Mihaly Csikszentmihalyi uważa, że prawdziwe szczęście może nam dać stawianie sobie celów autotelicznych, czyli takich, które nie są środkami do czegoś, ale są ważne same w sobie.
Powyższe zdanie jest z interesującego wywiadu w Charakterach - pt." Każdy maluje swoją tęczę".
Prof. dr hab. Janusz Czapiński:
Zawieram małżeństwo nie po to, żeby mieć łatwy seks, ciepłą strawę i jakiś zawór ekonomicznego bezpieczeństwa, tylko dlatego, że chcę być z drugą osobą i niczemu dodatkowemu to nie służy. (...)
Otóż to! Bezpieczeństwo socjalne - piekielnie ważne, generujące spokój i siły na inne progi i rafy - bo nie tylko suma na koncie daje spokój życiowy.
Jednak ileż decyzji o małżeństwie wynika z rachuby ekonomicznej - a potem już tylko lata bankructwa emocjonalnego.
Na rzecz intuicji pracuje 95 proc. naszej psychiki, tej poza naszą świadomą kontrolą. A mimo to mamy większe zaufanie do tego, co wypracowuje te pozostałe 5 proc. naszej psychiki, które jest dostępne naszej świadomości. To 5 proc. jest niezbędne na zasadzie Najwyższej Izby Kontroli.
Dorota Krzemionka:
- Barbara Fredrikson, profesor Uniwersytetu Michigan, dowodzi, że osoby szczęśliwsze, w lepszym nastroju, podejmują mądrzejsze decyzje. Warto być szczęśliwym...
J.Cz: To pokazuje, że pozytywne emocje czynią nas bardziej otwartymi na intuicję. Intuicja jest bogatszym źródłem pomysłów niż linearne wyciąganie wniosków z przesłanek.
D.K:
– Allen Parducci pokazał, że lepiej nie mieć skrajnie pozytywnych doświadczeń w życiu, bo wtedy bardziej potrafimy się cieszyć umiarkowanie dobrymi zdarzeniami. Natomiast czasem dobrze nam robią skrajnie negatywne doświadczenia, bo po nich wszystko wydaje się lepsze...
J.Cz.:
– To jest efekt kozy. Gdy komuś za ciasno w mieszkaniu, to powinien na miesiąc przygarnąć kozę, potem się jej pozbyć, a poczuje, że całkiem wygodnie mieszka.
Szczęście zależy od kontekstu i tego, czego wcześniej doświadczyliśmy. To pozwala nam odzyskiwać pogodę ducha. Gdy nam dokuczą klęski, to przesuwa się skala odniesienia i wówczas drobna przyjemność może nam dać dużo radości. (...)
Powinniśmy umiejętnie dawkować sobie przyjemności. I nie korzystać z drogi na skróty do szczęścia poprzez intensyfikowanie przyjemnych doznań, np. poprzez narkotyki, bo one też tworzą pewien kontekst. Dla kogoś, kto doświadczył euforii pod wpływem narkotyku, wiele przyjemności traci znaczenie.
Błędy atrybucji sprawiają, że sukcesy nie dają nam satysfakcji i przeceniamy konsekwencje niepowodzeń. Drobną porażkę towarzyską potraktujemy jako dowód, że jesteśmy głupi, nielubiani i że już tak zawsze będzie.
Do tych mechanizmów interpretacji przyczyn różnych zdarzeń mamy świadomy dostęp. Zmieniając sposób interpretacji naszych doświadczeń, możemy się nauczyć optymizmu.
Nie można natomiast w ten sposób zmienić biochemii naszego mózgu, odblokować lub wzmocnić atraktora szczęścia. Ale można nauczyć się takiego sposobu życia, który wzmacnia cnoty, daje więcej zadowolenia i chroni przed różnymi pułapkami na drodze do szczęścia.
D.K:
- Jakie to pułapki?
J.Cz.:
– Przede wszystkim brak zaufania do innych, izolowanie się, podejrzliwość i wynikająca z niej niechęć do bycia z ludźmi w sposób bezinteresowny.
Wszystkie badania dowodzą, że dobre relacje z ludźmi są tym, co daje nam stabilne zadowolenie z życia. Spiskowa wizja życia społecznego i paranoidalny stosunek do świata niewątpliwie uniemożliwią nam kolekcjonowanie przyjemności i odkrywanie własnych potencjałów.
Będziemy wtedy szli pokrętnymi drogami, aby unikać tych domniemanych raf, które inni zastawiają na nas.
Nadmierna nieśmiałość też utrudnia nam otwarcie się na świat.
Pułapką jest również niska samoocena. Czasem cokolwiek dziecko osiągnie, rodzice dają mu do zrozumienia, że to za mało. I utrwalają w nim przekonanie, że jest gorsze, że nie spełnia oczekiwań rodziców.
D.K.:
- Abraham Lincoln powiedział, że większość ludzi jest na tyle szczęśliwa, na ile sobie pozwoli. Kto sobie pozwala być szczęśliwym, a kto nie?
J.Cz.:
– Bruce Headey i Alexander Wearing w swojej koncepcji dynamicznej równowagi dowodzą, że człowieka w życiu spotykają takie doświadczenia, jakie są mu sądzone. Ale to, jakie są mu sądzone, w dużym stopniu zależy od niego i od jego wyborów. Jeśli oczekujemy porażki, to sukcesu na pewno nie będziemy mieli, bo nic w tym kierunku nie zrobimy.
To, czy oczekujemy porażki, czy sukcesu, jest w nas wdrukowane, ale nie do końca. Mamy coś w tej kwestii do powiedzenia. Niezależnie, czy ktoś stawia na szczęście hedonistyczne, czy ktoś inny próbuje znaleźć zadowolenie z życia na drodze cnót charakteru – obydwa mogą być szczęśliwi.
Pod jednym warunkiem: że uznają swoje życie za bogate. Puste życie nie służy szczęściu w żadnym wymiarze.(...)
Inny rodzaj szczęścia, Arystoteles nazywał eudajmonizmem.
Chodzi tu o odkrywanie swojego prawdziwego „ja” i tego, na co nas naprawdę stać.
O szczęście eudajmonistyczne musimy walczyć, przezwyciężać życiowe przeszkody. Szczęście hedonistyczne nie wymaga wytyczania przed sobą dalekosiężnych celów. Wystarczy nie narażać się na ból, bo jeśli nic złego nam się nie przytrafia, to z definicji jesteśmy już szczęśliwi.
Droga do szczęścia eudajmonistycznego i hedonistycznego może być dokładnie taka sama.
Tylko jeden człowiek na tej drodze kolekcjonuje przyjemności, a inny zastanawia się, czy jest bardziej mądry, twórczy i ma pełniejsze życie niż rok temu.
– Ważna jest cierpliwość i samodyscyplina. To, co gubi nas w życiu indywidualnym i zbiorowym, to taka dziecięca przypadłość, mianowicie nieumiejętność odraczania gratyfikacji.
Jeśli ma się mi coś przyjemnego zdarzyć, to chcę, żeby zdarzyło się natychmiast. To prowadzi do społecznie niepokojącego zjawiska, nazwanego dylematem społecznym.
**********
Opisane w wywiadzie drogi do uzyskania szczęścia mają znaczenie w budowaniu indywidualnego sposobu.
Dla mnie kluczowe pojęcie to owo odraczanie gratyfikacji.
Nie oznacza ono rezygnacji z niej - nie oznacza także gwarantu, że jej doświadczymy.
Bardziej rozumiem to jako wkładanie niecierpliwego palca do nieupieczonego tortu.
Zaliczymy jakąś tam cząstkową przyjemność oblizując go, ale daleka będzie ona od tej finalnej, pełnej - do tego tort będzie już okaleczony kradziejstwem niecierpliwości.
Progowe gratyfikacje nie osierocają nas z poczucia szczęścia - tego budowanego niejako w drodze...
A ów stan nie jest wykradany grzechem śpieszności.
On zaskakuje, jak ciepły, kojący letni deszcz.
Nie chowamy się przed nim - wręcz podnosimy twarz ku niebu...a czasem nawet tańczymy w symfonii błogosławionych kropel.
To jeszcze nie kulminacja, to jeszcze nie dotknięcie szarfy spełnienia.
Z odroczeniem gratyfikacji mamy też do czynienia w alkowie. Przywołuję to porównanie dla zrozumienia mechanizmu gratyfikacji ważniejszej niż w seksie.
Odroczenie gratyfikacji to wydłużenie drogi przyjemności.
A sama gratyfikacja?
Nie zawsze ma kształt, wymiar oczekiwanej.
To nie oznacza, że jest gorsza, okrojona, słabsza.
Bywa, że jest czymś więcej niż założenia a priori.
Inne tematy w dziale Technologie