Krzysztof Mączkowski Krzysztof Mączkowski
77
BLOG

Warto mieć marzenia ...

Krzysztof Mączkowski Krzysztof Mączkowski Rozmaitości Obserwuj notkę 2

Człowiek to takie stworzenie, które w świecie przyrody wyróżnia się ... marzeniami. Przy całej ogromnej sympatii dla świata przyrody, myślę, że zwierzęta marzeń nie mają.

Gdy jako "wczesny młodzieniec" zacząłem się interesować się różnymi sprawami, w naturalny sposób zacząłem mieć marzenia. Swoistego rodzaju chłodnicą była moja mama (Mamo, przepraszam za określenie!),  która - a były to lata 80. - starała się racjonalnie mi wyjaśnić, że raczej to i tamto mi się nie spełni.
 
Byłem jednak - po tacie - uparty i zacząłem marzyć. Gdy w 1984 r. rozpoczęła się moja "indiańska droga" - zainteresowanie kulturami Indian Ameryki Północnej, gdy zacząłem jeździć na zloty Polskiego Ruchu Przyjaciół Indian i czytać najróżniejsze wydawnictwa, w sposób naturalny pojawiło się pragnienie spotkania Indian na żywo.
 
Lata 80. nie sprzyjały raczej myśleniu o wylocie do USA, Meksyku, czy Kanady, ale nikt wówczas nie przewidywał, że Indianie ... przyjadą do Polski. Stało się tak w 1990r., gdy podczas Świętego Biegu na Rzecz Ziemi i Życia, biegnąc z Londynu do Moskwy przebiegali przez Polskę. Uczestnictwo w świętym religijnie dla nich Biegu na odcinku Warszawa – Suwałki było przeżyciem, którego nie zapomina się nigdy. Poznałem wówczas legendarnego Dennisa Banksa, Indianina Chippewa, jednego z liderów równie legendarnego Ruchu Indian Amerykańskich (AIM – American Indian Movement), założyciela fundacji propagującej święte biegi. Poznałem Apaczów, Siouxów, Mohawków, a więc tych, którym – później się to okazało – poświęciłem dużą część życia. Niesamowite wrażenie, warte oddzielnego opisania.
 
W 1985r. zachłysnąłem się muzyką Shakin’ Stevensa. Byłem jednym z miliona osób, którym podobał się hit Cry Just A Little Bit, ale teżjednym z wielu, który zaczął marzyć: a gdyby tak Shakin’ przyjechał do Polski … Mama oczywiście: synu, co ci się też marzy … A tu, proszę … Przyjechał i w 1985r. i dwa lata później. Na obu koncertach byłem w Poznaniu, w Arenie, która do dziś mi się z tymi koncertami kojarzy. A po tych latach został cały pokaźny materiał zdjęciowy i fonograficzny, wpierw na kasetach, teraz wytrwałe uzupełniany płytami CD. No i zostały wspomnienia wygranych w ogólnopolskich konkursach playbacku na taniec a la Shakin’ Stevens i nawyk śledzenia jego najnowszych muzycznych osiągnięć.
 
Gdy potem zaczęły się spełniać inne moje, mniejsze i większe marzenia, mama przestała mnie przekonywać, że się nie spełnią, bo widziała zadziwiającą u mnie tendencję do ich spełniania, a zaczęła się martwić by nie były to – jej zdaniem – zbyt karkołomne marzenia, po których nie wracałbym cały do domu…
 
A marzenia, jak to moje marzenia … są całkiem realne. No bo co powiecie Państwo na chęć pobytu w Kanadzie, a środkowych prowincjach? Albo chęć odwiedzenia legendarnego Wounded Knee, o którym tu pisałem kilkakrotnie? Marzy mi się spotkanie Indian w Kanadzie i porozmawiania o życiu na żywo. Kiedyś jeden z moich znajomych chciał zorganizować wyjazd do Kanady dla samorządów gminnych zainteresowanych kanadyjskimi inwestycjami wodno-ściekowymi. Mówił, że jeśli znajdę 5, to lecę w ramach kosztów jakiegoś kanadyjskiego ministerstwa. Znalazłem dziesięciu i … nie poleciałem.
 
Wounded Knee to miejsce legendarne nie tylko dla Indian Lakota, nie tylko dla bojowników AIM, nie tylko dla współczesnego indiańskiego ruchu odrodzenia tubylczej świadomości. To miejsce legendarne również dla polskich indianistów. To swoistego rodzaju spoiwo pomiędzy światem, który odszedł, a światem współczesnych dążeń indiańskich.
 
A czy aż takim nierealnym marzeniem jest – na fali fascynacji muzyką zespołu Strachy na Lachy – spotkanie się z zespołem i pogadanie przy piwie o tym, co kreślą w swojej twórczości?A co z marzeniem, by któregoś razu dostać się na pokład jakiegoś średniej wielkości statku portowego i przepłynąć nim ze Szczecina do Świnoujścia? Albo zwiedzenie wszystkich latarni morskich na polskim wybrzeżu – nawet tych powszechnie niedostępnych, jak w porcie gdyńskim?
 
Marzenia są po to, by się spełniały. Rzecz w tym, na ile są realne do spełnienia. Osobiście wierzę, że kiedyś dotknę ziemi w kanadyjskiej Albercie, że pokłonię się bohaterom znad Wounded Knee, że uścisnę prawicę Grabażowi i Strachom, że będę mógł zrobić zdjęcia statkom w wewnątrz polskich portów.
 
Marzenia wielkie i małe … Ale jakie piękne … Warto mieć marzenia …
 
 

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Rozmaitości