Margaret Atwood, Palące pytania. Fot. K.M.Mączkowski
Margaret Atwood, Palące pytania. Fot. K.M.Mączkowski
Krzysztof Mączkowski Krzysztof Mączkowski
97
BLOG

Margaret Atwood, Palące pytania

Krzysztof Mączkowski Krzysztof Mączkowski Literatura Obserwuj temat Obserwuj notkę 2
Literatura dająca nadzieję swym pięknem, siłą przekazu i różnorodnością może być wielkim orężem w kształtowaniu jutra.

Nie znam twórczości Margaret Atwood. Słyszę jedynie, że jest szalenie interesująca. Ona i jej twórczość. Przyznając wobec siebie, że nie przeczytam w swym życiu wszystkich interesujących książek, w tej sprawie jestem zdany na opinie innych. To mi wystarcza.

Dlaczegóż więc sięgnąłem po jej Palące pytania. Eseje aktualne z lat 2004-2021? Z kilku powodów. Właśnie dlatego, że jest znakomitą pisarką i uważną obserwatorką życia; dlatego, że jako uważna i wrażliwa obserwatorka jest w stanie zapewnić niezłą ucztę literacką. Również z tego powodu, że są to eseje, i to jeszcze obejmujące tak obszerny zakres czasowy. To może być wada w przypadku pismaków, ale w wypadku Atwood jest to absolutną zaletą.

Łączy w sobie tę niezwykłą wrażliwość, która pozwala wyciągać na światło dzienne sprawy niecodzienne, które nie zawsze stanowiły w określonym momencie główny motyw debaty publicznej, ale poprzez odnoszenie każdej sprawy do szerszego kontekstu społecznego, kulturowego i nawet politycznego, jest w stanie odnieść do znaczących dla całej ludzkości.

Palące pytania to swoistego rodzaju pamiętnik z życia i jej relacja z oglądu spraw, które się działy w tym czasie. To eseje, przemówienia akademickie, to refleksje nad językiem, literaturą, kulturą, ale i sprawami świata. A pisane w XXI wieku są świeże, aktualne i wiele z nich pamiętamy – czasami jako miłe wspomnienia, innym razem jako dojmujące, przerażające i traumatyczne.

I pisze z wielkim znawstwem, nie mając oporów przed formułowaniem stanowczych sądów, jeśli coś wie lub do czegoś jest przekonana. I stawia veto tym wszystkim, którzy odmawiają prawa takim osobom jak Atwood do pisania o sprawach, którymi nie zajmują się na co dzień: „Ach, ta Margaret – mówią czasem ludzie. – To tylko powieściopisarka”. Owszem, jestem powieściopisarką i mam dzięki temu spore fory w dziedzinie odróżniania prawdy od fikcji: w przeciwieństwie do wielu polityków wiem, gdzie między nimi jest granica.

Nie ma chyba tematów, których by nie poruszyła – łącznie z bliską mi tematyką środowiskową i bliskością relacji natura-kultura. Realia kanadyjskie, również te związane z ludami tubylczymi, dają w Polsce szansę na poznanie czegoś nowego, niezwykłego i unikatowego. Nawet dla mnie, uważnego obserwatora spraw środowiska i tematyki indiańskiej, jej obserwacje mają efekt pewnego novum wynikającego właśnie z jej punktu widzenia, jej wrażliwości i umiejętności pisania o nich.

Dodatkowo, sama Atwood ma zaletę, na którą mało kto może zwraca uwagę: jest Kanadyjką. To daje szansę na poznanie całkiem innej perspektywy niż amerykańska czy europejska. Oczywiście, sąsiedztwo amerykańskiego sąsiada i jej znajomość spraw europejskich skutkują obecnością tych obszarów w jej esejach, ale jednak całe commentarium jest kanadyjskie, a więc całkowicie inne od tych, w których zazwyczaj się poruszamy.

Jest dociekliwa, uważna i nie idzie na intelektualne skróty. Stawia trudne i ciekawe pytania i zmusza do myślenia. Gdy swego czasu została zaproszona na konferencję pn. Jak zmienić świat? zaczęła się zastanawiać: Po pierwsze, co to znaczy „zmienić”? Po drugie, co znaczy „jak”? i po trzecie, co znaczy „świat”? […] Ilekroć ktoś proponuje wszechogarniającą utopijną zmianę, pojawia się problem, co zrobić z jej przeciwnikami. Każdy plan naprawy ma tę mroczną stronę i dlatego niektórzy (na przykład ja) denerwują się, gdy pada rzucone mimochodem słowo „postęp”. Postęp – dla kogo albo dla czego? Czy ktoś z Państwa zastanawiał się kiedyś nad losem przeciwników zmian, które sam proponuje lub wdraża?

To, co podoba mi się w twórczości eseistycznej Margaret Atwood to wyraźnie wyczuwalny optymizm, wyraźnie zarysowana nadzieja, a przynajmniej skłonność do tłumaczenia jasnych stron życia, nawet jeśli współistnieją z tymi ciemniejszymi: Między rokiem 1950 a 1960 przewalił się maccartyzm, pokazując nam, jak krucha może być demokracja, ale wypłynął też Elvis, który postawił na głowie piosenkę i taniec.

A na pytanie Czy została jeszcze jakaś nadzieja? odpowiada wprost: … zawsze jest jakaś nadzieja. Ona stanowi naszą nieodłączną część. Jest zaraźliwa: tam gdzie istnieje, przybywa jej, bo dzięki nadziei ludzie podejmują wysiłek. A przyszłość będzie od nas wszystkich wymagać właśnie wysiłku. I może to w istocie znaczą zombie: są nami, ale pozbawionymi nadziei. Życzę jej państwu.

Ja też. Literatura dająca nadzieję swym pięknem, siłą przekazu i różnorodnością może być wielkim orężem w kształtowaniu jutra. Życzę nadziei i lepszego jutra. Przy każdej książce i każdego dnia.

Margaret Atwood
Palące pytania. Eseje aktualne z lat 2004-2021
Wielka Litera, 2022




Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura