Rafał Broda Rafał Broda
935
BLOG

Z gór Tadżykistanu przez szpital i średnią Azję, do Gruzji [2]

Rafał Broda Rafał Broda Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 32

Ciąg dalszy wspomnień: https://www.salon24.pl/u/krakow-broda/914184,50-lat-temu-bylem-w-gorach-fanskich-ale-tylko-piec-dni

Pociągnę dalej opowieść z wakacji 1968 roku, gdy po dramatycznym upadku na lodowcu musiałem zakończyć przygodę w górach Fanskich i znalazłem się w szpitalu w Duszanbe.
Zajęli się mną bardzo troskliwie, a później wielokrotnie doświadczyłem, że w dawnym ZSRS im dalej od Moskwy, tym bardziej gościnnie byliśmy przyjmowani. Zapakowali mi nogę w gips, zalecili leżenie, zabronili chodzić i ulokowali mnie w jednoosobowej izbie. Jak się potem okazało, to pani docent, ustąpiła mi swój gabinet. Po kilku dniach, gdy się o tym dowiedziałem, poprosiłem o przeniesienie mnie do izby z innymi chorymi. Moja prośba została natychmiast spełniona, więc gest pani docent uznałem raczej za życzliwość, niż chęć odseparowania obcokrajowca od tubylców. Trochę później żałowałem, że tak szybko znaleźli dla mnie nowe miejsce, bo tam przestały mnie odwiedzać miłe i atrakcyjne dziewczyny - studentki medycyny praktykujące w szpitalu. Byłem tylko trochę starszy od nich, ale spieczony słońcem i brodaty chyba budziłem ich  zainteresowanie opowieściami z gór, z Dubnej i z Polski. Przynosiły mi przepyszne owoce z pobliskiego targu, które ożywczo uzupełniały szpitalne posiłki, tak kiepskie, że ich nawet nie pamiętam. Dziewczyny miały chyba ograniczone zaufanie do mnie, bo nigdy nie przychodziły pojedynczo, ale  siadały na moim łóżku i gorliwie słuchały, choć w opowieściach sączyłem też jawnie kontrrewolucyjny jad.
W nowej izbie szpitalnej było dwóch Tadżyków. Starszy był raczej małomówny, za to młody i sympatyczny chłopak, z szyją usztywnioną kołnierzem gipsowym po fatalnym skoku w wody Iskandyr-Darii, chętnie ze mną rozmawiał. Był też Rosjanin – Dymitrij Fiodorowicz, z nogą na wyciągu, bo samochód, który wjechał w niego na przejściu dla pieszych, połamał mu ją w pięciu miejscach. Ten był szczególnie rozmowny, ale z pewnym zaskoczeniem stwierdziłem, że z Tadżykami w ogóle się nie kontaktował. Traktował ich z  lekceważeniem w przekonaniu, że sam należy do rasy panów i tubylcom trzeba to pokazywać. To było ciekawe doświadczenie, bo uświadomiłem sobie , że z tą mentalnością Rosjanie nigdy nie zdołają uformować jednolity typ sowieckiego człowieka, a narody siłą wcielone do imperium przy pierwszej okazji zechcą się wyzwolić. Dymitrij Fiodorowicz był prostym Rosjaninem, raczej wesołym, wręcz rubasznym, ale jego pogarda dla Tadżyków ujawniała się już od samego rana. Budził nas jakiś orientalny śpiew z głośnika, na który niezmiennie reagował słowami: „Apiat iszak pajot”, nie troszcząc się o to, co odczuwają słyszący te słowa Tadżycy. Dlatego starałem się jak najwięcej właśnie z nimi rozmawiać, często nie słuchając jego wtrąceń, gdy mocno chciał zwrócić na siebie uwagę. Był pracownikiem zakładu „Biełomor-Kanał” i skwapliwie częstował mnie tymi strasznymi papierosami. W tych czasach można było palić nawet w izbach szpitalnych, ale palenie machorki w rodzaju „Biełomor-Kanał” wydało mi się grubą przesadą.
Dymitrij Fiodorowicz nie lubił milczeć i rozmawiał często ze swoim kolegą –Nikołajem, który leżał po przeciwnej stronie korytarza, także z nogą na wyciągu, jakby w lustrzanym odbiciu. To były rozmowy, których nie dało się nie słyszeć, a głosy leciały przez otwarte drzwi i korytarz mniej więcej tak:
„Kolia!” - wrzasnął Dymitrij. Po trzech minutach z drugiej strony – „Cziewo Mitia?” Po 5 minutach ciszy: „Kolia, ty znajesz szto takoje Hende hoh?”   Szybka odpowiedź: „Nie znaju”, a po 10 minutach Dymitrij ryczy: „Kolia! Ty durak! Hende hoh znaczit, ruki w wierch”. Po pół godzinie milczenia, znowu głośne: „Kolia!”, z drugiej strony: „Cziewo?” i odpowiedź: „Hende hoh!”. Wreszcie Kolia się zmobilizował i wygarnął: „Mitia, ja słyszał kak wraczi wcziera goworili szto u tiebia nogu otnimut”.
Do jakiegoś czasu było to zabawne, ale dni mijały i zacząłem się zastanawiać, jak wydostać się ze szpitala, by zdążyć na spotkanie z kolegami po zejściu z gór. Problem sam się niespodziewanie rozwiązał. W niedzielę Dymitra Fiodorowicza odwiedziła żona, która przyniosła mu obiad i przemyciła do szpitala butelkę wódki. Zjadł obiad, nalał do pełna szklankę wódki i polecił żonie, by mi ją podała. Wypiłem, ale nie przewidziałem, że kobieta, która na chwilę zniknęła, przyniesie drugą butelkę, by zrekompensować drogiemu mężowi to, czym zechciał się podzielić. Pamiętam, że byliśmy potem bardzo głośni, nawet śpiewaliśmy, aż pojawiła się siostra medyczna, która nakazała nam spokój, bo za chwilę przyjdą „wraczi” na obchód. Dymitrij wyjął spod poduszki inną butelkę z wodą kolońską i obficie mnie skropił: „Sztob wraczi nie poczustwowali”. Lekarze nie byli zbyt długo i niewiele mówili. Rano, gdy się obudziłem, zobaczyłem, że łóżko Dymitra Fiodorowicza jest puste. Po chwili wwieziono go na wózku. Był cały zakuty w gips, ale oczy mu się śmiały, bo okazało się, że po roku pobytu w szpitalu wypisują go do domu. Po godzinie lekarze przyszli do mnie i poinformowali, że w zasadzie mój pobyt w szpitalu nie jest już konieczny. Powinienem jeszcze przez dwa tygodnie nie zdejmować gipsu, ale mogę ostrożnie z nim chodzić. Wręczono mi laskę i poczułem się wolny, nawet jeśli trochę wyrzucony. Przeniosłem się do hotelu, a w następnym dniu poleciałem samolotem do Samarkandy. W tym samym hotelu zatrzymał się dwa tygodnie później jeden z polskich kolegów z Dubnej. Szukając naszych śladów, zapytał recepcjonistki: Czy byli tu jacyś Polacy? Odpowiedziała mu: „Niet, był tolko adin Rudolf z gołubymi głazami”. Dopiero w Dubnej zrozumiał o kogo chodziło, a ja stwierdziłem, że dziewczyny wszędzie są takie same – imienia nie zapamięta, gipsu na nodze też nie, a kolor oczu tak.
W Samarkandzie ulokowałem się w hotelu Registan, ale był taki tłok, że musiałem dzielić pokój z Rosjaninem, z którym w zasadzie nie dało się nawiązać żadnego kontaktu. Zapytałem w recepcji, czy są tutaj jacyś Polacy. „Tolko adno suprużestwo” brzmiała odpowiedź. Wytłumaczyłem więc, że czekam na kolegów, którzy tutaj dotrą z gór i mam nadzieję, że znajdzie się dla nich miejsce w hotelu. Kuśtykając z gipsem na nodze, podpierając się laską zacząłem zaliczać główne zabytki Samarkandy – Registan- plac otoczony medresami, obserwatorium astronomiczne Uług-Beg, mauzoleum Shah-i Zinda (po tej wizycie, automatycznie otrzymuje się prawo do tytułu efendi, bo jest to podobno

  imageimage

grób kuzyna Mahometa), mauzoleum Tamerlana i wiele innych.
W kolejnym dniu wyszedłem po śniadaniu z hotelu, by dalej zwiedzać i natknąłem się na Polaków - dziewczynę i chłopaka, rodzeństwo znajomych z Dubnej, którzy wybierali się także w te strony. Planowaliśmy, że być może się spotkamy i byłem rozbawiony tym, że nie domyśliłem się o jakim „małżeństwie” mówiła recepcjonistka. Oni natomiast, śmiali się do rozpuku, bo też pytali w hotelu o Polaków i dostali odpowiedź, że Polaków w zasadzie nie ma jest tylko „adin chramoj starik”, przypomnę, że miałem wtedy 24 lata.
Wreszcie w trzecim dniu pobytu w Samarkandzie wróciłem do hotelu i na standardowe już pytanie odpowiedziano mi, że pojawiła się grupa brudnych mężczyzn z plecakami, ale nie ma miejsca w hotelu, więc poszli 200m niżej szukać pokoju w hotelu Inturist. Wiedziałem, że to oni i oburzyłem się: „Ja tu codziennie pytam i zapowiadam, że się pojawią, a wy nie macie miejsca? Proszę tego Rosjanina przenieść do innego pokoju, a ja ich wszystkich przyjmuję do siebie!”. Dotarłem szybko do hotelu Inturist, a radosne spotkanie zmąciła moim zmęczonym i odzyskanym kolegom wiadomość, że także tam nie było miejsca. Nie byłem pewien gościnności w moim hotelu, ale podniosłem laskę w górę i dałem hasło „Panowie! Za mną!” Rosjanina przeniesiono gdzie indziej, a my wpakowaliśmy się całą siódemką do mojego pokoju.  
imageimage

Zwiedzaliśmy dalej, teraz już razem, Samarkandę, a potem polecieliśmy do Buchary.

imageimage

 Wszędzie krzątający się, trochę odmienni, ale przyjaźni ludzie. Podobny pogrzeb oglądałem później w pierwszych kadrach filmu z Bondem  „Live and let die”, ale ci nie byli czarni i nie grali bluesa.

imageimage

Z Buchary lot przez Taszkent do Urgencza. Tutaj nie było co oglądać, więc taksówką podjechaliśmy zobaczyć deltę rzeki Amu-Daria. Jeszcze w 1968 była to duża rzeka, choć jej wody skierowano na irygację upraw bawełny i ryżu. Później jezioro Aralskie nazywane morzem ze względu na rozmiar, z braku wody zamieniło się w cztery małe jeziora. Dzisiaj podobno sytuacja się poprawia.

imageimage

Rano pojechaliśmy taksówkami do Chiwy – stolicy prastarego Chorezmu - całe miasto jak muzeum. „Niedobudowany minaret” podobno budował emir, który chciał stąd zobaczyć swoją ukochaną Bucharę (ok. 400 km), ale zrezygnował.

imageimage

Zabytki miast średniej Azji są dzisiaj odnowione, o wiele staranniej utrzymane, a zdjęcia dostępne w internecie o wiele lepszej jakości. Czasem trudno mi zidentyfikować obiekty przez porównanie, ale te moje dokumentują stan sprzed 50 lat.

Z Chiwy musieliśmy wrócić do Taszkentu, w którym byliśmy najczęściej, ale głównie na lotnisku. Stamtąd polecieliśmy z Michałem i Władkiem do stolicy Gruzji, do pięknego i przyjaznego Tbilisi – inne wrażenia, inny świat.
Z samolotów sowieckich nie wolno było robić zdjęć, ale przelot nad Kaukazem sprowokował mnie do zlekceważenia tego zakazu. Pomnik króla Dawida IV wskazuje górę Mtacminda, gdzie warto było wyjechać kolejką do znakomitej restauracji z pięknym widokiem na całe miasto.
imageimage

Rzeka Kura jak każda rzeka dodaje Tbilisi uroku, a bulwarami na jej brzegu można dojść do wielu ciekawych miejsc. W kościele św. Barbary widzieliśmy chrzest udzielony w baptysterium grupie 7 osób, z najstarszym w wieku ok. 40 lat. W tamtejszej klinice zdjęto mi gips - lekarz stwierdził, że wszystko jest w porządku, mogę chodzić nie forsując nogi. Gruzin pouczył mnie, że cały okres z nogą w gipsie będzie odliczony z urlopu, a jedyne co mną wstrząsnęło było popiersie Stalina w holu kliniki. Potem odebrałem z lotniska moją siostrę,  którą 

imageimage

wcześniej zaprosiłem do Gruzji; dotarła z Polski do Dubnej, a koledzy zajęli się logistyką jej dalszej podróży. Z Aliną i Władkiem zwiedzaliśmy dalej Tbilisi, a później dotarliśmy też do historycznej i religijnej stolicy Gruzji, niedalekiej Mcchety (zdjęcie wyżej).
Był sierpień 1968, więc muszę odnotować wrażenie związane z ważnym wydarzeniem. Wyszedłem z hotelu Iveria i zwróciłem uwagę na potężną grupę Gruzinów zgromadzonych i głośno dyskutujących koło kiosku z gazetami. Stanąłem w kolejce i kupiłem gazetę, w której szybko wyczytałem, że wojska Układu Warszawskiego wkroczyły do Czechosłowacji. Oczywiście była opisana sowiecka wersja inwazji, ale nie było żadnej wątpliwości, że Gruzini odczytali tę wiadomość podobnie do mnie i widziałem powszechne wzburzenie, z którym nikt się nie krył. Znałem Gruzinów z Dubnej i bez wielu słów, w kwestiach politycznych rozumieliśmy się bardzo dobrze, a pamięć o tym dniu w Tbilisi była bardzo pożyteczna w tych kontaktach.
Trzeba się było pożegnać z Tbilisi i małym samolotem polecieliśmy wreszcie nad morze do Batumi, z egzotycznym międzylądowaniem na trawiastym lotnisku w Kutaisi. Po ulokowaniu się w tamtejszym hotelu, żwawo ruszyliśmy na plażę, by zażyć morskiej kąpieli. Zatrzymała nas milicja i zostaliśmy

imageimage

poinformowani, że po 18-tej nie wolno wchodzić do morza. Na pytanie „dlaczego”, była prosta odpowiedź: „Nie lzja”. Wkrótce ściemniło się i zobaczyliśmy światła mocnych reflektorów ślizgających się po powierzchni morza, a ktoś nam wytłumaczył, że granica z Turcją jest w odległości 16 km i „nie lzja”, by ktoś próbował uciec z raju.
Tym chętniej pobiegliśmy rano na plażę, a atrakcyjna blondynka-moja siostra gwarantowała dobrą opiekę przyjaznych Gruzinów i pozostawiała dla mnie przestrzeń na inne atrakcje.

imageimage

Gościnność poznanych Gruzinów poszła tak daleko, że zawieźli nas samochodem do bardzo atrakcyjnego i ogromnego ogrodu botanicznego Zelenyj Mys, a po tych wrażeniach rozważaliśmy już na molo podróż statkiem Szota Rustaveli do Abchazji.

imageimage

Pojechaliśmy tam jednak pociągiem i zakwaterowaliśmy w hotelu w Suchumi, a stamtąd wybraliśmy się na plaże do miejscowości Gagra i Picunda, gdzie było wypoczynkowo, ale niezbyt ciekawie; może dlatego, że tam były podobno ośrodki rządowe. Suchumi było o wiele ciekawsze i warto było powędrować po zakamarkach tej stolicy autonomicznej republiki Abchazji. Nie wiedziałem wtedy, że Abchazi tak bardzo nie lubią Gruzinów i szkoda, że trwa to dzisiaj tak mocno, że nie potrafią  uwolnić się od Rosjan. 

imageimage

Pojechaliśmy na lotnisko, by rozpocząć powrót do Dubnej, ale samolot do Moskwy został odwołany z powodu silnej burzy, więc odwieziono nas z powrotem do hotelu. Rano wpakowali nas do autobusu pełnego amerykańskich senatorów, którzy kończyli jakąś ważną wizytę i też mieli lecieć do Moskwy. Przykro było patrzeć na wzburzonych pasażerów, których wyprowadzono z samolotu, by zrobić miejsce dla całej grupy. Mimo wszystko trudno było nie dołączyć do senatorów, wśród których był też Edward Kennedy, bo to przecież dla nich, a nie z naszego powodu miejscowych ludzi tak potraktowano.
Tak zakończyły się moje długie, pełne wrażeń wakacje 1968, ale nie skończyła się moja opowieść. W następnym odcinku będzie Tien Shan 1969 i myślę, że może być ciekawiej. 



Zawsze występuję pod własnym nazwiskiem, mimo że wielokrotnie byłem na portalu S24 obrażany. Teraz uzupełnię swoją identyfikację notką o mnie zamieszczoną w Britishpedia.  Broda Rafał prof. dr hab. O: profesor zw. Instytutu Fizyki Jądrowej im. H. Niewodniczańskiego PAN w Krakowie, uznany w świecie specjalista w zakresie struktury jąder i oddziaływań jądrowych; B: Cieszyn, 19.01.1944; P: Jan - był absolwentem WSH w Warszawie, głównym księgowym m.in. w F. "Celma" Cieszyn; Eryka Barbara z d. Richter - była bibliotekarzem w Szkole Muzycznej w Cieszynie; MS: Olga z d. Budiańska; Ch: Aleksander 1974 - jest absolwentem UE z tyt. mgr; Joanna 1976 - jest absolwentką UJ Kraków z tyt. mgr germanistyki, obecnie z tytułem dr University of Tennessee; wnuki: Alina, Urszula, Jędrzej; GrA: wuj Eryk Nanke był mjr WP, dowódcą Plutonu Łączności Radiowej Artylerii w Bitwie o Monte Cassino, brał udział w obronie Tobruku, po wojnie osiadł w Wielkiej Brytanii, do ojczyzny powrócił w 1996 roku a swoje przeżycia opisał w publikacji "Cena bycia innym"; E: 1966 - mgr fizyki, 1971 - doktorat w UJ Kraków; 1981 - habilitacja w IFJ PAN w Krakowie; 1991 - tytuł profesora n. fizycznych; Ca: od 1966 pracownik naukowy IFJ PAN w Krakowie, począwszy od asystenta stażysty do profesora zw., pełniąc funkcję kilkanaście lat kierownika pracowni (wcześniej Zakładu) Struktury Jąder Atomowych; zagraniczne pobyty naukowe: 1968 - 1971 Zjednoczony Instytut Badań Jądrowych w Dubnej, Rosja; 1972 - 1974 Instytut Nielsa Bohra w Kopenhadze, Dania; 1977 - 1979 oraz 1989 - 1991 Instytut fur Kernphysik KFA Juelich, Niemcy; 1982 - 1984 oraz krótsze pobyty w Purdue University w West Lafayette w stanie Indiana, Stany Zjednoczone w charakterze visiting professor, eksperymenty w Argonne National Laboratory, Stany Zjednoczone; WaCW: 230 publikacji naukowych; 5 najważniejszych tytułów: N=40 neutron subshell closure in the Ni-68 nucleus -Phys. Rev. Lett.74,868(1995) Spectroscopic studies with the use of deep-inelastic heavy-ion reactions -Journal of Physics G - Nuclear an Particle Physics 32, R151 (2006) Yrast isomers in tin nuclei from heavy-ion collisions and the neutron h11/2 subshell filling - Phys. Rev.Lett.68, 1671 (1992) Inelastic and transfer-reactions in Mo-92 + 255 MeV Ni-60 collisions studied by gamma-gamma coincidences -Phys. Lett. B251, 245 (1990) Doubly magic Pb-208: High spin states, isomers, and E3 collectivity in the yrast decay -Phys. Rev. C95, 064308 (2017); Aw: Złoty Krzyż Zasługi; Krzyż Wolności i Solidarności; Złota Odznaka Miasta Krakowa; 1 nagroda zespołowa MNiSZW; Nagroda indywidualna III Wydziału PAN; Me: Członek PTF, American Physical Society; założyciel i przewodniczący Klubu "Myśl dla Polski"; współtwórca oraz były członek partii Liga Polskich Rodzin; Ach: zainteresowania naukowo-badawcze: badania struktury jądra i reakcji jądrowych metodami spektroskopii Gamma; współtwórca metody pomiarów krotności Gamma; odkrycie podwójnie magicznych jąder 146Gd, 68Ni i spektroskopia wielu jąder w tych obszarach; rozpracowanie metody badań jąder z nadmiarem neutronów w spektroskopii z użyciem głęboko nieelastycznych zderzeń ciężkich jonów; opublikowanie przeglądowego artykułu dot. tej metody w prestiżowym czasopiśmie J.Phys.G.Nucl.Part.Phys. 32 (2006) R151-R192; zaangażowanie w badania opadu radioaktywnego po "Czarnobylu" w szczególności obszerne badania zjawiska tzw. gorących cząstek; wypromowanie 5 doktorów, recenzowanie kilkudziesięciu prac doktorskich, habilitacyjnych i wniosków profesorskich; czynny udział w licznych konferencjach międzynarodowych i dziewięciokrotnie jeden z głównych organizatorów Międzynarodowej Konferencji "Szkoła Fizyki Jądrowej w Zakopanem"; udział w odzyskaniu niepodległości poprzez wieloletnią działalność niepodległościową, skutkującą represjami ze strony władz komunistycznych np. odebraniem paszportu na 3 lata (status pokrzywdzonego w IPN); kandydowanie na senatora RP i uzyskanie 133,5 tys. głosów w ciągu 5 tygodni kampanii wyborczej; LS: angielski, rosyjski, niemiecki; H: polityka, muzyka, brydż, turystyka górska - udział w 3 dużych wyprawach w Azji; PMM: odkrycie metody badania jąder neutrono-nadmiarowych; wykłady na prestiżowych międzynarodowych konferencjach; pobyt w Instytucie Nielsa Bohra i poznanie wielu wybitnych ludzi nauki; OA: 1999 - 2016 szeroka działalność publicystyczna w Radiu Maryja i wielu wydawnictwach m.in. Gazeta Polska, Nasz Dziennik, Głos Nasza Polska a obecnie na forach internetowych; Encyklopedia Osobistości Rzeczypospolitej Polskiej (7. edition) BPH - British Publishing House Ltd.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości