Krzysztof Mączkowski Krzysztof Mączkowski
48
BLOG

Strrrrraszne Juwenalia

Krzysztof Mączkowski Krzysztof Mączkowski Kultura Obserwuj notkę 2

Dziennikarz poznańskiej „Gazety Wyborczej”, Michał Danielewski, recenzujący jeden z niedawnych koncertów formacji Strachy na Lachy napisał, że Grabaż, lider Strachów gra w tej chwili z najbardziej sprawnym muzycznie kolektywem w swojej karierze.

Nie ma co ukrywać – ma stuprocentową rację. Jako wierny wędrowiec podążający śladami Strachów, przybyłem na ich koncert podczas poznańskich Juwenaliów. Dokładnie tak – na koncert Strachów, nie na Juwenalia. To co zobaczyłem i usłyszałem potwierdza redaktora Danielewskiego i moją opinię o SNL jako superprofesjonalnej koncertowej maszynie.
 
Koncert dla studenckiej braci niejeden mógłby potraktować tak sobie, na odczepne – ale nie Strachy. Zagrały pełnowymiarowy koncert, długi, z dwoma (!!!) bisami, co nieczęsto się zdarza. Można by uznać, że Grabaż miał dobry humor po mistrzostwie Lecha Poznań (podkreślał to kilka razy) i stąd to długie granie, ale pamiętać trzeba, że ten sam Grabaż deklarował niezwykły stres przed koncertami w Poznaniu i wynikającą stąd ochotę na szybkie wejście, zagranie i zejście. Nie tym razem. Strachy zagrały bardzo dobry, długi koncert, mimo, że scena stała na wolnym powietrzu i czasami dochodziło do sprzężeń.
 
Utwory zagrane były czysto, barwnie z dodatkami – dogrywki nieznane z płyt, bądź okraszane swobodnymi komentarzami lidera ekipy. Entuzjazm wywoływały znane utwory, a „Piłę Tango” w połowie odśpiewał tłum słuchaczy pod sceną. Zresztą „Piła Tango” była zagrana na sam koniec jako drugi bis, specjalnie dla studenckiej gawiedzi.
 
Ciekawostką była sama publika, która śpiewała razem ze Strachami – przyszli więc może, podobnie jak ja, specjalnie na koncert, bądź też Strachy są tak bardzo popularne wśród studentów, że znajomość tekstów nie dziwi.
 
Strachy śpiewały (prawie) wszystko: od „Cygańskiego zajebu”, przez „Jedną taką szansę”, po kawałki z najnowszej ścieżki, „Dodekafonii”. Uroku dodawał utwór „Hej kobieto” (ciekawe, dlaczego nie wchodzący w skład żadnej strachowej płyty?), czy „List do Che” zagrany na inną niż na płycie nutę – oryginalną i dźwięczną. Aż chciałoby się poprosić Strachy: nagrajcie tę wersję na najnowszą płytę!!!
 
Olbrzymie telebimy zawieszone przy scenie dawały możliwość dokładnego przyjrzenia się pracy poszczególnych muzyków. Coś czego nie widać na koncertach granych w klubach, zwłaszcza gdy stoi się dość daleko od sceny (przy niej zazwyczaj odbywa się dzikie pogo uniemożliwiające obserwowanie czegokolwiek), tym razem było widoczne bardzo dobrze. Misterne przebieranie palcami po strunach gitary w wykonaniu Mańka Nalepy, szybkie riffy w wykonaniu Kozaka, czy szalony taniec z basem w wykonaniu Lo, miłe dla ucha dźwięki harmonijki i fleta (to znowu Maniek), czy charakterystyczne dla Strachów dźwięki akordeonu (Pan Areczek) dopełniały całości. Urok tego koncertu polegał więc i na tym, że obok przepięknego koncertu całego zespołu można było – wsłuchując się w dźwięki poszczególnych instrumentów – posłuchać kilku minikoncertów.
 
Uwagę – nie tylko moją zapewne – zwróciła nowa punkująca fryzura Grabaża. To najlepszy znak, że zbliża się festiwal w Jarocinie, gdzie zagra jedyny koncert z Pidżamą Porno.
 
Pomijając już ideowe oblicze Strachów – moim zdaniem grają zupełnie niezwykłą muzykę, poruszającą wiele aktualnych problemów społecznych, komentując polską rzeczywistość – zespół zna znakomitą muzykę. Przepiękna linia melodyczna, czysto brzmiące gitary, przejścia dźwięków z tekstami, jest czymś co (mnie) zachwyca.
 
To był strrrrraszny koncert ...

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Kultura