Bezkarność Jaruzelskiego i Kiszczaka najlepiej wykazują kłamstwo polskich przemian po 1989 roku. Wojna z narodem polskim i wszelkie zbrodnie, jakich się dopuścili, okazały się niewystarczającymi winami dla twórców okrągło-stołowej rzeczywistości, a siarczysty policzek wymierzony Polakom, gdy na pierwszego Prezydenta RP wybrano Jaruzelskiego, zdeterminował kierunek przemian, w którym PRL-owscy uzurpatorzy władzy stawali się coraz bardziej bezczelnymi beneficjentami nowych układów starych zbrodniarzy.
Dopiero rok 2015 zapoczątkował zmartwychwstanie Polski, które dokonuje się bardzo powoli, natrafiając stale na przeszkody, zwłaszcza na te najmniej oczekiwane i szczególnie bolesne. Odebranie Jaruzelskiemu i Kiszczakowi stopni wojskowych miało być degradacją symboliczną dla zamknięcia na zawsze niedobrej przeszłości, zakończenia schizofrenicznej sytuacji, w której banda zbirów współpracujących z nimi wciąż funkcjonuje w polskiej rzeczywistości i „zabiega o polską demokrację”. To mógł być akt jednorazowy, bo taki charakter zwykle mają symbole, szybki, głośny i tak powszechnie akceptowany, że brak akceptacji byłby wstydem. Z niewiadomych powodów postanowiono dokonać tego aktu ustawą, a więc włączyć sprawę w tryby prawniczych manipulacji. Obojętne, czym było to motywowane, jak szeroko ustawodawcy chcieli zakroić działanie ustawy, oddano sprawę prawnikom skazując ją z definicji na jałowość i bezużyteczność, bo prawnicy wszystko potrafią zabagnić i puścić w pusty bieg. Zlekceważono też doświadczenia pokazujące na polityczne wyobcowanie Prezydenta Andrzeja Dudy z obozu dobrej zmiany i nie przewidziano jego destrukcyjnego veta, które w zasadzie zamyka sprawę. Nie sądzę, by znalazł się poważny polityk, który podejmie dyskusję z prezydentem na temat, jak zdegradować zbrodniarzy, uznając, że trzeba uszanować wolę ich zwolenników.
Referendum byłoby drogą, która korzystając z art.4 Konstytucji RP pozwala wolą suwerena przeprowadzić także taką sprawę. Mimo wszystko sprawa nie wydaje się na tyle ważna, by odwoływać się do referendum, więc przedstawicielska reprezentacja mogłaby zadecydować w imieniu suwerena. Zgromadzenie Narodowe – Sejm i Senat mogło przegłosować uchwałę, w której uzasadnienie aktu degradacji byłoby zamknięte wezwaniem Prezydenta RP, by jako zwierzchnik armii dokonał aktu degradacji. Już samo przegłosowanie takiej uchwały dużą większością głosów stanowiłoby akt mocnego wsparcia degradacji, sprawiłoby faktycznie jej zaistnienie, a pokazałoby jeszcze dosadniej stanowiska poszczególnych posłów i senatorów. Gdyby poparcie uchwały nie było mocno przeważające, a zwłaszcza gdyby uchwała nie zyskała poparcia, należałoby sprawę zamknąć, uznając że Polska jeszcze nie dojrzała do zerwania z powojenną przeszłością. W każdym przypadku sprawa przegłosowanej degradacji zostałaby przekazana do wyłącznej dyspozycji Prezydenta. Prezydent Duda jako doktor prawa miałby pełne pole do popisu, by do końca kadencji rozważyć wszystkie aspekty prawne degradacji, by sprawę skonsultować wieloinstancyjnie z Łapińskim, z Romaszewską, Solochem, Staniszkis, Dukaczewskim, Olechowskim, Tuskiem, Timmermansem, z wszystkimi byłymi prezydentami RP, z wybranymi przedstawicielami Kościoła, z rabinami, z ambasador Izraela, z lożą Bnai Brith, z Departamentem Stanu i z kimkolwiek zechce. Jego decyzja zamykałaby sprawę i nie pozwalałaby na udawanie, że czegoś chce, ale troska o praworządność mu nie pozwala. Jeśli nadawanie odznaczeń państwowych, a zwłaszcza nominacje wojskowe są w gestii decyzji Prezydenta, to również decyzje o degradacji, które Prezydent uzna za usprawiedliwione, może postanowić jako zwierzchnik armii. Niedawno Prezydent odmówił nominacji generalskich wielu kandydatom przedstawionym przez MON po uwzględnieniu wszystkich niezbędnych procedur. Nie słyszałem, by uruchomiono jakąkolwiek instytucję odwoławczą, która mogłaby zakwestionować słuszność decyzji Prezydenta, a była ona wielkim afrontem dla nich i szkodą dla polskiej armii.