Premier Tusk w swoim przemówieniu na 30-lecie NSZZ "Solidarność" był uprzejmy zapytać, gdzie się podziały miliony członków, którzy należeli do związku w 1980 roku.
Pytanie można zaliczyć do retorycznych, bowiem premier nie oczekiwał odpowiedzi, a tylko chciał rozsierdzić związkowców.
Swoją drogą szczególna to maniera, by wytykać gospodarzowi spotkania, że kiedyś bywało u niego zasobniej i liczniej. Cokolwiek jednak premier Tusk mówi, mówi z miłości, bo jest premierem miłości i zgody, w przeciwieństwie do innych, którzy potrafią tylko nienawistnie, ba nawet jeśli milczą to agresywnie.
Rzeczywiście "Solidarność" mogłaby być większa, gdyby swego czasu mocniej upominała się o prawa ludzi pracy, ale było jej trudno, skoro co parę lat prośbą, groźbą i skamleniem wymagano od niej osłony kolejnych pomysłów polityków.
To Solidarność płaciła za pingpongową prezydenturę Wałęsy i niedotrzymane sto milionów.
Mogła oczywiście zadbać najpierw o siebie, ale wtedy prawdopodobnie nie mielibyśmy reform AWS i Tusk, zamiast poprawiać reformę emerytur musiałby ją dopiero obiecywać.
Słowem, to Solidarność spowodowała realną zmianę, do której Tusk i jego koledzy nigdy nie byli, nie są i prawdopodobnie nie będą zdolni. Dzięki Krzaklewskiemu Tusk może skupić się na orlikach i kastrowaniu pedofili czyli wyzwaniach na swoją miarę.
Prosze nie martwić się rozwój Solidarności, panie premierze, a jeśli brak panu własnych problemów to chętnie podpowiem: gdzie się podziały obiecywane tysiące kilometrów autostrad i czemu w tym roku odda Pan ich okrągłe zero?
Inne tematy w dziale Polityka