Jeszcze nie wszystko jest jasne, ale idzie ku dobremu. Idzie mniej więcej tak, jak wyobrażałem sobie rozwój sytuacji, pisząc poprzednią notkę. Wiedziałem, że „kontrowersyjne ustawy” to rzecz drugorzędna, a istotą jest konieczność radykalnej naprawy współdziałania rządzącej koalicji, bo nie jest z tym dobrze. Przetargi wciąż trwają, a z różnych nieokreślonych źródeł „pragnących zachować anonimowość” przeciekają informacje, które niewiele wyjaśniają, a głównie są elementem politycznej gry. To jest normalne, zawsze tak bywa, więc dla rozpoznania pełnych okoliczności, w jakich znaleźli się politycy, warto zajrzeć do opozycji, np. wybierając przy pomocy pilota TVN24.
Tam nikt nie ukrywa troski o totalną opozycję, a czoła dyskutantów marszczą się w wysiłkach poszukujących najlepszych wariantów wyjścia z rysującej się poważnej opresji. Rozmawiają tak szczerze, jakby siedzieli w najbardziej przytulnym, a zarazem konspiracyjnym miejscu, jakim zwykle jest kuchnia, ale okno trzymają otwarte, więc można się bez żadnych zahamowań przysłuchiwać.
Generalnie widać i słychać totalne zagubienie, niepewność i strach przed przyszłością bez lidera, który by im podpowiedział, co robić. Do pewnego stopnia jest to już nawet nudne, gdy każda reakcja opozycji dowodzi jak marne są ich kompetencje, gdy nie ma wsparcia rozchwianego już monopolu medialnego. Nie ma powodu, by głębiej analizować ten stan rzeczy, obficie przejawia się on też w tekstach i komentarzach prezentowanych w S24. Czasem się tylko pojawi coś, na co warto zwrócić uwagę, bo jest przykładem kompromitującej bezczelności.
Kiedy pojawiła się informacja, że J. Kaczyński wejdzie do rządu i stanie na czele nieokreślonego jeszcze Komitetu Bezpieczeństwa, natychmiast opozycja puściła w ruch przekaz dnia, że taki komitet należy skojarzyć z Urzędem Bezpieczeństwa, z Komitetem Gosudarstwiennoj Bezopasnosti (KGB) i tym samym od razu na wejściu skompromitować inicjatywę. Oczywiście wielu podchwyciło ten przekaz i kolejne osoby publicznie wygłosiły swoje oryginalne skojarzenie. A ja oglądałem program Morozowskiego, w którym wystąpili S. Sierakowski i prof. J. Dudek. Morozowski bez owijania w bawełnę, od razu przywołał inicjatywę Komitetu Bezpieczeństwa: „Czy panom nie kojarzy się to z Ministerstwem Bezpieczeństwa…eeee…Państwowego?” Na to Dudek zareagował: „To się nazywało Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego! Wiem, bo jako historyk tym się zajmowałem.”
Pewnie słabo się zajmował, jeśli nie wiedział, że ojciec resortowego dziecka, Andrzeja Morozowskiego, Mieczysław (właśc. Mozes Mordka, syn Judka i Maszy) był związany z Ministerstwem Bezpieczeństwa Publicznego i prowadzący dziennikarz pominął z premedytacją tę sentymentalną kwestię.
Idzie ku dobremu!