę, jest jedynie odbiciem kultury, w której się wychowałam?

W pewnym artykule przeczytałam kiedyś, że rozum służy jedynie wytłumaczeniu nam samym decyzji, które podjęła za nas podświadomość (czy jakoś tak). Chociaż to bolesne, to chyba nie sposób się z tym nie zgodzić. Ludzie uważają się za istoty racjonalne i zdolne oddzielić emocje od rozumu. Czy naprawdę tak jest? Każdego dnia podejmujemy setki decyzji, pozornie kierując się namysłem, a w rzeczywistości uczuciami, instynktem bądź intuicją. Powielamy wdrożone nam schematy i podążamy ścieżkami, które wybieramy na bazie przeczuć i przyzwyczajeń. Czy zdajecie sobie sprawę z tego, ile czynników wpływa na nasz umysł? Jak bardzo nasze wybory są podszyte tym, co zobaczyliśmy czy usłyszeliśmy wcześniej, co zapadło nam w podświadomość, co wywarło na nas wrażenie?

Czy to się Wam podoba czy nie, jesteśmy wszyscy „więźniami” własnego mózgu; nie możemy myśleć inaczej niż myślimy. Tym samym nie jesteśmy w stanie zmienić się na własne życzenie. Wszelkie zmiany, jakie w nas zachodzą, dzieją się bez naszego udziału. Nie kształtujemy samych siebie, kształtują nas oddziałujące na naszą psychikę bodźce. Oczywiście nie każdy bodziec ma taką samą wagę; nasz mózg selekcjonuje informacje pod kątem wiarygodności i przydatności. Nie oznacza to jednak, że selekcjonuje rozważnie. Przeciwnie, jesteśmy ukierunkowani na dawanie wiary temu, co nam się podoba, a odrzucanie tego, przeciwko czemu buntuje się nasze serce. I uwierzcie mi, że potrafimy każdy swój wybór wspaniale przed sobą i światem zracjonalizować.

Za kilka miesięcy wybory. Zwolennicy PiSu po raz kolejny zetrą się ze zwolennikami PO-KO (czy jak tam się to teraz zwie), każda ze stron w głębokim poczuciu, że to oni mają rację, oni myślą samodzielnie, oni kierują się rozumem, a nie emocjami. A przecież obydwie strony są głęboko zideologizowane, buzujące od przekonań i uprzedzeń, przekonane, że opcja przeciwna oznacza gorsze życie, wykluczenie, poniżenie, ba, nawet zdradę narodową. Ludzie mają skłonność do wyolbrzymiania niedociągnięć przeciwnika, pomniejszania zaś i tłumaczenia własnych niepowodzeń. Czytałam wywody zarówno entuzjastów obecnego rządu, jak i opozycji. Zauważyłam, że nawet inteligentni, oczytani ludzie są stronniczy, agresywni i niezdolni do polemiki. Każdy wierzy, że walczy (głównie słowem) o wyższe dobro, o sprawiedliwość i panowanie mądrości. Wszyscy naraz nie mogą mieć racji. (Za to możliwym jest, że nie ma racji żadna ze stron.)

Czy można się temu dziwić? Człowiek postrzega świat przez pryzmat określonych idei, a tych sobie nie wybieramy. Tak, drogi Czytelniku, nie wybrałeś sobie poglądów. Ty je tylko możesz racjonalizować, tłumaczyć i uzasadniać, głównie przed samym sobą. I nie zmienisz swoich poglądów ot tak, choćbyś nawet chciał. Naturalnie można do czegoś tam przekonać bliźniego, są to jednak kwestie marginalne, nie zmieniające całokształtu mentalności. Nie przekonamy zwolennika swobodnego dostępu do aborcji, że każde życie jest święte, gdyż ten ma to po prostu w dupie. Że co? Że to podłość? Że tak myśleli naziści? To kolejny przykład myślenia podszytego emocjami. Nikt, absolutnie nikt nie zmieni poglądów tylko dlatego, że nazwiecie go nazistą, faszystą, komuchem czy lemingiem. Za to niemal na pewno zacznie Wami gardzić i opowiadać, jak to zetknął się z falą hejtu ze strony ciemnogrodu.

Kiedy zastanawiam się, czy dyskusja z oponentem ideologicznym jest możliwa, zawsze przychodzi mi na myśl jedna rzecz: brakuje nam wspólnego założenia moralnego. Podstawy, dogmatu, twierdzenia, którego a) nie będziemy podczas dyskusji kwestionować oraz który b) będziemy tak samo rozumieć. Wówczas i tylko wówczas mielibyśmy jakąś – małą, bo małą, ale jednak – szansę na porozumienie. Jak jednak życie pokazuje, nawet identycznie rozumiane założenia (np. o prawie do wolności osobistej czy o wyższości życia ludzkiego nad pieniądzem) nie chronią przed wywiedzeniem z nich zupełnie różnych wniosków. W świecie, w którym oddziałują na nas miliony czynników, w którym obowiązują rozmaite trendy, modele wychowania, przekazy – jesteśmy skazani na płynięcie tymi prądami, które porwały naszą świadomość (a zwłaszcza podświadomość) w dzieciństwie i młodości oraz które utrwalały bądź obalały w nas przekonania w wieku dojrzałym. Oczywiście tych prądów, choć wiele, jest jednak ograniczona ilość, stąd płyną z nimi nie jednostki, a grupy. Tworzą się plemiona, kółka wzajemnej adoracji, subkultury. I jeśli trafisz do właściwej grupy, Czytelniku, będziesz miał już niemal stuprocentową pewność, że masz rację, gdyż Twoje poglądy znajdą w końcu uznanie otoczenia. :)

Żeby było jasne: nigdy i nigdzie nie krytykowałam kierowania się uczuciami. To one czynią nas szlachetnymi, pomagają ustalić zasady moralne i priorytety, czynią otwartymi na drugiego człowieka. Problemem staje się, gdy nie jesteśmy naszych uczuć świadomi lub wyobrażamy sobie pyszałkowato, że kierujemy się wyłącznie żelazną logiką. A przecież życie i relacje międzyludzkie to nie matematyka (jak chcieliby niektórzy). Musimy zaakceptować własną nieracjonalność, emocjonalność i niemożność dogadania się z każdym, tak jak musimy zaakceptować to, że bardzo często się mylimy i że nasze postrzeganie świata jest subiektywne. Chcielibyśmy wierzyć, że nasza interpretacja i ocena rzeczywistości są prawidłowe, czy jednak jeśli występują między nami aż takie rozbieżności, to czy na pewno właśnie my mamy rację? Przypuszczam, że nie da się tego w żaden sposób zweryfikować.

Rzecz w tym, że niektórzy (większość) nie są tego świadomi. Do końca będą twierdzić, że ich przekonania, wiara i poglądy to... wiedza. Prawdopodobnie muszą tak myśleć, inaczej nie mieliby odwagi pisać tego, co piszą czy robić tego, co robią. Mogłabym zrozumieć, jeśli naprawdę wierzą, iż działają w imię Boga lub wyższych wartości. To dość powszechne i całkowicie naturalne. Nie mogę jednak zrozumieć, gdy ktoś uparcie twierdzi, że zawsze kieruje się głównie zdrowym rozsądkiem, rozumem, logiką, pomimo iż jego słowa czy zachowanie świadczą o głębokim emocjonalnym zaangażowaniu (w czym w zasadzie nie ma niczego złego). To oznacza, że nie jest świadomy tego, co dzieje się w jego własnym umyśle.

Może to właśnie jest najtrudniejsze? Poznać swój własny umysł? Czy jest to w ogóle możliwe?


Miłośniczka przyrody, wierząca w Boga (po swojemu) antyklerykałka, obyczajowa liberałka. Lubię słuchać audiobooków, pisać na Salonie, rozmawiać z ludźmi w Necie. W życiu realnym jestem odludkiem, nie angażuję się społecznie, właściwie to po prostu spokojnie wegetuję, starając się jakoś uprzyjemnić sobie tę swoją marną egzystencję. Mało wiem i umiem, dlatego każdego, kto pisze sensownie i merytorycznie bardzo cenię. Z kolei wirtualne mądrale, które wiedzą jeszcze mniej ode mnie, ale za to uwielbiają kłótnie i nie stronią od ad personam, traktuję tak, jak na to zasługują.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura