Gdy Poznaniacy chcą wyrazić swoją dezaprobatę na jakieś zachowanie, tekst, zjawisko, mówią „poruta”. To taki odpowiednik młodzieżowego „obciachu”, „suchara” i „shita”.
Każde polityczne, kulturalne, społeczne podsumowanie roku w Poznaniu, w którym wskazuje się sprawy nieudane można okrasić takim określeniem. W 2009r. też tak było ...
Brak pomysłu na Wartę w mieście
To niestety błąd niewybaczalny i to ciągnący się od kilku lat. Poznań nie ma pomysłu na zagospodarowanie miejskiego odcinka rzeki, w sytuacji, gdy inne miasta z takiej okazji korzystają, lokalizując nad rzekami bardzo ciekawe projekty. Pisałem o tym wielokrotnie, pisać będę do upadłego.
O zainteresowaniu Wartą w mieście świadczą choćby liczne inicjatywy dotyczące rzeki w mieście – konkursy architektoniczne, konferencje, debaty, artykuły i rozmowy, ciągłe zainteresowanie mediów planami zagospodarowania miejskiego nabrzeża i każdą dosłownie inicjatywą projektowaną nad Wartą.
Miasto już dawno odwróciło się od rzeki, zaniedbało nabrzeże, zasypano tzw. stare koryto Warty (gdzie jest zlokalizowany dziś parking dla samochodów), nie ma pomysłu na zagospodarowanie obiektów poprzemysłowych na tym odcinku (słynny konflikt o zagospodarowanie Starej Gazowni: sprzedać prywatnemu deweloperowi, czy stworzyć prężne centrum kultury).
Plany miejscowe są wywoływane w częściach, nie ma – i już nie będzie – jednolitej koncepcji zagospodarowania całego miejskiego odcinka rzeki. Co z Ostrowem Tumskim? Co z Szelągiem? Co z terenami poprzemysłowymi na Starołęce? Czytelnikom spoza Poznania nic te nazwy nie mówią, jednak skala pytań bez odpowiedzi jest zatrważająca.
Nie ma wizji. Jedynym, zdaje się, pomysłem jest sprzedaż poszczególnych obiektów prywatnym nabywcom. We własności prywatnej i inwestowaniu przez prywatnych przedsiębiorców nie ma nic zdrożnego, jednak filozofia miasta – w tym, ale i prawie każdym innym wypadku – powinna być taka, że to miasto buduje wizję przestrzeni, planuje przestrzeń i zaprasza do jej realizacji przedsiębiorców, a nie że pod inwestora planuje się przestrzeń!
Kłótnie o Sołacz
To kolejny przykład na to, że miasto nie szanuje swojej przestrzeni.
Agresywne parcie do zabudowy otuliny jednego z najpiękniejszych poznańskich parków, do zabudowy obszaru, który – ze względu na olbrzymią wilgotność – do tego się nie nadaje jest co najmniej niezrozumiałe. A przede wszystkim potwierdza powszechną pretensję do władz miasta o uleganie dyktatowi deweloperów.
Ekskluzywne osiedle, które chce tam zlokalizować jeden z deweloperów mogłoby z powodzeniem – przy zachowaniu wysokich standardów i ekskluzywności – zostać zlokalizowane gdziekolwiek indziej. Wszak terenów o unikatowej wartości, które jednak do zabudowy się nadają, w Poznaniu jest więcej.
Na Sołaczu budowa osiedla może spowodować naruszenie stosunków wodnych w dużej części miasta (park leży w zlewni jednej z rzek płynących przez miasto), zatłoczenie kilku dróg i dewastacją części parku.
Przygotowywanie przez kilka (!) lat projektu miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego, ukrywanie prawdziwych wariantów zabudowy dzielnicy, dziwaczne podchody z decyzjami administracyjnymi tylko bardziej komplikują przejrzystość sytuacji związanej z Sołaczem.
Ochrona terenów zielonych w Poznaniu
Po nowelizacji ustawy o ochronie przyrody część terenów chronionych – w formie użytków ekologicznych, obszarów chronionego krajobrazu … przestała istnieć. To oczywiście łakomy kąsek dla tych, którzy naprędce chcieliby je zabudować. Dziesiątki takich przykładów możnaby wskazywać w mieście.
Bezruch miasta – bez wchodzenia w tej chwili kto miałby tę pracę wykonać – jest niezrozumiały. Emocje, które towarzyszą próbom objęcia Parku Cytadela (śmiało porównywalnego z nowojorskim Central Parkiem) statusem obszaru chronionego krajobrazu, dziwne urzędnicze interpretacje, które pozwalają jako teren zielony („biologicznie czynny”) uznać parking z ażurową powierzchnią (!) świadczą o braku świadomości, że ochrona terenów zielonych – poza oczywistymi funkcjami przyrodniczymi – to również zachowanie terenów rekreacyjnych i zachowanie różnorodności przestrzeni miejskiej.
Kłótnie o … jerzyka
Spory o problem ochrony jerzyka w mieście całkowicie rozbawia i jednocześnie załamuje. Jerzyk to mały, bardzo charakterystyczny ptaszek w dołu przypomina jaskółkę. Lata to to cały dzień z piskliwym głosem i wyjada komary. Gnieździ się – i to jego pech – w szczelinach murów i tynków na dużych wysokościach. Stąd jego obecność na osiedlach z wysokimi blokami.
W trakcie termomodernizacji (ocieplanie budynków) pracownicy niekiedy zaklejają ich gniazda, jeśli prace są wykonywane w trakcie okresu lęgowego. Innym problemem jest tworzenie miejsc do lęgów w budynkach już ocieplonych. I proszę mi wierzyć, można to zrobić z korzyścią dla ptaków, ale bez szkody dla ludzi. Ale proszę sobie też wyobrazić, że niełatwo jest przekonać miejskich urzędników z Wydziału Urbanistyki i Architektury oraz Wydziału Ochrony Środowiska (!) do stworzenia miejskiego programu ochrony tego gatunku.
Prosty program polegający m.in. na zleceniu ornitologom opracowania broszury na ten temat, skierowania pisma do administracji osiedli w sprawie ochrony miejsc lęgowych jerzyka, stworzenie proekologicznych standardów budowlanych promujących budownictwo przyjazne dla ptaków, wywołało kilkugodzinną (!) dyskusję na obradach Komisji Ochrony Środowiska i Rewitalizacji Rady Miasta Poznania.
Przedstawiciele WUiA lekceważąco machali rękoma, a reprezentanci WOŚ kierowali sprawę do Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska, wiedząc doskonale, że RDOŚ reaguje interwencyjnie wówczas, gdy coś złego się dzieje, a nie prewencyjnie. Nieudane stworzenie mody na ochronę jerzyka w Poznaniu (tak jak udało się stworzyć modę na ekodriving) również zasługuje na miano poruty.
Niektórzy współpracownicy prezydenta
Z jednoznacznym określeniem otoczenia prezydenta jest problem. Są znakomici fachowcy z gabinecie prezydenckim i w wydziałach (współpraca z nimi to czysta przyjemność, choć nie chcę wymieniać ich z nazwiska z obawy, że kogoś pominę), są też osoby kontrowersyjne.
Przez niejednoznaczność prezydenckiego otoczenia, mam wrażenie, że jest dwóch Ryszardów Grobelnych. Ten oficjalny, suchy, bez polotu i wyobraźni. Ale i drugi, mniej oficjalny – kompetentny, wrażliwy, mądry, wizjoner. Wiem, że w to trudno uwierzyć, jednak prezydent Poznania w rozmowach prywatnych, nawet półprywatnych, to naprawdę „w porzo” gość. Można z nim podyskutować (!), wysłucha (!!), zgodzi się (!!!). Problemem Ryszarda Grobelnego są moim zdaniem niektórzy jego doradcy i współpracownicy. Nie znam nikogo, kto mu doradza, jednak niektóre decyzje byłyby zapewne inne, gdyby mniej ich słuchał.
Najbardziej kontrowersyjny – to opinia wielu moim rozmówców – Piotr Kołodziejczyk, były sekretarz miasta, wyleciał z urzędu, kiedy na swoim blogu skrytykował prezydenta za złą politykę miejską, a wokół Michała Milewicza, doradcy medialnego, wybuchła niedawno burza, gdy okazało się, że jako „troll” komentował w bardzo niewybredny sposób cały poznański światek polityczny – zarówno z PiS, ale i z PO.
Niekonsekwentna promocja miasta
Poznań już „stawiał na sport”, na „akademicki Poznań”, „Warto tu żyć” i „miejsce spotkań” Teraz jest „miastem know how”, przez złośników nazywane „miastem hau hau”.
Poznań ma najwyraźniej problem z samookreśleniem swojego charakteru i przez to z wypromowaniem swoich walorów. Potencjałem Poznań jest podobny do Gdańska, Wrocławia, Łodzi, Krakowa – jednak w przeciwieństwie do nich nie umie wzbudzić skojarzeń o sobie w skali kraju.
Niesamowite jest to, że niezwykle udana światowa Konferencja Klimatyczna w grudniu 2008r., udany światowy Kongres Młodych Taize na przełomie 2009 i 2010, mniej znane, ale udane konferencje medyczne, ekologiczne i gospodarcze, nie natchnęły władz Poznania do promowania kongresowego charakteru miasta. Miasta nowoczesnego, mającego pomysł na siebie. Może nie poruta, ale żal utraconych szans.
Rozbrat
Żeby nie było, że Poznań jest miastem sztywnym, nowobogackim, bezbarwnym, bez iskry, mamy w mieście Rozbrat. Squot anarchistyczny, Stowarzyszenie Inicjatyw Ulica. Niezwykłe miejsce. Stworzone przez ludzi, którzy znaleźli swe oryginalne miejsce w życiu.
Poznański Rozbrat to kipiące pomysłami środowisko kultury alternatywnej. Wydają książki, organizują czwartkowe pokazy filmowe, prowadzą aktywną stronę internetową, tworzą niezależną myśl społeczną i kulturalną.
Starają się uczestniczyć w życiu publicznym Poznania – są uczestnikami Poznańskiego Okrągłego Stołu Odpadowego, lojalnej inicjatywy mającej na celu stworzenie nowych rozwiązań dla miejskiego systemu gospodarki odpadami., uczestniczą coraz częściej w licznych debatach dotyczących różnych miejskich problemów (plan zagospodarowania przestrzennego Sołacza, przyszłość Zakładów Cegielskiego, polityka społeczna, gospodarka mieszkaniowa).
Z tego środowiska wypłynęła ciekawa, choć zaskakująca, propozycja tzw. społecznej partycypacji w procesie tworzenia budżetu miasta. Propozycja dla niektórych kontrowersyjna, ale której moim zdaniem zlekceważyć nie można.
Nie dają o sobie zapomnieć, choć wydaje się, że miasto problem Rozbratu stara się mijać szerokim łukiem. Los Rozbratu w zajmowanym miejscu jest niepewny, mogą zostać usunięci. Problem dotyczy obecności tej wspólnoty na części działki zajmowanej przez miasto. Władze miasta mają wszelkie możliwości, by swoją decyzją ten teren pozostawić w gestii Rozbratu. By dać możliwość swobodnego tworzenia nowych pomysłów na kulturę, nowych pomysłów na wiele miejskich problemów. Poznańscy anarchiści udowodnili kilkakrotnie – co może dla wielu być zaskakujące – wolę konstruktywnych rozmów o mieście.
Jeszcze nie jest za późno, jeszcze można podjąć dobrą decyzję …
Sprawa Marcina Libickiego
To może wspomnienie przeszłości, jednak bardzo wymowne. Marcin Libicki, poznański polityk konserwatywnej i katolickiej prawicy, został wyrzucony z PiS.
Był jedną z niewielu podpór ideowej prawicy – Ładu i Wolności, później ZChN, potem PiS. Ten człowiek o szerokim spojrzeniu na sprawy państwa, niezwykle zasłużony w walce o powstrzymanie szkodliwego dla Polski – pod względem ekologicznym ekonomicznym i politycznym – Gazociągu Północnego (Bałtyckiego) musiał zakończyć swoją karierę polityczną.
Prezes PiS wykreślił go z list wyborczych do Parlamentu Europejskiego na podstawie bardzo nikłych „dowodów” na współpracę z SB. Prezesowi Kaczyńskiemu nie przeszkadzały w jego formacji osoby o wyraźnym PRL-owskim rodowodzie, ale miał kłopoty z uznaniem uczciwości politycznej Marcina Libickiego, ostatecznie potwierdzonej nowymi dokumentami. Z których wynika, że jest niewinny.
PiS głośno zapewniał o sprzeciwie wobec budowy bałtyckiej rury, a jednocześnie wyzbył się człowieka, który najwięcej w tej sprawie zrobił. Poznański tytuł poruty dla warszawskich decydentów politycznych.
Poznański (nie)porządek
Wydawałoby się, że takie zachowania, jak palenie śmieci w domowych piecach i zatruwanie sąsiadów, takie jak palenie liści na wolnym powietrzu i zadymianie sąsiednich ogródków, jak pozostawianie psich odchodów na trawnikach i alejkach spacerowych, nie są normą w Poznaniu. I że regulowanie tego prawnymi zapisami jest niepotrzebne. A jednak.
Dbałość o czystość otoczenia, porządek na ulicach w porządnym Poznaniu też niestety musi być gwarantowana uchwałami, regulaminami. I najgorsze jest to, że tego rodzaju problemy, potrafią zająć miejskich radnych przez pięć (!) godzin. Wiem co mówię …
Może to wina rozpolitykowania Rady Miasta. Wiele tu odnoszenia się do krajowych dyrektyw partyjnych i rachuby politycznej w popieraniu – bądź nie – prezydenta miasta…
Poruta? Szkoda …
I żeby nie było …
… że tylko źle, smutno i beznadziejnie w Poznaniu, na koniec jeden jasny punkt. Jest ich więcej, ale ten jeden na koniec tej wyliczanki.
To Grabaż. Krzysztof Grabowski, niegdyś lider punkrockowej Pidżamy Porno, obecnie pieśniarz innej kultowej kapeli - Strachy na Lachy - wskazuje, że można pójść w poprzek „większości”, że można swoją aktywnością zaprzeczyć stereotypom o ludziach, miejscach i opiniach. Jeśli Poznań rzeczywiście jest sztywny i nijaki, to ktoś taki jak Grabaż nie powinien się tu zdarzyć. Nonkonformista, buntownik, człowiek z fantazją, śpiewający o bólach przeciętnego człowieka stał się dla wielu wykładnią współczesnego myślenia o rzeczywistości, który mimo stereotypom (znowu!) potrafi myśleć o swoim kraju bez zadęcia, triumfalizmu, za to z pokorą i zwykłym ciepłym uczuciem.
O Grabażu i jego muzycznej drodze można napisać znacznie więcej, jednak warto tu wspomnieć o nagrodzie Giganta, Paszporcie Polityki, które uzyskał w ubiegłym roku. Grabowski po kilku latach milczenia powrócił głośnym protest-songiem „Żyję z kraju…”. Mocne słowa, jasny przekaz już się spodobały publice i są zgrywane w kilku stacjach radiowych. Tą piosenką – zapowiadającą kolejną płytę Strachów – w swoisty dla siebie sposób uhonorował ubiegłoroczne Święto Niepodległości 11 Listopada.
Tak więc Grabaż, Strachy na Lachy, mające tu na Salonie całkiem spore grono sprzymierzeńców, niech odkłamują powszechną opinię o Poznaniu i Wielkopolsce.
Tu też może być ciekawie …
Inne tematy w dziale Rozmaitości