Redakcja „Bluszcza”, arcyciekawego miesięcznika literackiego, otworzyło nową rubrykę Słowo, obraz, miejsce, zachęcając do spisywania wspomnień związanych z tymi pojęciami. Próbują wielcy tego świata, spróbuję i ja.
SŁOWO
Słowa kobieta zacząłem używać dość późno. Przyznam się – wstydziłem się go. Nie wiem w tej chwili dlaczego. Może wynikało to z mojej nieśmiałej natury, może z innych okoliczności, których w tej chwili nie pamiętam.
Zawsze było laska, babka… Potem pojawiło się kobieta, jako mające w swojej wymowie bardzo „dorosły”, ale i emocjonalny ładunek. Pozytywnie emocjonalny.
Magicznymi słowami są do dziś te, które obrazują moje pasje: morze, książki, przyroda, muzyka. Każde z nich zawierają w sobie ogrom wspomnień i doświadczeń. Każde z nich odwołuje się do konkretnych sytuacji, miejsc i osób.
Generalnie lubię bawić się słowami, nowymi formami, którymi eksperymentują młodzi dziś ludzie: dzięksy pęksy czy o rety!, nara, pozdro. Młodzi lubią zlepiać, ciąć i wymyślać nowe formy. Lubię takie zabawy.
OBRAZ
Jestem wzrokowcem, stąd też obraz bardzo do mnie przemawia. Jako przyrodnik mam do czynienia – praktycznie codziennie – z niezwykłymi obrazami.
Widziałem francuskie wybrzeże oceanu i szwedzkie klifowe brzegi Bałtyku, falowany krajobraz Mazur i poszczególne fragmenty polskiego wybrzeża. Jeżdżąc po kraju, praktycznie co miesiąc odkrywam obrazy napawające zachwytem, radością, wręcz euforią. Każą się zatrzymać, nawet „na długość papierosa” i zakodować w pamięci.
Jest jednak obraz szczególny. Dolina Chochołowska o świcie. Było to na początku mojego pobytu w liceum, podczas pierwszego klasowego wyjazdu integracyjnego. Spaliśmy w schronisku na skraju doliny. Tej nocy praktycznie nie spaliśmy, dokazywaliśmy do białego (dosłownie) rana. Po nocnych licealistów rozmowach, gdy zorientowaliśmy się, że robi się jasno, wyszliśmy na zewnątrz schroniska.
Naszym oczom ukazał się widok niezwykły – dolina wypełniona gęstą mgłą zabarwiła się na różowo, podświetlona promieniami wschodzącego słońca. Bezmiar tego różowego mleka widzę do dziś, gdy tylko przymykam oczy i myśli uchodzą daleko …
MIEJSCE
Pochodzę z pięknego Wolsztyna, położonego wśród lasów i jezior w zachodniej Wielkopolsce, a znanego z parowozów. Mam swoje ulubione miejsca w Poznaniu i poza nim – Cytadela, Sołacz, Puszcza Zielonka, okolice Obornik, Jarocin. Bywam w uroczym Gdańsku, Toruniu, Żywcu, na Mazurach. Byłem w ujściu Loary, w monumentalnym Wiedniu, Paryżu, zachwycającej Bawarii. Jednak miejscem „ponad wszystko” jest nadmorskie Świnoujście.
Złośliwi twierdzą, że to miasto do zwiedzenia w jeden dzień. To ich problem. Dla kogoś, kto bywa w Świnoujściu regularnie od kilkudziesięciu lat (a zaczynałem jako 7-letni chłopiec) miasto jest po prostu magiczne. Nie lubię specjalnie tego słowa, sprzeciwiam się jego nadużywaniu, ale w przypadku Świnoujścia nie znajduję innego dobrego określenia.
Bywałem tam w latach komuny, kiedy w Świnoujściu była zlokalizowana baza wojskowa ZSRR. Na ulicach dominowali sowieccy oficerowie w czapkach o szerokich rondach i wojskowe ciężarówki, a jedna z dzielnic zamieszkiwana była wyłącznie przez radzieckich żołnierzy. W oknach zamiast firan były wykładane rosyjskie gazety. Granica między PRL a NRD była obudowana zasiekami i bronowana, a część portu zamknięta dla sowieckich okrętów wojennych.
Pamiętam Świnoujście lat przełomu – odzyskiwana była nie tylko wolność, ale i ogromne przestrzenie w mieście. Coś co dzisiaj jest dostępne dla turystów, kiedyś zajęte i dewastowane przez Sowietów. Dziś, odbudowane, kusi do odwiedzenia: największa na Bałtyku latarnia morska, kilka fortów pamiętających czasy pruskie, port jachtowy (niegdyś baza wojskowa), port promów wycieczkowych …
Zmęczeni zwiedzaniem, w przepięknej Dzielnicy Nadmorskiej, odpoczynek znajdziemy w uroczej restauracji „Przystanek przy wydmach”.
Świnoujście to miejsce skupiające w sobie piękne słowa i obrazy. Skupia wspomnienia i marzenia. Przeszłość z przyszłością. Magicznie, prawda?
Inne tematy w dziale Rozmaitości