Amerykańska popkultura jest dzieckiem – donosi autor „Kroniki popkultury” z „Przekroju”. Dość niesamowicie brzmią jego rewelacje dotyczące szybkości, z jaką młodociane popowe gwiazdeczki zyskują status „autorytetu”.
Łukasz Orbitowski relacjonując swój pobyt w nowym Jorku pisze m.in.: Młodzież, nakręcona, przez zmyślnych producentów, oszalała na punkcie Justina Biebera, 16-latka wyśpiewującego miłosne kawałki. Dzieci mdleją, jedna tylko gazeta poświęciła mu kilkanaście stron plus dwa plakaty, a sam Justin cieszy się statusem gwiazdy oraz mędrca , którego każdy ruch śledzą miliony.
Od nazwiska tej młodocianej gwiazdeczki powstało już nawet określenie beliber, jako połączenie nazwiska Bieber z believer(wyznawca). Gość niedawno odrósłszy od ziemi stał się osobą, którą dziennikarze proszą o komentarze na najróżniejsze tematy. Rzecz wydawałaby się, w normalnym społeczeństwie, nie do pomyślenia.
Gdybyśmy jednak uznali, że w normalnych społeczeństwach takie rzeczy się nie zdarzają, to musielibyśmy prawie wszystkie „zachodnie” społeczeństwa uznać za nienormalne. Niestety … Zyskanie swoich kilku minut sławy nie jest dziś problemem. Łatwy dostęp do technologii medialnych ułatwia zaistnienie w świecie showbusinessu bardziej niż kiedykolwiek. A że kulturę mamy obrazkową, toteż znalezienie klucza do sukcesu nie jest trudne. Tak na dobrą sprawę wystarczy trochę się wysilić i przerobić jakiś znany przebój sprzed lat na nową nutę i rytmy i okrasić to jeszcze zgrabnym i ponętnym ciałem w teledysku. Hit murowany, a popularność (nawet chwilowa) pewna.
Piękne panienki wyginające się przed kamerami zawsze będą budziły zainteresowanie. Stąd też na listach przebojów dominują nie tyle utwory dobre, co właśnie atrakcyjne wizualnie. A i gwiazdek mamy mnóstwo. Zarówno w polskim, jak i całym światowym showbusinessie. I nawet trudno mieć o to pretensje – wszak świat popu rządzi się swoimi prawami: to publika pieniędzmi i oglądalnością decyduje o tym, kogo „puszcza się” częściej w MTV, Viva, czy 4Fun.
Sprawa zaczyna się jednak komplikować, gdy z błyskotek świata popu chce się robić „autorytety”, które mają zajmować głos w ważnych społecznie, czy politycznie sprawach. Nie mam złudzeń i nie spodziewam się żadnych głębokich przemyśleń ze strony wymienianego tu Biebera, czy Alyssy Milano albo Byanki, Britney Spears i innych im podobnych.
Nie wiadomo, skąd bierze się przemożna chęć zabierania głosu we wszystkich sprawach przez osoby, które niewiele mają do powiedzenia. Naprawdę nikt nie oczekuje od celebrytek zajmowania się polityką i problemami bezrobocia, tak jak nikt nie oczekuje od polityków błyszczenia w świecie modelek i aktorów.
Może chęć zaistnienia w „poważnym” świecie wynika z podświadomego strachu przed zamknięciem takich osób tylko i wyłącznie w sferze głębokich dekoltów i odkrytych bioder, pięknych makijaży i ponętnych perfum, ale i pustych głów. Stąd też takie rozpaczliwe próby, jak zupełnie niedawno – słusznie – wyśmiewane w „Porannym WFie” w stacji EskaRock „filozoficzne” pytania Doroty Deląg i równie „filozoficzne” odpowiedzi Oliviera Janiaka.
Jedyną celebrytką, która konsekwentnie trzyma się swojego świata i nie zamierza wchodzić np. do sfery polityki to Doda. Autorzy programu „Teraz my!” z TVN, którzy parę miesięcy temu chcieli namówić ją na ocenę polskiej polityki, ponieśli sromotną klęskę. I dali się wygłupić.
Prawda jest taka, że niewielu artystów ma coś do powiedzenia. Są to zazwyczaj ludzie, którzy przeszli długą drogę, nabrali sporo doświadczeń, mają swoje przemyślenia, którymi jednak nie dzielą się zbyt chętnie.
Popowa magma nie przejmuje się czymś takim jak „doświadczenie”, „dojrzałość” – tu wystarczy ładny biust i popularność w telewizji. Takich chętnie zaprasza się na rozmowy, wszak podnoszą popularność programów.
Parafrazując określenie redaktora „Przekroju”, można stwierdzić, że cała, nie tylko amerykańska, popkultura jest dzieckiem. I do tego nieco ogłupiałym.
Inne tematy w dziale Rozmaitości