Kornel Filipowicz, Moja kochana, dumna prowincja, Znak 2017
Kornel Filipowicz, Moja kochana, dumna prowincja, Znak 2017
Krzysztof Mączkowski Krzysztof Mączkowski
231
BLOG

Jestem synem kochanej, dumnej prowincji

Krzysztof Mączkowski Krzysztof Mączkowski Literatura Obserwuj temat Obserwuj notkę 5

Jestem synem prowincji. Nigdy tego specjalnie nie ukrywałem. Nigdy też z tego powodu nie miałem jakichś kompleksów. Co więcej, czułem – i czuję do dziś – pewien rodzaj dumy pochodzenia z małego miasta.


Wolsztyn to małe, czternastotysięczne, miasto leżące „od zawsze’ na pograniczu. Przed II wojną światową granica polsko-niemiecka szła kilkanaście kilometrów od Wolsztyna. Po wojnie Wolsztyn leżał na granicy województw, wpierw – tuż po wojnie – na granicy województwa poznańskiego i tzw. okręgów zachodnich Ziem Odzyskanych, potem od 1975 r. na granicy zielonogórsko-poznańskiej (po stronie zielonogórskiej), po dużej ostatniej reformie administracyjnej w 1999 r. wrócił  do wielkopolskiej macierzy, choć także na granicy z województwem lubuskim.


Znam ten rodzaj prowincjonalności, która pozwala chwalić sobie swojskość, zachowanie tradycji, przywiązanie do ziemi, pobliskiego jeziora i łąk.


Prowincja nie jest jednoznaczna – ani zarozumiała, ani pokorna. Prowincja potrafi być piękna, zachwycająca wręcz, ale także ponura małostkowa i mściwa. Nie ma jednej prowincji. Nie ma się więc co nią jednoznacznie zachwycać, ani nie ma sensu się do niej uprzedzać.


Prowincja potrafi życie uprzykrzyć: tu wszyscy się znają i przez to wszyscy potrafią wszystkich obgadać, ale też na prowincji ceni się przyjaźnie, a przez tę powszechną wzajemną znajomość ludzie potrafią sobie pomagać, często bezinteresownie. Przez to, że się znają, mają do siebie większe zaufanie.


Prowincja ma to do siebie, że każda mała sprawa urasta do rangi sporego wydarzenia. Mały remont u sąsiadów za rogiem, nastoletnie miłości nawiązywane w szkołach i na dyskotekach, pożar domu za lasem – to  wydarzenia, które żyją na prowincji przez długie tygodnie.


O tym wszystkim pisze Konrad Filipowicz w zbiorze opowiadań pt. „Moja kochana, dumna prowincja”, po którą sięgnąłem kierowany tymi myślami i wieloma głosami zachwytów. Ja tych zachwytów tak do końca nie podzielam – spodziewałem się trochę czegoś innego – ale w istocie jest w tych opowiadaniach coś, co spowodowało, że książki nie odłożyłem w trakcie czytania.


Może tym czymś jest styl pisania o sprawach codziennych, doczesnych, o tej „zwykłej” prowincjonalnej rzeczywistości. Niby nic wielkiego się nie dzieje, a jednak życie małych wsi i miasteczek intensywnie się toczy. Nawet „wielka” wojna i ponure morderstwo opisane na kartach książki odbywają się w tle innych spraw.


Prowincja bez fajerwerków i wielkomiejskiego zgiełku – choć czasami o takich marzy – potrafi przeżywać swoje małe sprawy społeczności i zwykłych, pojedynczych ludzi. Prowincja nie rygluje się przed „wielkim światem” i nowoczesnością , ale lubi pielęgnować swój spokój i swojskość.


„Moja kochana, dumna prowincja” to opowiadania o małej prowincji i jej wielkich historiach, wielkich sprawach i wielkich dylematach. Nie znam pisarstwa Kornela Filipowicza, tego żyjącego w latach 1913 – 1990 „niedościgłego mistrza opowiadania”, ale mam wrażenie, że to człowiek nieskażony szybkim życiem szybkich metropolii. Pisze spokojnie, serwując drobne szczegóły każdej obserwacji – zupełnie jak by były elementami jego życia, a tej pewności nie mam. Ale dla miłośników języka polskiego to sprawa obojętna – ważne, że umiejętnie bawi się słowem. A to duża wartość tej książki.


I – kończąc już – to też pewnie wartość prowincji, o której nie da się pisać szybko, pobieżnie i na „odwal”. Opowieści Filipowicza przypominają o tym dosadnie.


 


 


Kornel Filipowicz


Moja kochana, dumna prowincja. Opowiadania


Znak 2017


 


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura