Święta od zapomnianych wartości — tak chyba będzie można powiedzieć o Polce z Chicago, matce Marii Teresie Dudzik, kiedy zostanie ogłoszona błogosławioną. Szacunek dla starości, pokora, prostota, posłuszeństwo, ubóstwo, bezinteresowność — to najmocniejsze atrybuty założycielki Sióstr Franciszkanek z Chicago (Franciscan Sisters of Chicago). Choć w istocie świadczą one o potędze ducha, dziś przez świat postrzegane są jako przejawy słabości. Matka Maria Teresa będzie więc miała pełne ręce roboty, aby na nowo przekonać do nich kolejne pokolenia.
Otwarty w 1962 roku proces beatyfikacyjny m. Marii Teresy, obok procesu ks.Augustyna Toltona jest obecnie jednym z dwóch zapoczątkowanych przez Archidiecezję Chicago. Kto z nich zostanie drugim po matce Francesce Cabrini świętym z Chicago? To zależy od cudu dokonanego za ich pośrednictwem, który Stolica Apostolska musi zbadać i zatwierdzić.
Kim była?
Jedną z nas, dziewczyną z Polski o „brązowych włosach, niebieskich oczach, przeciętnego wzrostu” — jak pisze o niej s. Anna Marie Knawa w książce „As God shall ordain”. Urodziła się 30 sierpnia 1860 roku, w Płociczu, maleńkiej wsi na Pomorzu oddalonej o około 60 kilometrów od Bydgoszczy. Na chrzcie dano jej na imię Józefa. W Kamieniu Krajeńskim, niedaleko Płocicza uczyła się krawiectwa i haftu. Miała 21 lat, gdy wraz z rodziną przyjechała do Chicago, do swojej najstarszej siostry, która wyemigrowała przed nimi. Razem było ich ośmioro — pięć córek, jeden syn i rodzice: Agnieszka i Jan Dudzikowie. Jak większość polskich imigrantów w tamtym czasie osiedlili się w okolicach tzw. Trójkąta Polonijnego, a dokładnie przy 34 N. Crittenden St., niedaleko parafii św. Stanisława Kostki. Widać, że kwalifikacje zdobyte w lokalnej szkole prowadzonej przez siostry elżbietanki były wysokie, skoro niedługo po przyjeździe założyła dobrze prosperujący zakład krawiectwa i haftu (wykonany własnoręcznie przez nią biały żakiet można zobaczyć w mini muzeum sióstr franciszkanek przy 11400 Theresa Drive w Lemont). Józefa szybko zrozumiała, że o lepsze życie, o którym marzy każdy imigrant, trzeba walczyć. Tyle, że ona walczyła nie o swoje, ale o bezdomnych, nędzarzy, ułomnych, mieszkających na ulicach, chorych, głodnych. Tych nie brakowało wówczas w Chicago, gdyż tak jak reszta Ameryki, miasto dotkliwie odczuwało skutki wielkiego kryzysu gospodarczego. „Zbierała staruszków do swego domu. Zajęła nawet pokój swojej matki” — powiedziała franciszkanka, siostra Maria Alacoque Czartoryska, propagatorka kandydatki na ołtarze. „Matka powiedziała jej, że jeżeli tak dalej będzie, to ona się wyprowadzi z domu” — kontynuuje siostra Czartoryska. Tak się nie stało. Za radą ówczesnego proboszcza parafii św. Stanisława Kostki, ks. W. Barzyńskiego, 8 grudnia 1894 roku w święto Niepokalanego Poczęcia założyła Zakon Sióstr Franciszkanek z Chicago (wówczas Franciszkanek bł. Kunegundy). Jej troska o słabszych nie była słomianym zapałem. W chwili śmierci, 20 grudnia 1918 roku (miała 54 lata) franciszkanki były w posiadaniu domu dla osób starszych i niedołężnych, sierocińca, dwóch całodziennych domów opieki dla dzieci, domu dla kobiet pracujących. Ponadto siostry kierowały i uczyły w trzydziestu jeden szkołach podstawowych. „Była darem Boga dla Kościoła i Polonii tamtych czasów” — powiedział biskup Andrzej Wypych.
Franciszkanki z Chicago dziś
Obecnie Franciszkanki z Chicago kontynuują realizację charyzmatu m. Marii Teresy Dudzik. Robią to, opiekując się dziećmi, chorymi, starszymi, a także poprzez służbę duszpasterską i społeczną. Starszym proponują opiekę na trzech poziomach: dla osób sprawnych oferują niedrogie mieszkania, chorym opiekę zdrowotną w ich domach, zaś dla tych, którzy potrzebują bardziej intensywnej pomocy prowadzą domy opieki. Ich domy, oprócz Chicago, działają również w stanach Kentucky i Indiana. Ponadto wspierają młodych, którym zależy na zdobyciu edukacji katolickiej, ale nie są w stanie pokryć jej kosztów. Ci mogą korzystać z pomocy „Madonna Foundation”. Franciszkanki prowadzą również St. Jude House w Indianie, z pomocy którego rocznie korzysta około 400 ofiar przemocy domowej i wykorzystania seksualnego — dorosłych i dzieci.
Co z beatyfikacją?
Proces trwa. W 1963 roku kardynał Meyer zatwierdził ks. Henryka Malaka jako pierwszego postulatora procesu. W 1972 roku odbyła się ekshumacja zwłok m. Marii Teresy z cmentarza św. Wojciecha w Niles. „Padał deszcz, dość długo szukali jej grobu. Na niebie pokazała się tęcza, biskup Abramowicz powiedział, żeby sprawdzić grób, gdzie padło zakończenie tęczy”— mówi siostra Czartoryska. Był to grób m. Marii Teresy. Poznali ją po krzyżu, który podobnie jak jej habit, pomimo przebywania w ziemi przez 54 lata, zachował się w doskonałej kondycji. Szczątki m. Marii Teresy zostały złożone w głównym domu sióstr franciszkanek w Lemont. Sarkofag znajduje się tam do dziś i do dziś jest nawiedzany przez tych, którzy wzywają wstawiennictwa m. Marii Teresy.
Kolejne lata procesu (1970 –1981), zgodnie z wymogami procedur beatyfikacyjnych, upłynęły na zbieraniu dowodów i przesłuchiwaniu świadków. W 1982 roku przygotowano w Rzymie „postio”, czyli obszerny raport, ukazujący duchową sylwetkę m. Marii Teresy, zwłaszcza praktykowane przez nią cnoty i nadzwyczajne wydarzenia, jakie dokonały się za jej wstawiennictwem. W 1994 roku otrzymała ona tytuł Służebnicy Bożej, przyznawany kandydatom jako kolejny krok w procesie beatyfikacyjnym. Z kolei w 2003 roku zgłoszono w Rzymie możliwość cudu dokonanego za wstawiennictwem m. Marii Teresy. Cudownie uzdrowiony miał zostać Jerry Lisiecki, który w październiku 1972 roku wraz z innymi trzystoma osobami został ciężko ranny w wypadku pociągu, w którym 45 innych poniosło śmierć. On sam z ciężkimi obrażeniami głowy, ramion i nogi znajdował się w śpiączce, a lekarze nie dawali mu nadziei na przeżycie. Matka Jerrego, Roseann Lisiecki modliła się w intencji syna przy grobie m. Marii Teresy, po czym wzięła z niego listki rośliny, które położyła na ciele nieprzytomnego syna. „Roseann Lisiecki twierdzi, że krótko po tym zdarzeniu jej syn Jerry Lisiecki został uzdrowiony” — pisze s. Knawa w swojej książce. Rok później, 23 czerwca Mszę św. dziękczynną przy grobie m. Marii Teresy sprawował kardynał Francis George. „Przykład m. Marii Teresy pokazuje, że Boża łaska może działać wszędzie, nawet tu w Chicago” — powiedział ks. kardynał wówczas w homilii. W 2010 roku siostry franciszkanki otrzymały odpowiedź z Rzymu z informacją, że z powodu braku wystarczającej dokumentacji Kongregacja ds. Świętych nie uznała cudu. „Matka Maria Teresa często powtarzała: jeśli Bóg jest tutaj, to wszytko mogę. Pomimo wielu trudności, ona nigdy się nie poddała, dlatego my nie możemy się poddać w kontynuowaniu jej procesu” — powiedziała s. Diane Marie Collins, Siostra Generalna Franciszkanek z Chicago. Podobnego zdania jest ks. biskup Andrzej Wypych. „Zachęcam, aby przypominać Polakom w Chicago o matce Marii Teresie Dudzik” — powiedział. Rok temu, we wrześniu odcinek ulicy przy skrzyżowaniu Belmont i Karlov został nazwany jej imieniem. W tym miejscu przed laty stanął nieistniejący już dziś dom pomocy m. Marii Teresy nazwany im. Św. Józefa.
Co dalej?
Siostra Collins twierdzi, że m. Maria Teresa jest idealną świętą na dzisiejsze czasy, zarówno dla Stanów Zjednoczonych, jak i dla Europy. „Żyjemy w czasach, gdy starsi są wykluczani i odrzucani, gdy ludzie uważają starość za zło, sami zaś na wszelkie sposoby próbują pozostawać młodzi” — twierdzi. Dodaje, że obecnie, podobnie do czasów w których żyła matka założycielka, przeżywamy kryzys gospodarczy. „W najgorszej sytuacji są starsi utrzymujący się z emerytury. Często muszą dokonywać bolesnych decyzji — kupić lekarstwa, czy jedzenie. Nierzadko nawet ich własne dzieci nie chcą się nimi zajmować” — powiedziała s. Collins. Ksiądz biskup Wypych twierdzi, że m. Maria Teresa jest dla nas wzorem. „Ona nas wzywa, abyśmy żyli bardziej po chrześcijańsku. Powinniśmy być z niej dumni” — powiedział.
Abyśmy w Chicago mieli swoją świętą rodaczkę w dalszym ciągu potrzeba dobrze udokumentowanego cudu za pośrednictwem „Apostołki Miłosierdzia z Chicago” — jak jest nazywana. W kronikach i przekazach ustnych zachowało się wiele informacji, że ona sama nieraz w życiu dostępowała cudownych wydarzeń. Jej pośrednikiem był św. Józef, z którym łączyła ją specjalna więź (znana jest opowieść o tym, że wieczorem, kiedy do klasztoru bez uprzedzenia przywieziono 65 sierot i nie było ich czym wyżywić, do drzwi zapukał elegancko ubrany mężczyzna. Przyniósł kosze wypełnione chlebem, po czym tak szybko zniknął, że siostry nawet nie zdołały mu podziękować. Wierzą, że tym mężczyzną był św. Józef). Na świecie, każdej minuty, codziennie ktoś prosi o cud i często jest wysłuchiwany. Chicago w tym względzie nie jest inne — tu też mogą zdarzyć się cuda. Mądrość ludowa mówi, że najskuteczniejsi w ich wypraszaniu są kandydaci na ołtarze, gdyż zależy im, aby zostać świętymi. Trzeba ich tylko gorąco i żarliwie prosić.
za: http://www.katolikwchicago.com/katonline/2012/11/7.aspx
Najcześciej mówią mi Wodek. Nie jest to błąd, że nie napisałem "ł". Trudno inaczej zdrobnić imię Wodzisław:). Urodziłem się kilka dni przed zakończeniem stanu wojennego. Z lat 80' nic szczególnego nie pamiętam, a z 90' szkołę podstawową i kawałek technikum. Dojrzewanie i studia to już poprzednia dekada. Po 10 kwietnia 2010 roku zmieniło się bardzo wiele nie tylko do okoła mnie, ale także i we mnie.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo