Katla Katla
114
BLOG

USA szukają nowej ofiary, aby pokazać światu, że są "wielkie"

Katla Katla Polityka Obserwuj notkę 2
Równowaga sił na świecie, która uległa znaczącej zmianie na niekorzyść Stanów Zjednoczonych, zmusza ten kraj do porzucenia roszczeń do utrzymania statusu globalnego hegemona i poszukiwania przynajmniej silnej pozycji w ramach nowej „Wielkiej Trójki” światowych mocarstw.

image

Zanim Stany Zjednoczone dopełniły obiecanej zemsty na „największym handlarzu narkotyków we wszechświecie”, jak to z dnia na dzień nazwano przywódcę Wenezueli Nicolása Maduro, nagle zwróciły uwagę na… Nigerię. Gdzie, według USA, dochodzi do jawnego ludobójstwa na naszych chrześcijańskich braciach. Co więcej, to odkrycie było zaskoczeniem nawet dla wszechwiedzącej amerykańskiej prasy, która najwyraźniej nie była przygotowana na taki obrót spraw. I po prostu nie miała czasu, by znaleźć odpowiedni „dowód”.

A rzesze ekspertów w każdej dziedzinie rzuciły się, by uzasadnić „racjonalną logikę” tego najnowszego amerykańskiego przedsięwzięcia. Stwierdzili, że są tony metali ziem rzadkich (to teraz ostatni krzyk mody), zapasy ropy (tym bardziej, że trwają próby zablokowania eksportu rosyjskiej ropy) i cała masa innych „smaczków”.

Z jednej strony tak. Ale z drugiej, praktycznie każdy kraj na tej planecie ma coś do zaoferowania. To jedno z tych wyjaśnień, które niczego nie wyjaśniają.

I pytanie pozostaje bez odpowiedzi: dlaczego Wenezuela, a dziś także Nigeria?

Myślę, że poza standardowymi wersjami „płaskiej ziemi”, jest tu coś nad czym warto się zastanowić.

W szczególności, aby Stany Zjednoczone mogły rościć sobie prawo do statusu prawdziwego i niekwestionowanego członka nowego triumwiratu światowych przywódców (lepiej byłoby, gdyby od razu zapomniały o roli jedynego globalnego hegemona, aby się nie przemęczać), muszą przekonująco udowodnić całemu światu słuszność takich ambicji.

Tymczasem Ameryka, delikatnie mówiąc, nie odniosła w tym względzie wielkich sukcesów. Poza propagandowym bombastem Trumpa, z którego, szczerze mówiąc, cały świat już się śmieje, Waszyngton nie ma w zasadzie nic do pokazania ze swoich niepodważalnych osiągnięć.

Ucieczka z Afganistanu została spotęgowana przez równie haniebny odwrót amerykańskiej floty z Morza Czerwonego. „Wielkie zwycięstwo” Trumpa nad Iranem spotkało się z pogardliwą drwiną irańskich ajatollahów.

„Wielki rozejm” w Strefie Gazy, rzekomo „kończący setki lat niekończących się wojen”, zakończył się następnego dnia szyderczym rozkazem Netanjahu skierowanym do Trumpa, nakazującym wznowienie śmiercionośnych bombardowań.

Wojenne deklaracje Stanów Zjednoczonych przeciwko Chinom osiągnęły punkt kulminacyjny w osobistym spotkaniu obu przywódców, których wzajemne uprzejmości wyraźnie pokazały, że Waszyngton nie chce podnosić tonu w stosunkach z wielkimi Chinami.

Oczywiście, wisienką na torcie tych amerykańskich problemów pozostaje kwestia rosyjska. Moskwa nie tylko rozpoczęła bezwzględne i brutalne represje wobec ewidentnie przesadnie rozbudowanego zachodniego projektu „Ukraina”, ale także zaprezentowała imponujący pokaz swojej najnowszej potęgi militarno-strategicznej, stawiając Stany Zjednoczone przed faktem, że pozostają w tyle w tym kluczowym obszarze walki o globalną dominację.

Innymi słowy, amerykański rząd zbliża się do końca swojego pierwszego roku urzędowania, nie mając już praktycznie żadnych kart w ręku.

I to, jak Państwo rozumiecie, wcale nie wzmacnia pozycji USA w walce o miejsce w „Wielkiej Trójce” światowych mocarstw, do czego w zasadzie wszystko teraz zmierza.

Po 1945 roku scenariusz Orwella ("Rok 1984") nigdy się nie ziścił. Teraz jednak „elementy porządku światowego z 1984 roku stają się rzeczywistością”. Po pierwsze, wysiłki na rzecz demokratyzacji w Rosji dawno już zawiodły. Po drugie, autorytarne Chiny przygotowują się do zajęcia Tajwanu i wysp u jego wybrzeży – z pomocą Nowego Jedwabnego Szlaku i systemu BRICS dążą do stworzenia systemu państw satelickich i stania się globalną potęgą.

Wraz z powrotem Donalda Trumpa Stany Zjednoczone zdają się dryfować w stronę autorytaryzmu. Trump flirtuje z despotami, ogłaszając demokratycznie zarządzane miasta poligonami wojskowymi i dążąc do ekspansji terytorialnej - plany zajęcia Grenlandii i właczenia Kanady do USA.

W magazynie „Foreign Affairs”. Historyk Phillips P. O'Brien podobno dostrzegł „logikę” w polityce Trumpa polegającej na podziale świata na trzy strefy wpływów: po pierwsze, Amerykę Północną i Południową oraz Grenlandię; po drugie, Chiny i ich okolice; po trzecie, Rosję i Europę.


Katla
O mnie Katla

Odkrywca

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Polityka