Ostatnie notki W. Gadowskiego i innych blogerów jakoś podskórnie ciągle zahaczają o wątek białoruski. A to tamtejsza mafia z Butem, a to obszar możliwy do wzięcia pod uwagę w typowaniu innego, prawdziwszego miejsca katastrofy naszej prezydenckiej delegacji, niż złomowisko w Smoleńsku…
Aleksander Ścios i 35Stan nawiązali też ostatnio do ewidentnych kłamstw Tuska i Komorowskiego, co do ich prawdziwego miejsca pobytu w nocy z 9/10 kwietnia, drogi powrotu do Warszawy i środków lokomocji do tego powrotu używanych.
Pozwoliłam sobie u powyższych Autorów na domysły, które nadal nie dają mi spokoju. Dały jednak odrobinę odwagi, by je przedstawić w oddzielnym wpisie.
Wzajemnie wykluczające się tłumaczenia Tuska i Komorowskiego dotyczące sposobu powrotu dnia 10 kwietnia przed południem do Warszawy, nieodparcie kojarzą mi się z pograniczem polsko-białoruskim.
35 stan przypomniał, jak kłamał w tej sprawie Gajowy, a Tusk w środę zapewniał w sejmie, że jednak wracał samochodem, nie helikopterem - jak poprzednio mówiono.
KŁAMIĄ OBAJ i dlatego rodzi to dodatkowe wątpliwości.
Skąd skojarzenie z pograniczem wschodnim? Trudno powiedzieć. Ale Marek Karp, szef Ośrodka Studiów Wschodnich, został zamordowany w 2004r. własnie za namierzenie tajnej siatki GRU (lub innego ruskiego cholerstwa) gdzieś właśnie na pograniczu z Białorusią, lub bezpośrednio na jej obszarze.
I od tego czasu miewam ciągi skojarzeń: Hajnówka i jej okolice - Cimoszewicz; pomieszkiwanie przez Palikota na obszarze Lubelskie-Podlasie i zaprzyjaźnione tam z nim domy/ leśniczówki/ posesje...
Aż tak daleko od Warszawy nie leżą te tereny. Można z nich stosunkowo szybko dojechać.
A w takim ustroniu spotykanie się służb nie jest żadnym problemem, łączność może być wyśmienita, blisko do własnych ośrodków na Białorusi, w obwodzie smoleńskim; dobre namiary na LOGIKĘ, Turowskiego w Moskwie i na ruską ambasadę w Warszawie.
Poza tym, przecież nie wiemy, skąd i o której Tusk z Komorowskim wyruszyli skądś tam i ile czasu potrzebowali na dojazd/ dolot. Wcale nie jest powiedziane, że startowali skądś tam dopiero po 9:00. Wariantów mieli pewnie kilka, w zależności od powodzenia "akcji". Decydowały o tym może nocne rozmowy i poranna logika wydarzeń. Od 6:50 lub od 7:23/27, czyli od startu delegacji z Okęcia ,mogli już zacząć odliczać czas i dwa scenariusze zabrać ze sobą.
I już zupełnie niemożliwe (?): wypili za dużo i zawiesili w sieci za wcześnie różne dokumenty, bo im się czasy (moskiewski, smoleński i warszawski) zupełnie pochrzaniły. A może chcieli tylko zapisać pliki na dysku, by nie zapomnieć instrukcji, co i jak mają robić, a okazało się, że zapisywali w dokumentach udostępnianych w sieci?
Pytania ciągle pozostają: gdzie byli? razem, czy osobno? O której powzięli wiadomość o katastrofie? O której i skąd wyruszyli? Jakim środkiem transportu?
http://L'amelka222
Inne tematy w dziale Polityka