Jednym z haseł radykalnego ruchu ekologicznego jest Nie ma kompromisu w obronie Matki Ziemi.Wezwanie to towarzyszyło ruchom ekologicznym od dawna. Powstało zapewne wówczas, gdy drapieżna polityka przemysłowa grabiła bezmyślnie wielkie zasoby przyrody. A proceder dotyczył i wysoko rozwiniętego świata zachodniego, jak i państw bloku sowieckiego.
Było zapewne odruchem wściekłości ludzi bezradnie obserwujących masową dewastację wód, powietrza i degradacji zasobów przyrodniczych.
Kiedyś wmawiano nam, że zniszczenie środowiska jest cechą kapitalizmu, który nie kieruje się żadną wrażliwością – obecnie już tłumaczy się, że dewastacja środowiska to historyczna cecha państw socjalizmu. Gdziekolwiek on tam jeszcze pozostał.
To pomieszanie pojęć, ta manipulacja pojęciami prowadzi do tego, że współczesny ruch ekologiczny ma kłopoty z odniesieniem się do politycznej rzeczywistości. Ekolodzy bardzo łatwo dają się pakować do szuflady: radykalizm, lewica i bardzo szybko stają się demagogicznymi ekologistami. Z drugiej zaś strony idą na zbytnie ustępstwa w ocenach wpływu przedsięwzięć na środowisko, w imię komfortu bycia cywilizowanym ekologiem.
Jak w każdej dziedzinie życia publicznego, tak i w tym wypadku pozytywną cechą jest wyważanie emocji i racjonalizowanie postaw.
W ochronie środowiska taka wyważona postawa nazywana jest zrównoważonym rozwojem. Godzimy się na rozwój regionalny i rozwój gospodarczy stawiający na zaspokojenie potrzeb człowieka z jednoczesnym zważaniem na potrzebę zachowania zasobów środowiska przyrodniczego – chcąc nie chcąc, też potrzebnemu człowiekowi do normalnego życia. Nawet za cenę modyfikacji kierunków rozwoju.
Trzeba sobie zdawać sprawę z krytyki, jaka spada na zwolenników zrównoważonego rozwoju. Zarówno ze strony przeciwników idei ochrony środowiska, jak i radykalnych obrońców środowiska. Krytycy wszystkiego co zielone, podejrzewają kryptokomunizm, ekoradykałowie – zdradę ideałów.
Radykalni ekologiści (to jednak trochę inna kategoria, niż ekolodzy) argumentują to małą wiarygodnością, wręcz bałamutnością: „Przypomina postawę dziecka, które chce zjeść cukierka i jednocześnie go zachować. Alternatywny przebieg tej czy innej drogi też zaszkodzi przyrodzie, tylko może trochę mniej. Przyczyni się do wzrostu liczny samochodów i z czasem potrzeby budowania kolejnych dróg, które też kiedyś się zakorkują […] Łatwo akceptujemy fatalistyczną tezę technokratów, że ogólne zapotrzebowanie na energię musi wzrastać […] jak widać, na miejsce rozwiązanych problemów technologia stwarza kolejne …”.
Taka postawa bardzo łatwo prowadzi do negowania jakiegokolwiek rozwoju. Mało tego, taka postawa prowadzi do wyłączenia się z dyskursu dotyczącego zasad rozwoju. I nie wiem, czy dla ochrony środowiska jest to dobre.
Wszyscy uczestnicy takiej debaty doskonale wiedzą jak trudno utrzymać zainteresowanie sprawami środowiska. Albo z powodów niezrozumienia rangi takich problemów, albo też z powodu świadomego ich wypychania poza nawias dyskusji. Ciągle przecież pokutuje przeświadczenie, że ochrona środowiska blokuje rozwój. To oczywiście nieprawda. Jednak po to, by to prostować i przywracać należytą rangę tym problemom, trzeba w takiej dyskusji uczestniczyć. I mieć wpływ na podejmowane decyzje.
Autor cytowanej tu wypowiedzi, Olgierd Dilis (Dzikie Życie, kwiecień 2009) ma oczywistą rację narzekając na to, że w polskiej debacie energetycznej mówi się prawie wyłącznie o budowie nowych elektrowni i elektrociepłowni, o wzroście zapotrzebowania na energię, a prawie wcale nie mówi się o potrzebie jej oszczędzania. Jednak musi pamiętać, że i on, i jemu podobni, obrażając się na uczestnictwo w takiej debacie, sami sobie ograniczają szansę na forsowanie swojego punktu widzenia.
Twierdzi on, że „problemem jest sama technologia i system wartości, który ją gloryfikuje, powszechna akceptacja stałego postępu technicznego, wzrostu populacji oraz intensyfikacji produkcji, utożsamianie się z wysokim poziomem konsumpcji i używaniem wysoce skomplikowanych, często wymienianych urządzeń”. Odrzuciwszy ideologiczne narzekanie na wzrost populacji, można by się zgodzić z faktem nadprodukcji różnych dóbr, które do niedługim użytkowaniu stają się odpadami. Ale wyłączanie się z dyskusji o potrzebie ochrony środowiska, narzekanie na idee zrównoważonego rozwoju, zamykanie się w rezerwacie negowania wszystkiego, nie ograniczy tej nadprodukcji, a będzie po prostu przyzwoleniem na nią.
Narzekanie tu nic nie pomoże, trzeba czynnego działania.
Być może w czasach dominacji PR-u, mód, medialnych shows, jedynym sposobem na zaistnienie idei ekologicznych jest wpisanie się w nurt takiego postrzegania świata – czyli używania dla ochrony środowiska współczesnego języka popkultury. I tworzenia nowych mód – tym razem dla środowiska. To pytanie raczej o technikę działania, a nie o sensowność działania w ogóle.
Oczywiście, takie popowe gadanie i działanie na rzecz środowiska może przesłonić główny cel – jego ochronę. Istnieje ryzyko, że o ochronie środowisko będziemy tylko mówić, nic nie czyniąc. W takich sytuacjach istnieje ryzyko pojawiania się trendu do zajmowania się „zarządzaniem środowiskiem”, czy „gospodarowaniem środowiskiem”, a więc jego eksploatacją. Każde „zarządzanie środowiskiem” musi więc uwzględniać postulat ochrony środowiska. Bez takiego założenia zginiemy – my wszyscy zajmujący się ekologią – we wrzawie pustych haseł.
Współczesna ekologia musi posługiwać się nowoczesnym językiem – chociażby po to, by być zrozumianym w gronie technokratów. Bez przekonania decydentów żyjących niekiedy w świecie słupków i wskaźników, o sukcesie ochrony środowiska nie ma mowy.
Można oczywiście, jak monsieur Dilis, postulować tworzenie sojuszy „taktycznych ze środowiskami sceptycznymi wobec ekonomiczno-technologicznego wzrostu i postępu”, jednak trzeba również znaleźć dla niego realne przełożenie.
Myślę, że stawianie się poza głównym nurtem dyskusji i decyzyjności (!), powoduje frustrację, a przede wszystkim utwierdzenie większości w przekonaniu, że ekolodzy to świry.
Nie twierdzę, że głęboka ekologia – a więc duchowe fundamenty ochrony środowiska – jest pozbawiona sensu, jednak zamykanie się tylko na tym etapie nie jest zgodna z postulatem skuteczności działań proekologicznych. To nie jest zrównoważony rozwój – to zrównoważona kapitulacja.
Inne tematy w dziale Rozmaitości