Jestem miłośnikiem morza. To znaczy, że uwielbiam jeździć nad morze, interesuję się sprawami morskimi i czytam o sprawach morza (prawie) wszystko.
Za cel swoich wędrówek szczególnie upatrzyłem sobie Pomorze Zachodnie – ze względu na Świnoujście z okolicami, które regularnie odwiedzam od siódmego roku życia.
Kraina to urokliwa. I szeroka plaża świnoujska, i przepiękne jeziora w głębi lądu, i urokliwe zakątki wielkiego Zalewu Szczecińskiego, i miasta i miasteczka – to wszystko wzbudza zachwyt i tęsknotę. I powoduje że z chęcią się tam powraca. Częste wizyty powodują, że zaczyna się poznawać ludzi, z niektórymi zaś udaje się nawiązać relacje prawie przyjacielskie.
Zawsze dziwiłem się tym, którzy morze kojarzą jedynie z plażami i „prostym widnokręgiem morza”. Zawsze denerwował mnie chamski w gruncie rzeczy argument, że morze jest dla ludzi bez wyobraźni. Myślę, że bez wyobraźni są jednak ci, którzy tak twierdzą. Bo dla nich morze to tylko miejsce, gdzie się leży na plaży, miejsce (masowej) turystyki i kiczowatych niekiedy atrakcji.
By poznać morze trzeba wiedzieć i widzieć więcej. By poznać siłę, i urok, morza trzeba być nad brzegiem w chwilach sztormu – ile mocy jest wówczas we falach! Jak dumnie morze wyje wiatrem w te dni! Jak pięknie pokazuje swą wielkość!
By poznać prawdziwe piękno morza trzeba tam być jesienią, wiosną, nawet zimą. O każdej porze jest inne. Ma inne kolory, inny zapach (tak, tak!), inaczej się na nie spogląda. Mimo tych różnic jest jedna cecha, która „łączy” te 3 pory roku – brak turystów i całej tej nachalnej reklamy budek z lodami i goframi, przejazdów na bananie, „wesołych” miasteczek i innych podobnych „cudów”, które tak naprawdę od morza odciągają.
Jesienią morze, nawet gdy huczy, robi to jakby lżej. To trochę tak, jakby latem chciało sztormami oczyścić się z ludzkiej dominacji, a jesienią huczy się, pieni i śpiewa jakby lżej. Swobodniej.
Jedynym wówczas ponurym widokiem nad morzem są rozlatujące się budki straganiarzy, latem pełne różnych „pamiątek”. Straszą odrapane domki letniskowe, bezbarwne i brudne pola namiotowe. Straszą oderwane od ziemi, pogięte, połamane i brudne plansze reklamowe. Widok jest taki – jakby ludzi latem dotknęła jakaś straszna epidemia i w popłochu porzucili letniska. Koszmar.
Zimą to wszystko zostaje przykryte śniegiem. A morze przybiera stalowo-srebrnej barwy. Przyciąga surowością, ale i – przynajmniej mnie – zimowymi gatunkami ptaków zlatujących do nas z mroźnej Północy.
Wówczas samotny wędrowiec ma okazję, by być z morzem sam na sam. Mroźne wiatry od morza stwarzają wrażenie niezwykłych mrozów, nawet wtedy, gdy temperatura spada tylko nieco poniżej zera. Wytrzymują najtwardsi. Ale to się opłaca. Morze jest wolne od ludzkiej ciżby, nie ma plątaniny kolorów plażowych parawanów, parasoli, leżaków i strojów. Jest tylko morze i jego muzyka.
Ale, by poznać morze, trzeba też czasami cofnąć się trochę w głąb lądu. Obecnie, jesień sypnęła złotymi liśćmi w lasach. Drogi prowadzą złotymi szlakami liści na drzewach i leżących już na ziemi.
Naprawdę, w morzu można się zakochać. I najpiękniejszym widokiem wcale nie musi być zachodzące słońce kąpiące się w wodzie, choć za każdym razem taki obraz robi wrażenie. Przepięknie wygląda zmrok zapadający nad morzem, kiedy szarości nadchodzącej nocy zaczynają wygrywać z dniem, zlewają się z szarościami wody, by nagle rozbłysnąć światełkami statków stojących na redzie.
Ktoś, kto przeżył takie chwile, wie o czym mówię. Jeśli ktoś jeszcze tego nie widział, szybko musi nadrobić takie braki. Czy jest ktoś jeszcze, kto twierdzi, że umiłowanie morza to cecha ludzi bez wyobraźni?
Inne tematy w dziale Rozmaitości