Najpierw rozpruto wór z historycznymi kłamstwami i rozsypano je w rosyjskich mediach. Że Polska pierwsza paktowała z Hitlerem w 1934 roku i z nim zamierzała zawojować Związek Radziecki. Że Beck to agent niemiecki, a Mikołajczyk – angielski. Że Polacy wymordowali 100 tysięcy rosyjskich jeńców wojennych.
Wściekłość Polaków sięgnęła zenitu.
Potem ukazał się list od samego Władimira Władimirowicza jakby tamten wór zaszywający: kłamstwa były, owszem, ale w strawniejszym sosie. Nie pluto nam już w twarz wprost, ale z boku. Mistrzostwo! Byli tacy, którzy z ulgą westchnęli: a jednak on nie jest taki zły. Ileż przy tym mądrych rzeczy powiedział! Na przykład.: „Spekulowanie na temat pamięci oraz próby preparowana historii, wyszukiwanie w niej powodów do wzajemnych roszczeń i krzywd jest nadzwyczaj szkodliwe i nieodpowiedzialne”.
Do kogo on to mówi?
Czy nie do własnego ministra oświaty, który przypuścił śmiercionośną nagonkę na Aleksandra Kredera, historyka, członka RAN, autora podręcznika historii „Najnowsza historia powszechna 1917 – 1997”, który właśnie „nie preparował historii”? Miał on czelność uprzytomnić Rosjanom wkład innych narodów w zwycięstwo. Pisał, że bitwa o Midway czy pod El-Alemein była równie ważna, jak ta pod Kurskiem czy nawet pod Stalingradem. I że bez lend-lease Armia Czerwona niewiele by zdziałała. A – co najgorsze – oswobodzenie państw Europy Środkowej nazwał „rozprzestrzenieniem komunistycznego totalitaryzmu”. Tak zaszczuto biedaka, że zmarł po drugim zawale. Nagonka powtórzyła się w 2003 roku, kiedy podobny podręcznik napisał Igor Dołucki. Wtedy Puin ogłosił: „Fakty, o których mowa w podręcznikach, powinny budować uczucie dumy z historii naszego kraju”. A wszystko inne to „szumowiny”.
Napisał nam Władimir Władimirowicz, że „półprawda zawsze jest podstępna”, po czym w jednym zdaniu ubolewał nad losem poległych w Katyniu oraz losem „żołnierzy rosyjskich, którzy dostali się do niewoli w 1920 roku”. A w przeddzień tegoż posłania do nas, niewdzięcznych Polaków, niejaka Natalia Narocznickaja, członek Prezydenckiej Komisji do spraw przeciwdziałania fałszowaniu Historii na szkodę Rosji, mówiła o 100 tysiącach Rosjan zamordowanych w Polsce! Tak jakby nie istniał – i to w języku rosyjskim – wspólny raport profesorów Uniwersytetu imienia Łomonosowa w Moskwie, Giennadija Matwijewa, i polskich profesorów, Reznera i Karpusa, zawierający 338 dokumentów, z których wynika, że wszystkich jeńców było około 85 tysięcy, z czego od tyfusu i cholery zmarło około 17 tysięcy, i to wtedy, gdy umierała od chorób i polska ludność cywilna. Nikogo nie zabito strzałem ani w pierś, ani w tył głowy.
Dzisiejsze kłamstwa Kremla skierowane są nie tylko do nas, by nas „nauczyć rozumu”. Ma to być próba neutralizacji na arenie politycznej państw wobec Rosji krytycznych (Polska i kraje nadbałtyckie) oraz lekcja dla współczesnej Europy, że pomijający Rosję Układ Wersalski był totalnym błędem, ergo: w nowym układzie bezpieczeństwa europejskiego Rosji ignorować nie wolno. A wszystko to – wobec „resetowania” stosunków Waszyngton-Moskwa – ma nas zepchnąć do swoistej izolacji na obszarze Euroatlatyckim i zdyskredytować jako państwa dławiące się historyczną rusofobią. W tym samym dniu (1 września) rosyjski minister spraw zagranicznych Ławrow na wykładzie w „kuźni kadr dyplomatycznych”, czyli MGIMO (Państwowy Instytut Spraw Międzynarodowych), ganił list intelektualistów Europy Środkowo-Wschodniej do prezydenta Obamy, oskarżając ich o próbę skłonienia USA do polityki konfrontacji z Rosją.
Obama do Gdańska nie przyjechał. Ani pani Hillary Clinton. Wygląda na to, że wierzą Putinowi. Atak na historię Polski jest więc grą nie w naszą bramkę nawet, lecz ponad naszymi głowami. Grą bardzo niebezpieczną. Żarty się skończyły.
Więcej tekstów o niedawnej wizycie Władimira Putina w Polske, czytaj na stronie "Kultury Liberalnej"
Inne tematy w dziale Kultura