- Posłuchaj co mnie dziś spotkało!
- No co?
- Rzecz niesłychana! Złapali mnie dziś jacyś dziwni ludzie!
- No co ty? Gdzie?
- Chodziłam sobie po brzegu zbiornika, a tu nagle pochwycili mnie swoimi brudnymi łapami i zapakowali do ciemnego wora…
- No co ty!
- No mówię ci! Nieśli mnie jakieś dwa kilometry w tym worze do swojego obozu. Gdy już mi go zdjęli z głowy ujrzałam szajkę kilkorga ludzi – kilku facetów i kobiet.
- No co ty! Kobiety w tej szajce też były?
- No tak. Trzy albo cztery.
- No i co?
- Pochwycili mnie za głowę i zaczęli mierzyć.
- No nie gadaj! A po co?
- A ja wiem? Słuchaj dalej. Dmuchali pod pachami i w tyłek…
- No co ty, w tyłek? Handlarze żywym towarem!
- Tego nie wiem. Ostatecznie mnie wypuścili.
- Ale co z tym mierzeniem?
- No mówię ci, pochwycili, dmuchali i podawali jakieś cyfry: 1, 0. Potem wykrzywili mi głowę i zapisywali: 53,5. Nawet nozdrza mierzyli. Mam 21,9. A wiesz co to formuła?
- Nie wiem.
- No jeden drugiemu dyktował: 0, 2, 6, 14, 23, 32, 39, 48, 54, 58. Wiesz co to znaczy?
- Nie, nic więcej nie mówili?
- Chwycili mnie za dziób…
- No co ty?! Dziób też?
- No dziób. Mam 26,5.
- To dużo, czy mało?
- A ja wiem? Obok mnie jeden delikwent miał gorzej: nakłuwali mu żyły i grzebali patykiem w gardle i w tyłku.
- No co ty!!! W tyłku grzebali??? Co za zboczeńcy!
- No mówię ci, jeszcze założyli mi taką obrączkę: TS 279 00!
…
Tak mogłaby wyglądać rozmowa dwóch łęczaków (ptaków siewkowych), gdyby mogły rozmawiać ludzkim głosem o obozie ornitologicznym.
Tradycyjnie już od wielu lat u brzegów zbiornika Jeziorsko, na pograniczu Wielkopolski i Łódzkiego, w okresie późnoletnich i jesiennych wędrówek ptaków jest lokalizowany obóz ornitologiczny. Organizowany przez łódzkich naukowców regularnie jest wspomagany przez wielkopolskich ptasiarzy. To jeden z kilku regularnie odbywających się obozów, w których są prowadzone szczegółowe badania związane z krajową awifauną. Niezwykła to świadomość uczestniczenia w obozie prowadzącym poważne badania naukowe przydatne również do krajowego monitoringu środowiska. Bo też wyniki zapisywane tutaj służą badaniom najróżniejszym.
Dzięki obserwacjom prowadzonym na takich obozach – choć nie tylko (ornitolodzy prowadzą badania awifaunistyczne w całej Polsce) – dowiadujemy się, jak zmieniają się granice zasięgów poszczególnych gatunków ptaków, widać jak zmieniają się liczebności w obrębie gatunków. Jest to też okazja do stwierdzenia, jakie spustoszenia w ptasim świecie czyni botulina (jad kiełbasiany).
To też okazja, by poznać ptaki, że tak powiem, namacalnie. Łapane w tzw. wacki (specjalnie szyte pułapki dla ptaków, stawiane na podmokłym terenie, do których ptaki w poszukiwaniu pożywienia wchodzą, skąd są zabierane do obozu) ptaki są badane i obrączkowane. Te wszystkie pomiary (wielkość, waga, ilość tłuszczu, długość pokryw skrzydeł – owe formuły z ptasiego dialogu na początku – i inne), badania obecności bakterii, pasożytów (owo pobieranie próbek z gardła i odbytu) są potem analizowane przez biologów różnych profesji. A dzięki obrączkom poznajemy trasę i szybkość ich wędrówek po Europie i poza nią.
Ptaki obserwowane w terenie za pomocą lornetek i lunet wyglądają inaczej niż te trzymane w ręku. Cechy charakterystyczne, widoczne z oddali nikną w natłoku innych cech upierzenia, jakie wpadają w oko z bliska. Ale też niekiedy tylko tak, w ręku, można stwierdzić wiek i płeć tego czy innego ptaka. Nauka więc przednia.
Pobyt ptasiego delikwenta w obozie trwa kilka minut – po zbadaniu jest natychmiast wypuszczany. Co zazwyczaj oznajmia reszcie świata głośnym piskiem i okrzykiem, w zależności od gatunku.
Pobyt na takim obozie to też okazja, by poznać bogactwo przyrody w miejscach, gdzie nie mają wstępu przeciętni zjadacze chleba. Stosowne pozwolenie konserwatora przyrody pozwala poruszać się po niezwykłych obszarach. Ileż to wrażeń!
Ptaki żerują na cofce, czyli miejscu, gdzie woda wylewa na skutek regulowania jej poziomu w zbiorniku. Kogoż tam nie ma! Kamuszniki, czajki, bataliony, sieweczki obrożne, biegusy zmienne, malutkie, łęczaki, kszyki, kuliki… Mnóstwo mniej już bardziej znanych ptaków wodno-błotnych.
Czasami można zwątpić w to co się widzi i słyszy. Wchodząc na teren, gdzie stoją wacki, z których trzeba wybrać ptaki do obrączkowania, pewnego dnia usłyszałem … buczenie promu morskiego. Podniosłem wielce zadziwioną minę i ujrzałem stado kilku tysięcy szpaków przemieszczających się z miejsca na miejsce. Innym razem wyraźnie usłyszałem głośny śmiech pijackiej libacji i to najwyraźniej obserwującej moje niezdarne ruchy w woderach (wysokich kaloszach). Już chcę krzyknąć, by się ode mnie odpie…lili, gdy uświadamiam sobie, że to … kormorany nawołujące się wśród odległych drzew.
Przyroda sprawa mnóstwo niespodzianek. Teren, pod którym się chodzi raz jest twardy i płynie po nim woda, raz staje się mulistym głębokim bagnem, po którym biegają topiki. Wokół ciebie latają komary, które w ogóle nie gryzą, a parę metrów dalej rzucają się wściekle na każdy odkryty fragment ciała. Tajemnicze ślady przypominające ślady wędrówek węży to nic innego jak trasa wędrówek pewnego skorupiaka, którego nazwy nawet nie znam. Oto płochliwy zazwyczaj lisek podchodzi pod obóz na 4 metry i z ciekawością zagląda do środka pozerkując na ptasiarzy, którzy piją właśnie piwo i szykują posiłek. Z tak dużą ciekawością, że ostatniej nocy przyprowadził kumpla (bądź brata) i spoglądali razem.
A wieczorem, gdy zapada zmrok nagle okazuje się, że noc – w warunkach rozświetlonego miasta najczarniejsza z czarnych – tam jest niezwykle widna. Nawet połówka księżyca zmierzająca ku pełni potrafi tak mocno świecić, że niejedna miejska latarnia mogłaby mu pozazdrościć. A gdy księżyc jest schowany za chmurami, to i tak widać wyraźnie odcinające się na horyzoncie kontury drzew.
Przyroda ma tyle piękna w sobie, za dnia i w nocy, tyle uroku, że nie da się tego opisać prostymi słowami – ja nie potrafię. Gdy na te wszystkie własne spostrzeżenia przyrodnicze nałożyć opowieści tych, którzy wiedzą o niej więcej, to powstaje niezwykła szkoła przyrody z najlepszymi wykładowcami i wykładami.
Gdy zaś dodatkowo wśród tych ludzi znajdą się fotograficy przyrody, którzy potrafią pasjami opowiadać o swojej pracy, swoich najlepszych pracach i najgorszych dniach, to lekcja o mądrościach przyrodniczych jest uzupełniana opowieścią o pięknie, delikatności, ulotności i wrażliwości przyrody i jej mieszkańców…
Choć warunki na obozie spartańskie, to tygodniowy pobyt mija jak z bicza strzelił. I gdy wykruszają się powoli uczestnicy obozu, wracający do miast i innych swoich zajęć, gdy zmniejsza się ilość rozstawianych namiotów, gdy zbliża się dzień własnego wyjazdu, to tak jakoś dziwnie smutno się robi i ckliwie…
I gdy już przyjdzie zatrzasnąć drzwi swojego samochodu i zapuścić silnik, to w głowie raz jeszcze podnosi się wspólny śpiew ptaków i ludzi „Jesteśmy na Jeziorskuuuu…”.
Inne tematy w dziale Rozmaitości