Taki króciutki news:
W niemieckim Szwarcwaldzie dwaj młodzi mężczyźni zabili butelką zagrożonego wyginięciem głuszca, po czym zostali pobici i zatrzymani przez grupę świadków swego czynu. Zajście wyjaśnia policja.
Co mi przyszło do głowy:
- Ludzie w krajach rozwiniętych są coraz bardziej wrażliwi na los zwierząt. Jak się okazuje, potrafią się nawet posunąć do przemocy wobec tych, którzy zwierzęta krzywdzą. Czy oznacza to, że zaczynamy postrzegać siebie samych jako część przyrody, a nie jej panów?
- Jak daleko można/trzeba się posunąć w obronie zwierzęcia? Przypomina mi się tutaj casus mojej idolki, Dian Fossey, która bezwzględnie tępiła kłusowników. Dla niej goryle były ważniejsze od atakujących je ludzi.
- Ludzie litują się nad biednym głuszcem, a co z mordowanymi w rzeźniach krowami, świniami, królikami? Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal?
- Nie miałam nigdy do czynienia z narkotykami, ale wszystko, co o nich czytałam i słyszałam tudzież wszystko, co czytałam i słyszałam o alkoholu (czy raczej jego nadużywaniu) wskazuje na to, że jedno i drugie upadla człowieka i czyni skorym do czynów obrzydliwych, a nawet okrutnych. Dlaczego potępiamy jedno, a aprobujemy drugie?