Czy niedługo tabliczki wjazdowe do Poznania zostaną zastąpione tablicami "Posen"? Czy w ramach promocji Szlaku Cesarsko-Królewskiego w Poznaniu będziemy czcili jego niemieckich - tymczasowych - władców?
Te świadomie prowokacyjnie przerysowane pytania stawiam w sytuacji, gdy jeden z poznańskich przewodników po mieście zaproponował publicznie uczczenie stosowną tablicą pamiątkową miejsca narodzin ... feldmarszałka Paula von Hindenburga. Tak, tak, tegoż niemieckiego poprzednika AdolfaHitlera!
Wszystko wskazuje na to, że Poznaniacy mają kłopot z własną przeszłością. Ciężko to pisać mnie, Wielkopolaninowi mającemu świadomość niemieckiego zła, jakie na naszych ziemiach się wydarzyło. Nie można jednak ignorować tych coraz częstszych - może nieświadomych - odwołań do niemieckich odniesień w historii i kulturze miasta.
Poznaniacy bardzo chwalą się za porządek, "porzundek", który odziedziczyli rzekomo po pruskim zaborze. Tu powstawały pierwsze polskie, choć pod niemieckim butem, instytucje (banki, towarzystwa gospodarcze, związki), które w wolnej Polsce stały się podstawą nowej polskiej państwowości. Są jednak tacy, którzy upatrują w tym tylko i wyłącznie "zasługi" Niemców, którzy roboty ich nauczyli. Jeśli takie przekomarzanie jest elementem jakieś knajpianej popijawy - pół biedy. Gorzej, gdy próbuje się takimi argumentami poważnie wyjaśniać wyższość Wielkopolski nad innymi.
Miasta mające "niemiecką przeszłość" zawsze będą miały kłopot w określeniu swojej tożsamości. Gorzej od Poznania ma oczywiście Wrocław, czy Szczecin, do których niezwykłe prawa ("odwiecznie niemieckich") roszczą sobie coraz liczniejsze rewizjonistyczne środowiska w Niemczech. Okazuje się jednak, że i Poznań nie jest wolny od takich dylematów.
Promowany Szlak Cesarsko-Królewski (w tej właśnie kolejności: po 1. cesarsko, po 2. królewski) to takie trochę historyczne wash&go - próba pogodzenia "historii polskiej" z "historią niemiecką". Jednym z elementów Szlaku jest Zamek. Potężny gmach obecnego Centrum Kultury Zamek to nic innego jak właśnie niemiecki ślad w historii miasta. Zamek cesarski – dawna rezydencja cesarza Wilhelma II – był najważniejszą i największą spośród budowli wzniesionych na początku XX wieku z inicjatywy władz pruskich dla podniesienia rangi Poznania- czytamy w oficjalnych materiałach o Zamku. Gdy zapadła decyzja o jego odnowieniu (chodziło o zdarcie brudnociemnej powłoki, która w wyniku zanieczyszczenia powietrza osiadła na murach obiektu) przez Poznań przetoczyła się wielka dyskusja co z nim dalej.
Wśród wielu pomysłów pojawił się i taki - promowany przez polskiego historyka !!! - by odbudować jego nieistniejące elementy, jak np. wieżę, by "przywrócić mu dawną świetność". Takich dyskusji przu okazji wytyczania SCK było mnóstwo - każda z nich balansująca na granicy wrażliwości historycznej.
Podobnym w wydźwięku jest propozycja upamiętnienia miejsca narodzin feldmarszałka Hindenburga. Co ciekawe, w liście otwartym skrytykował ją ... niemiecki dziennikarz z frankfurckiej (n.M) rozgłośni Hessischer Rundfunk. Napisał m.in., że "w ostatnich latach wiele szkół, placówitd. w niemieckich miastach, które kiedyś nosiły nazwisko Hindenburga, zmieniło patronów. Byłoby w mojej ocenie bardzo dziwne, dyby akurat Polacy powrócili do jego uczczenia, chociażby na szczeblu lokalnym".
Przypadek Szlaku Cesarsko-Królewskiego, Zamku, upamiętnienia Hindenburga to ciągły kłopot Poznania w odniesieniu się do swojej historii. Widać wielką trudność, jaką mają historycy, lokalni politycy, czy szerzej elita poznańska w określeniu tego, co ma być typowo poznańskim znacznikiem jego charakteru.
To może kompleksy wobec Krakowa, który ze swojej, też niełatwej historii, uczynił jednak przyjemną dla duszy reklamówkę swojej tożsamości?
Inne tematy w dziale Kultura