Rafał Broda Rafał Broda
1024
BLOG

50 lat temu byłem w górach Fanskich, ale tylko pięć dni

Rafał Broda Rafał Broda Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 15

Miałem równo 24 lata i byłem dwa lata po ukończeniu studiów, gdy zgodziłem się pojechać na roczny staż naukowy do Dubnej, który przedłużył się prawie do trzech lat. Był to chyba najbardziej intensywny i burzliwy czas w moim życiu, który zawsze dobrze wspominam, a liczne grono polskich fizyków, moich rówieśników, wolnych jeszcze od rygorów życia rodzinnego, gwarantowało obfitość różnych atrakcyjnych zdarzeń. Życie prowadziliśmy w schemacie czarno-białym. Ciężka, ale pasjonująca praca naukowa, do której nikt nie musiał nas przynaglać, dopełniona była zabawą i rozrywkami charakterystycznymi dla hulaszczego trybu życia. Mimo tej wyczerpującej aktywności, na czas urlopu nigdy nie planowaliśmy leniwego wypoczynku gdzieś na plażach Morza Czarnego, raczej poszukiwaliśmy możliwości zwiedzenia azjatyckiej części sowieckiego imperium, a zwłaszcza wspaniałych gór gęsto tam rozlokowanych.
W 1968 zaplanowaliśmy wyprawę w góry Fanskie – masyw Pamiro-Ałaju z kilkoma pięcio-tysięcznikami, rozciągnięty pomiędzy Duszanbe – stolicą Tadżykistanu, aż po Samarkandę w Uzbekistanie. Było nas siedmiu (Marek, Michał, Władek, Andrzej, Tadek, Tomek i ja), wszyscy zaprawieni w turystyce górskiej, ale amatorzy, bez żadnych ambicji do wspinaczek na szczyty. Mieliśmy podstawowe wyposażenie - liny, czekany i raki, a ciężkie wówczas namioty, żywność na trzy tygodnie, maszynki benzynowe i wiele innych niezbędnych rzeczy sumowały się na średnią wagę plecaka ok. 35 kg, jak wskazały pomiary na lotnisku Wnukowo w Moskwie przed odlotem do Duszanbe.
W Duszanbe zrobiliśmy ostatnie zakupy (benzyna, owoce) i udało się znaleźć kierowcę ciężarówki, który za rozsądne pieniądze podjął się dowieźć nas do jeziora Iskandyr-Kul (od Aleksandra Wielkiego), z którego okolicy mieliśmy rozpocząć naszą drogę w góry.

image

1. Iskandyr-Kul

Jazda nie była łatwa, ok. 150 km, przez przełęcz Anzob (3379m), ze skalistym zboczem i spadającymi czasem kamieniami z jednej strony, a urwistą przepaścią z drugiej. Pod koniec już nikt nie mógł usiedzieć, obtłuczeni na wpół zwisaliśmy na szkielecie plandeki. Za to nocleg nad jeziorem, gdy pierwszy raz rozbiliśmy namioty, był komfortowy, mimo dokuczliwych rojów komarów.
Nazajutrz kierowca podwiózł nas z powrotem ok. 10 km, gdzie z kiszłaka (tak nazywają się tamtejsze wioski) Nawrat mieliśmy rozpocząć podejście do przełęczy Dżidżik (ok.4000m)

image

2.  Ostatnie spojrzenie na jezioro i wypływającą z niego Iskandyr-Darię. Linia na przeciwległym brzegu pokazuje jak obniżył się poziom lustra jeziora po katastrofalnym dla Duszanbe wcześniejszym trzęsieniu ziemi.

image

3. Na skraju kiszłaku ochłodziliśmy się, a potem zjedliśmy obiad.

image

4. Wkrótce dołączyły do nas miejscowe dzieci, które poczęstowały nas owocami w rodzaju śliwek.

Daliśmy im jakieś drobne monety, ale nie przewidzieliśmy skutku. Dzieci zniknęły, a za chwilę pojawiły się ponownie z kilkoma wiadrami tych śliwek. Musieliśmy wynagrodzić ten zmysł handlowy, ale na dodatkowe owoce już nie mieliśmy miejsca.

image

5. Ruszyliśmy wreszcie w górę zostawiając w dole piękny, zagospodarowany, nawodniony, czysty i przyjazny kiszłak Nawrat.

. Droga była mocno stroma, plecaki ciężkie, a do pokonania blisko 1500m różnicy poziomów. Ale nie dzisiaj, tym bardziej, że dotarliśmy do miejsca wymarzonego na biwak.

image

6. Druga noc była ciepła i mocno gwiaździsta. Rano byliśmy wszyscy dobrze wypoczęci.

image

7. Panorama gór nad przełęczą, która jest niewidoczna, 200m w dół na lewo.

image

8. Pasterze. Nie wiedziałem wtedy jak bardzo mi pomogą.

Przed wyjściem na przełęcz Dżidżik podjąłem się rekonesansu, czy można skrócić drogę i wspiąć się wcześniej na zbocze, by następnie zejść do przełęczy. Podejście było mocno wyczerpujące, ale korzystne, tymczasem koledzy zdecydowali, że pójdą utartą ścieżką dołem, a ja już byłem zbyt wysoko, by do nich się cofać. Na samej górze wyrosły przede mną dwie postacie miejscowych pasterzy, którzy na widok uniesionego aparatu fotograficznego wyprostowali się chętnie pozując do zdjęcia. Przyjaźnie z nimi pogadałem, obejrzałem z zachwytem panoramę gór na zachód od przełęczy i prawie zbiegłem w dół, by na przełęczy czekać około dwóch godzin na kolegów, którzy dopiero stanęli wobec równie stromego podejścia, trudnego do pokonania z tym ciężarem plecaków. Gdy już byliśmy w komplecie, po krótkim odpoczynku zeszliśmy w dół na drugą stronę przełęczy i rozbiliśmy nasz trzeci biwak wśród głazów i w pobliżu krystalicznie czystego potoka.

image

9. Biwak za przełęczą.

Obudziłem się wcześnie rano w naszym trzyosobowym namiocie i zobaczyłem pająka. Widząc, że koledzy też nie śpią, powiedziałem: O, pająk! Będę miał dzisiaj szczęście! Marek zareagował: Nie Rafale! Zobaczyć rano pająka, to nieszczęście. Miało się wkrótce sprawdzić, że racja była po stronie Marka.
Postanowiliśmy zatrzymać się na dwie noce w tym obozie, by wypocząć i zaaklimatyzować się do dalszej drogi. Trzech zmęczonych pozostało w bazie, a Władek, Michał, Andrzej i ja wybraliśmy się, by zbadać możliwość dalszej drogi przez Wschodni Zinach. Bez ciężkich plecaków na grzbietach było nadzwyczaj lekko i szybko wyszliśmy na wysokość 4500m.

image

10. Wschodni Zinach

Andrzej, tak jak planował, wrócił stamtąd do bazy, a nasz trójka zjechała po śniegu w dół, w poprzek przeszliśmy na drugą stronę skalistej kotliny, a później mocno w górę. Rekonesans Władka przekonał nas, że dalej droga jest raczej zamknięta, nieznana i zbyt niebezpieczna. Postanowiliśmy wracać. 

image

11. Łatwo w poprzek

Przystanęliśmy i pijąc kawę zastanawialiśmy się, co dalej. Można było wracać dokładnie tą samą drogą , którą przyszliśmy, ale ja rzuciłem inny pomysł, który okazał się fatalny.

image

12. Wspólna decyzja, ale mój pomysł i mój błąd.

Na stromym lodowcu był pas śniegu o szerokości ok. 2m, po którym można było przejść 200m na drugą stronę, nie tracąc wysokości. Dalej skalista droga wydawała się łatwa i bezpieczna. Zaproponowałem, a Władek i Michał się zgodzili. Założyliśmy raki, czekany w dłoń, ale nie związaliśmy się (drugi błąd). Przejście było dość proste, jednak ok. 25m przed dojściem na drugą stronę obluzował mi się rak. Nie chciało mi się go zakładać i postanowiłem go zdjąć i jakoś dojść z jednym rakiem (trzeci błąd). Dwa kroki, pośliznąłem się, straciłem równowagę i znalazłem się na lodowcu. Hamowanie czekanem nie wystarczyło by się zatrzymać, ale w miarę stabilnie zjeżdżałem w dół. Wcale nie byłem w panice i myślałem tylko o tym, że zjadę w dół i będę musiał jednak wychodzić na przełęcz, czego wcześniej nie chciałem. Przeszkadzało mi jedynie, że lewa noga uzbrojona jeszcze w raka bezwiednie hamowała i była boleśnie wykręcana raz w jedna, raz w drugą stronę. Gdy chciałem zrzucić tego raka, wypadł mi czekan z ręki i wtedy już poleciałem na całość na jeszcze ostrzejszym zboczu lodowca. Kiedy dostrzegłem, że zjazd wcale się tak gładko nie skończy, bo coś tam w dole się urywa, wpadłem w panikę, a dalej już tylko obronny instynkt kierował moim zachowaniem, gdy rozpaczliwie łapałem się wszystkiego co z lodowca wystaje. Nie pamiętam jakie fragmenty krótkiego jeszcze życia przewinęły się w moich myślach, ale pamiętam, że zobaczyłem przerażoną twarz Mamy. A potem spadłem, nie więcej niż metr, na wąską półkę śnieżną. Spadając przetoczyłem się na jeszcze niższą drugą półkę, która już miała ze dwa metry szerokości…. i tu się zatrzymałem.
Odpowiedziałem na wołanie moich dwóch kolegów, którzy szybko postarali się do mnie dotrzeć. Na dłoniach miałem mocno zdartą skórę i krew obficie się sączyła, a ręce drżały tak, że nie mogłem ich opanować. Wyciągnąłem je do słońca, by krew obeschła, po jakimś czasie drżenie ustąpiło i wstałem. Zdziwiłem się, że mogę stać na obu nogach, ale ta lewa straszliwie bolała, gdy stawiałem ją na nierównym podłożu. Spojrzałem w dół gdzie jestem i zobaczyłem przepaść co najmniej 30m, w którą upadek oznaczałby marny koniec. Szok powrócił i ręce znowu zaczęły drżeć, ale tylko na krótko, bo Michał i Władek już się obok mnie pojawili. Związaliśmy się linami, przeszliśmy na skraj lodowca i rozpoczęło się wolne zejście w dół, wymagające w pierwszym odcinku wyrąbania stopni w lodzie. Długo to wszystko trwało, ale szedłem sam ostrożnie stawiając zranioną lewą nogę. Byliśmy już na samym dole, gdy usłyszeliśmy dziwny i niepokojący szum. W ostatniej chwili schroniliśmy się za potężnym głazem, który uratował nas przed kamienną lawiną. Potężne kamienie leciały nad naszymi głowami, a gdy się uspokoiło, Michał wyszedł pierwszy i jeszcze zabłąkany kamień maruder zranił go w nogę.
Potem powoli pięliśmy się w górę na przełęcz i dopiero wtedy przypomnieliśmy sobie, że można zrobić zdjęcie. A szkoda, bo tamta przepaść zasługiwała na dokumentację.

image

13. Kilka godzin po upadku, a do bazy jeszcze daleko.

Już było ciemno, gdy dotarliśmy do bazy, a koledzy byli mocno zaniepokojeni. Rano wszyscy zrozumieliśmy, że mój pobyt w górach się zakończył. Noga potężnie spuchnięta, pół-sina, ręce dotkliwie poranione, trzeba było pomyśleć jak zejść w dół te prawie 2000m, do drogi, na której może przypadkowo (podobno raz na dwa dni) pojawić się ciężarówka.
Odnaleźliśmy poznanych wcześniej pasterzy, którzy bez wahania zaproponowali nam wypożyczenie osła do transportu w dół. 

image

14. Instrukcje jak prowadzić osła i jak o niego zadbać.

Władek i Tomek wylosowali, że to oni pójdą z osłem i jego ładunkiem, a wrócą gdy już uda się załatwić dalszy transport do Duszanbe.

image

15. Początek 10-cio godzinnej jazdy na ośle. Moje pożegnanie z górami Fanskimi.

Mój osioł ani raz się nie potknął, instynktownie wybierał najlepszy wariant drogi i wszystko w tej niecodziennej podróży mogło być łagodnym dopełnieniem szczęśliwego zakończenia mojego upadku. A jednak po paru godzinach ta podróż stała się koszmarem. Rany na rękach nie pozwalały mi się mocno trzymać, nieomal spadałem z osła na licznych stromiznach. Gdy szliśmy obok skał, zdarzało się trącić niezwykle boleśnie ranną nogę, a wystawienie tej nogi przed osła skutkowało równie bolesnym kopnięciem.
Dotarliśmy jednak do drogi poniżej kiszłaku Nawrat, mimo drobnej, ale kłopotliwej przygody, gdy osioł nie chciał  wyjść z rzeki, którą musieliśmy przekroczyć. Potem zanocowaliśmy w ruinach jakiejś niedobudowanej stanicy. O dziwo, nad ranem pojawiła się ciężarówka wypełniona Tadżykami śpieszącymi do pracy w pobliskim kamieniołomie, a kierowca zaprosił mnie do szoferki, bo jechał do Duszanbe i obiecał dowieźć mnie do szpitala. Pożegnałem się z kolegami i z osłem, po czym ruszyliśmy każdy w swoją stronę – oni wracali do bazy, ja pojechałem w nieznane do szpitala.
Muszę do tej opowieści dodać jeszcze jeden ciekawy epizod. Kierowca zatrzymał ciężarówkę na samej przełęczy Anzob i powiadomił mnie, że niedaleko jest źródło doskonałej wody mineralnej (narzan), której musimy się napić. Niechętnie wlokłem się z bolącą nogą ponad sto metrów w górę, a już z daleka zobaczyliśmy, że przy źródle siedzi dwóch mężczyzn. Radośnie do nas pomachali w zapraszających gestach. Z bliska zobaczyłem, że Rosjanie, bo to byli Rosjanie, zagryzają z puszki popularną w Rosji wieprzowinę i do takiej samej, ale już pustej puszki nalewają wódki. Podali mi, ale początkowo odmówiłem tłumacząc, że jadę do szpitala, a w ogóle nie umiem pić w samo południe, przy temperaturze 45 stopni. Zmieniłem zdanie, gdy zobaczyłem, że mój kierowca pije, a przecież znałem drogę, która nas jeszcze czekała. Wypiłem dla bezpieczeństwa i lepszego samopoczucia. Dalej wszystko poszło gładko. W szpitalu szybko się wyjaśniło, że noga była wielokrotnie zwichnięta, kości stanęły jak trzeba, ale są spore szkody wewnętrzne, wymagają usztywnienia nogi do kolana i co najmniej dwóch tygodni pobytu w szpitalu. Założyli mi gips i zaczęła się moja szpitalna przygoda.   
Koledzy poszli dalej przez Fanskie góry i z ich zdjęć (dwa przykłady poniżej) wiem co straciłem. Jednak przygoda ze szpitalem też była fascynująca i nadaje się na osobną opowieść. Zaskakujące było to, że mimo sporego dramatyzmu wszystko się tak dobrze ułożyło i zrealizowaliśmy nawet nasze dalsze plany, gdy po zejściu moich przyjaciół z gór spotkaliśmy się w Samarkandzie. Udało się! A przecież nie było wtedy telefonów komórkowych.
image

16. Lodowiec Marija

image

17. Jedno z Ałudynskich jezior.

image

18. Czekałem na nich trzy dni w Samarkandzie, gdzie przyleciałem samolotem z Duszanbe.

image

19. Później zwiedzaliśmy średnią Azję – Taszkent, Bucharę, Urgencz, Chiwę, a potem jeszcze wiele miejsc w Gruzji.

Jestem pewien, że to mój Anioł Stróż zatrzymał mnie nad przepaścią. Uznałem wtedy, że mam chyba coś do zrobienia i do dzisiaj nie wiem, czy już zrobiłem to, czego ode mnie oczekiwano. Na wszelki wypadek dalej się staram.
 


Zawsze występuję pod własnym nazwiskiem, mimo że wielokrotnie byłem na portalu S24 obrażany. Teraz uzupełnię swoją identyfikację notką o mnie zamieszczoną w Britishpedia.  Broda Rafał prof. dr hab. O: profesor zw. Instytutu Fizyki Jądrowej im. H. Niewodniczańskiego PAN w Krakowie, uznany w świecie specjalista w zakresie struktury jąder i oddziaływań jądrowych; B: Cieszyn, 19.01.1944; P: Jan - był absolwentem WSH w Warszawie, głównym księgowym m.in. w F. "Celma" Cieszyn; Eryka Barbara z d. Richter - była bibliotekarzem w Szkole Muzycznej w Cieszynie; MS: Olga z d. Budiańska; Ch: Aleksander 1974 - jest absolwentem UE z tyt. mgr; Joanna 1976 - jest absolwentką UJ Kraków z tyt. mgr germanistyki, obecnie z tytułem dr University of Tennessee; wnuki: Alina, Urszula, Jędrzej; GrA: wuj Eryk Nanke był mjr WP, dowódcą Plutonu Łączności Radiowej Artylerii w Bitwie o Monte Cassino, brał udział w obronie Tobruku, po wojnie osiadł w Wielkiej Brytanii, do ojczyzny powrócił w 1996 roku a swoje przeżycia opisał w publikacji "Cena bycia innym"; E: 1966 - mgr fizyki, 1971 - doktorat w UJ Kraków; 1981 - habilitacja w IFJ PAN w Krakowie; 1991 - tytuł profesora n. fizycznych; Ca: od 1966 pracownik naukowy IFJ PAN w Krakowie, począwszy od asystenta stażysty do profesora zw., pełniąc funkcję kilkanaście lat kierownika pracowni (wcześniej Zakładu) Struktury Jąder Atomowych; zagraniczne pobyty naukowe: 1968 - 1971 Zjednoczony Instytut Badań Jądrowych w Dubnej, Rosja; 1972 - 1974 Instytut Nielsa Bohra w Kopenhadze, Dania; 1977 - 1979 oraz 1989 - 1991 Instytut fur Kernphysik KFA Juelich, Niemcy; 1982 - 1984 oraz krótsze pobyty w Purdue University w West Lafayette w stanie Indiana, Stany Zjednoczone w charakterze visiting professor, eksperymenty w Argonne National Laboratory, Stany Zjednoczone; WaCW: 230 publikacji naukowych; 5 najważniejszych tytułów: N=40 neutron subshell closure in the Ni-68 nucleus -Phys. Rev. Lett.74,868(1995) Spectroscopic studies with the use of deep-inelastic heavy-ion reactions -Journal of Physics G - Nuclear an Particle Physics 32, R151 (2006) Yrast isomers in tin nuclei from heavy-ion collisions and the neutron h11/2 subshell filling - Phys. Rev.Lett.68, 1671 (1992) Inelastic and transfer-reactions in Mo-92 + 255 MeV Ni-60 collisions studied by gamma-gamma coincidences -Phys. Lett. B251, 245 (1990) Doubly magic Pb-208: High spin states, isomers, and E3 collectivity in the yrast decay -Phys. Rev. C95, 064308 (2017); Aw: Złoty Krzyż Zasługi; Krzyż Wolności i Solidarności; Złota Odznaka Miasta Krakowa; 1 nagroda zespołowa MNiSZW; Nagroda indywidualna III Wydziału PAN; Me: Członek PTF, American Physical Society; założyciel i przewodniczący Klubu "Myśl dla Polski"; współtwórca oraz były członek partii Liga Polskich Rodzin; Ach: zainteresowania naukowo-badawcze: badania struktury jądra i reakcji jądrowych metodami spektroskopii Gamma; współtwórca metody pomiarów krotności Gamma; odkrycie podwójnie magicznych jąder 146Gd, 68Ni i spektroskopia wielu jąder w tych obszarach; rozpracowanie metody badań jąder z nadmiarem neutronów w spektroskopii z użyciem głęboko nieelastycznych zderzeń ciężkich jonów; opublikowanie przeglądowego artykułu dot. tej metody w prestiżowym czasopiśmie J.Phys.G.Nucl.Part.Phys. 32 (2006) R151-R192; zaangażowanie w badania opadu radioaktywnego po "Czarnobylu" w szczególności obszerne badania zjawiska tzw. gorących cząstek; wypromowanie 5 doktorów, recenzowanie kilkudziesięciu prac doktorskich, habilitacyjnych i wniosków profesorskich; czynny udział w licznych konferencjach międzynarodowych i dziewięciokrotnie jeden z głównych organizatorów Międzynarodowej Konferencji "Szkoła Fizyki Jądrowej w Zakopanem"; udział w odzyskaniu niepodległości poprzez wieloletnią działalność niepodległościową, skutkującą represjami ze strony władz komunistycznych np. odebraniem paszportu na 3 lata (status pokrzywdzonego w IPN); kandydowanie na senatora RP i uzyskanie 133,5 tys. głosów w ciągu 5 tygodni kampanii wyborczej; LS: angielski, rosyjski, niemiecki; H: polityka, muzyka, brydż, turystyka górska - udział w 3 dużych wyprawach w Azji; PMM: odkrycie metody badania jąder neutrono-nadmiarowych; wykłady na prestiżowych międzynarodowych konferencjach; pobyt w Instytucie Nielsa Bohra i poznanie wielu wybitnych ludzi nauki; OA: 1999 - 2016 szeroka działalność publicystyczna w Radiu Maryja i wielu wydawnictwach m.in. Gazeta Polska, Nasz Dziennik, Głos Nasza Polska a obecnie na forach internetowych; Encyklopedia Osobistości Rzeczypospolitej Polskiej (7. edition) BPH - British Publishing House Ltd.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości