Zdarzyło się to niemalże w centrum Szczecina. W środę, 23 kwietnia 1986 roku, małżonkowie G. postanowili uciąć sobie drzemkę. Mieszkali sami, w jednym pokoju. Leżeli osobno, na tapczanach. I właśnie około godziny dwudziestej, a może trochę wcześniej, w ich domu zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Tak niezwykłe, że już po pewnym czasie, gdy opowiadali o tym, co ich spotkało, przeżywali to tak, jakby cień nieznanego zjawiska dotknął ich przed chwilą. Telewizor był włączony. Cz. G. obudziła się i odruchowo spojrzała na ekran. Obraz zaczął skakać, stał się czarny. I nagle...
Mówi Cz. G.: – Nie pamiętam ich oczu, tylko kształt twarzy. Wiem, że wpatrywali się we mnie. To były dwie jednakowe istoty w ciemnostalowych ubiorach. W mojej pamięci ich rysopis rozmywa się jak we mgle: zarys głowy, nóg, tułowia. W pierwszej chwili wystraszyłam się bardzo i krzyknęłam panicznie do męża: kogoś ty wpuścił! On się obudził i odpowiedział, że nikogo nie wpuszczał do mieszkania. Wtedy, nie wiem jak to się stało, jedna z tych istot znalazła się obok niego.
M. G.: – Byłem zdziwiony, że żona krzyczy. Podniosłem głowę i zobaczyłem te dwie stojące postacie. Jedna obok drugiej. Gdy tylko powiedziałem, że nikogo nie wpuściłem, ktoś obok mnie usiadł. Czy to coś było materialne? Nie wiem. Ta istota była trójwymiarowa, jak człowiek. No może dokładniej – to było jak cień. Nie czułem drgnięcia tapczanu, ani żadnego ciepła. Tylko głowa zaczęła mi drętwieć. Nie słyszałem głosu, a słyszałem, że to coś mówi do mnie. Potrzebna im była ziemska kobieta. Cz. G.: – Czułam ucisk w głowie. I była jeszcze rozmowa bez słów. Pamiętam, powiedzieli, że nie są z Ziemi. Może inaczej, ale sens był ten. Słyszałam: zmieni się Kalendarz i Czas. To pamiętam doskonale. Słyszałam: potrzebna jest kobieta ziemska do reprodukcji ludzi. Zgodziłam się, wiem to, powiedziałam: tak. – Dlaczego powiedziała pani: tak? Czy była możliwość powiedzenia: nie? Cz. G.: – A skąd ja mam wiedzieć? Nie wiem, nie wiem! Tajemnicze istoty nagle znikły.
Małżeństwo G. nie pamięta w jaki sposób. Po prostu jak cień niknie, gdy światło gaśnie. Cz. G.: – Nie, żadnego niepokoju, lęku nie czułam. Wręcz przeciwnie, byłam zadowolona, nawet szczęśliwa. Zaczęłam się ubierać. M. G.: – Pytam żonę, dokąd idzie. Odpowiada, że czekają na nią. Założyła kurtkę, a do torebki schowała karton papierosów.
Wtedy powiedziałem: – Sama nie pójdziesz, ja idę z tobą. Kurtkę z szafy wyjmuję i wychodzimy. Wówczas zauważyli, że za oknem ląduje jakaś bryła, kula czerwonego światła wysyłająca promienie niezwykłe. Zagrzmiało. Wyszli przed dom.
M. G.: – Staliśmy przed domem i ja już nie do żony, lecz do tej kuli krzyczałem, żeby zabierali nas razem, bo żony samej nie puszczę. Małżonkowie G. twierdzą, że M. G. został uderzony w pierś potężnym snopem światła. Nogi się pod nim ugięły, słabość go wielka ogarnęła i upadł na ziemię. Wrócili oboje do mieszkania. On oszołomiony.
M. G.: – Usiadłem na krześle, zaraz przy oknie, odsłoniłem firankę i wygrażałem im i wymyślałem od najgorszych, że po co tu do nas akurat przylecieli, czy nie mieli gdzie, tylko do nas. I znowu poczułem mocne uderzenie. Upadłem.
Mówią, że przez całe wspólne życie nie wyznali sobie tyle miłości co wtedy. To pamiętają dobrze. M. G. jest marynarzem, pływa w dalekie rejsy i zawsze mieli mało czasu dla siebie. Światło uniosło się wyżej, ale nadal wisiało nad ziemią. Wtedy z M. G. stało się coś dziwnego. To coś kazało mu wyjść z domu i zobaczyć z bliska świetliste zjawisko. Wybiegł na ulicę. Żona chciała iść z nim, ale nie mogła się ruszyć z miejsca. Zemdlała. Ocknęła się, gdy mąż wrócił.
M. G.:– Poszedłem ich szukać, ponieważ czułem, że muszę to zrobić. Na ulicy, nad ulicą – ani śladu. Spotkałem starszą kobietę i pytam, czy coś widziała. A ona powiedziała: tu nic nie ma. Wróciłem do domu. Żona leżała na tapczanie i powiedziała, że w domu ktoś jest. Uspokoiłem ją, przytuliłem i zasnęliśmy.
Rano, w czwartek 24 kwietnia, obudzili się z potwornym bólem głowy. Byli ogarnięci panicznym, trudnym do określenia lękiem. Łzy płynęły im z oczu jak woda z kranu. M. G. zauważył, że niezawodny do tej pory japoński zegarek automatic, który miał na ręku, spóźniał się aż piętnaście minut. Ból głowy i lęk towarzyszyły im uparcie trzy dni. Ustąpiły nagle, jednocześnie u obojga małżonków. M. G. chciał iść do lekarza. Jednak za kilka dni miał wypływać w morze i obawiał się, że zamiast na statek trafi do psychiatry. Sąsiadka, której to wszystko opowiedzieli, też mówiła: do psychiatry idźcie, bo to tylko w głowie być mogło, a nie na ziemi. Pisał więc M. G. z morza do żony: zapomnij, nie dręcz się. To tylko cień. I aż Cień.
Aneks.
NOL OBSERWATOR
.Pierwszy nr biuletynu Szczecińskiego Klubu Popularyzacji i Badań NOL ukazał się 30 czerwca 1983 pod nazwą "Komunikat". Od drugiego nru zmieniono nazwę na "NOL Obserwator". Wydawcą pisma był prezes SKPIB NOL, Lech Galicki. Biuletyn zawierał informacje klubowe, wiadomości ufologiczne z kraju i ze świata, były także przedstawiane organizacje ufologiczne na świecie, kącik astronomiczny oraz inne ciekawostki o zjawisku UFO. W drugim nrze sporo miejsca poświęcono "Incydentowi Emilcińskiemu", natomiast ostatni szósty nr biuletynu z 17-18 listopada 1984 r. został wydany jako nr specjalny w całości poświęcony II Ogólnopolskiemu Zjazdowi Ufologicznemu, który odbył się w Szczecinie.